Polacy pokochali agroturystyki. "Kiedyś to był pokoik u rolnika. Dziś wszystko podporządkowane jest gościowi"

Gospodarstwa agroturystyczne cieszą się w Polsce dużą popularnością. Wciąż powstają nowe miejsca dla osób, które chcą odciąć się od zatłoczonych miast, poczuć kontakt z naturą i wrócić do domu z samochodem załadowanym po brzegi najlepszymi produktami od lokalnych rolników. O tej fascynacji rozmawiamy z Darią Puszko, która na Mazurach prowadzi Siedlisko na Wygonie.

Sylwia Borowska: Gospodarstwa agroturystyczne w Polsce nie są już takie jak kiedyś. Jak zmieniły się w ciągu ostatnich 30 lat?

Daria Puszko: Są odpowiedzią na dzisiejsze potrzeby i marzenia klientów. Kiedyś był to jeden pokoik u rolnika, posprzątany i gotowy, aby przyjąć księdza lub letników. Czasem nawet rodzina oddawała swój jeden pokój i wszyscy przenosili się do drugiego. Albo letnicy w ogrodzie rozstawiali namioty. Celem było skorzystanie z uroków wsi, napicie się mleka prosto od krowy.

Dzisiejsza agroturystyka wygląda już nieco inaczej. To nie jest kąt u rolnika, tylko to gościowi wszystko jest podporządkowane. Dalej ma kontakt z naturą i zwierzętami, ale ma też do dyspozycji wygodny pokój z łazienką i telewizorem. My hodujemy owce, ale nie na mięso czy sery, tylko traktujemy je jak naturalną kosiarkę do trawy. Nasze owce uprawiają notorycznie żebractwo i są dokarmiane przez gości. Dzieci mogą między nimi biegać. Można powiedzieć, że są to udomowione owce. Mamy też psa, który kocha towarzystwo, jest łagodny i przyjazny. Kiedyś pies na wsi był uwiązany na łańcuchu, a w nocy spuszczany, aby pilnował obejścia.

Wychowywała się pani na wsi?

Tak. Jestem stąd, ze wsi Zełwągi. Moja rodzina mieszka tutaj od pokoleń. Kiedy miałam dziewięć lat, przyszedł do mojego taty rolnik z prośbą o pomoc w wycięciu świerków na dziewięciu hektarach. Chciał je sprzedać. Tacie żal się zrobiło tych świerków i zapytał, czy może odkupić ziemię. Dawniej był to wygon, czyli wspólne pastwisko dla zwierząt ze wsi, gdzie codziennie jeden z gospodarzy pilnował stada. Jeszcze wcześniej mieszkał tutaj kowal i miał kuźnię. Kiedy tata kupił tę ziemię, już wiedziałam, że chcę mieć tam swoje gospodarstwo. Moi rodzice przyjmowali u siebie letników i podobało mi się to. Wiedziałam, że tak chcę żyć.

W 2003 roku postawiliśmy z mężem pierwszy dom i jeszcze w stanie surowym wprowadziliśmy się. Chcąc zachować lokalny charakter, zbudowaliśmy dom szachulcowy, czyli z widocznym pruskim murem. Na to zgodził się również dyrektor parku, bo wieś Zełwągi znajduje się w otulinie Mazurskiego Parku Krajobrazowego Natura 2000. Nasza ziemia leży już na terenie parku i dostaliśmy pozwolenie na budowę pod warunkiem, że siedlisko nie będzie naruszać parku i wpisywać się w krajobraz. Nawet wytyczono nam miejsce na budowę, aby nie zaburzać struktury wsi. Dom wykańczaliśmy powoli, bo nie mieliśmy pieniędzy. Stopniowo, po jednym pokoju, aż ruszyliśmy pełną parą w 2010 roku.

embed

fot. Siedlisko na Wygonie

Co przyciągnęło gości do waszego siedliska?

Cisza i spokój. Pamiętam, jak znajomi pytali: "Jak ty chcesz mieć gości, przecież nie masz domu bezpośrednio nad jeziorem?". To prawda, do jeziora Inulec mamy 500 metrów, a do ładnej plaży nad jeziorem półtora kilometra. Dzisiaj przy plaży zapewniamy naszym gościom sprzęt wodny. Na miejscu mamy rowery, którymi mogą dojechać na jezioro. Do Mikołajek jest od nas 6 km.

Od początku wiedziałam, że przyjadą do mnie ludzie, którzy chcą odpocząć, poczytać w ciszy, pochodzić po lesie. Kiedy po sezonie rozmawiam ze znajomymi, którzy prowadzą pensjonaty nad jeziorem, słucham o ekscesach ich gości. U nas nigdy nic takiego się nie zdarzyło. Nasi siedzą na leżakach i czytają, dzieci budują szałas albo tratwę, którą pływają po stawie, który mamy przy domu. U nas można oderwać się od komputera, telefonu, zrobić coś innego. Panowie chcą rąbać drewno i rozpalać ogniska, a panie prosiły mnie już kilka razy, żebym nie pieliła ogródka, bo one chcą pogrzebać w ziemi.

Zobacz wideo Przekonaj się, jak piękna jest Polska. Wybraliśmy kilka tras rowerowych

Co hodujecie w ogródku?

Warzywa i zioła. Rzodkiewka, szczypior, koper, sałata, rukola wspaniale rośnie, mięta, melisa, tymianek. Goście wyjeżdżają od nas ze świeżymi warzywami albo jedzą je na miejscu. W domu jest wielka, świetnie wyposażona kuchnia, gdzie sami przygotowują sobie posiłki. To jest element integracji, bo kiedy jeden wróci z lasu z grzybami, to przygotowuje sos, a drugi makaron. Ludzie siedzą wtedy razem przy stole. Zaprzyjaźniają się i umawiają na pobyt za rok. I przyjeżdżają. Cztery lata temu zaczęliśmy budowę drugiego domu i znowu krok po kroku oddajemy do użytku kolejne pokoje. Na razie gotowy jest pierwszy, a na dole zrobiłam duży salon z kominkiem opalanym drewnem, gdzie chcę jesienią zorganizować warsztaty dziergania.

Robienia na drutach?

Tak, dzierganie jest moją pasją. Nauczyłam się od babci. Parę lat temu zapragnęłam mieć oryginalną torbę, zaczęłam szukać w internecie sznurków i sama sobie tę torbę wydziergałam. Tak się spodobała, że musiałam ją sprzedać. Postanowiłam, że będę robić na drutach pledy, poduszki i kosze do pokoi gościnnych. Skończyło się tak, że za każdym razem goście chcieli zabierać je ze sobą. Wpadłam więc na pomysł uruchomienia sklepu w internecie z moimi produktami. Mam nawet odbiorców za granicą. Swetry sprzedaję do Austrii, a kosze do Belgii. Również architekci wnętrz zwrócili się do mnie z prośbą o dywaniki, pufy lub pledy i tak rozwinęłam równolegle drugi biznes. Mamy takie panie, które przyjeżdżają z zamiarem dziergania pod moim okiem. Siadamy sobie w wolnych chwilach i dziergamy. Widzę, że jest duże zainteresowanie, więc jesienią chcę już oficjalnie zorganizować pierwsze warsztaty.

Na waszej stronie internetowej widziałam jeszcze przetwory.

Robię sama nalewki i konfitury. Ale tylko od czasu do czasu.

Goście wyjeżdżają ze świeżymi warzywami, a czy pytają też o wiejskie jajka i sery?

Mogą kupić we wsi sery krowie - białe i żółte. Akurat tym ja się nie zajmuje. Robię za to chleb na zakwasie. Zawsze podaję namiary do lokalnych producentów. Sery kozie są do kupienia za Mikołajkami, krowie u nas we wsi. Są też trzy miejsca ze wspaniałymi jajkami. Znoszą je szczęśliwe kury, które grzebią w ziemi na podwórku. Stali goście przyjeżdżają już z listą producentów, których odwiedzą, a potem wyjeżdżają z bagażnikiem w połowie wypełnionym samym jedzeniem.

Wiemy już, jak spędzać czas w Siedlisku na Wygonie latem. Co w takim razie można u was robić zimą?

Można jeździć na łyżwach, zorganizować kulig, chodzić po lesie. Zimą dużo czytam i dziergam na drutach.

Kiedy czuje się pani spełniona jako gospodyni?

Kiedy goście mówią, że zakochali się we wsi. Jedni do tego stopnia, że po wizycie u nas kupili dom tutaj we wsi i teraz są naszymi sąsiadami. Dwa lata temu, gdy mój mąż nagle zachorował i znalazł się w szpitalu, musiałam wyjechać na tydzień, aby być przy nim i zostawiłam gości samych. Po powrocie okazało się, że zajęli się gospodarstwem, karmili zwierzęta, posprzątali po sobie pokoje na przyjazd kolejnych gości i bardzo zżyli się ze sobą. Teraz przyjeżdżają w tym samym składzie. Czują się tutaj, jak u siebie w domu. Mamy wielu stałych gości, którzy do nas wracają.

embed

fot. Siedlisko na Wygonie

Czyli pewnie trudno zarezerwować u was miejsca na najbliższe lato?

U nas lepiej rezerwować miejsca z wielomiesięcznym wyprzedzeniem. Tym bardziej, że w tym roku przez pandemię dostaję więcej zapytań niż zazwyczaj. Jest mi przykro, że muszę odmówić, ale zawsze polecam kogoś w okolicy. Na przykład moja siostra po wielu latach mieszkania w Warszawie i pracy w korporacji wróciła na wieś. Też zajęła się prowadzeniem gospodarstwa agroturystycznego i robi sama sery. Nie wyobraża sobie już życia w mieście. Jest tutaj szczęśliwa, tak jak ja.

Siedlisko na Wygonie
Zełwągi 49A, 11-730 Mikołajki

Ceny w sezonie letnim: pokój dwuosobowy 180 zł za dobę, pokój trzyosobowy 250 zł za dobę

Odziedziczone po przodkach

Siedlisko na Wygonie to jednak tylko jeden z przykładów miejsc, które przyciągają klimatem i bliskością natury. Wybraliśmy kilka gospodarstw agroturystycznych, których właściciele odziedziczyli je po przodkach, odnajdując w ten sposób swoje miejsce na ziemi.

Pracownia Cieńsza
Wieś Cieńsza 67

Artysta Henryk Musiałowicz 40 lat temu znalazł swój "pępek świata" na mazowieckiej wsi między Wyszkowem a Pułtuskiem. Uciekał z Warszawy na pół roku, aby tworzyć tam w ciszy i otoczeniu przyrody. Przeniósł do wsi Cieńsza stare, drewniane, kurpiowskie chałupy, tworząc unikatowe siedlisko - dom, pracownię malarską i galerię sztuki.

Po śmierci artysty jego córka oraz wnuki postanowili dać temu miejscu drugie życie. Tak powstała Pracownia Cieńsza. Idealne miejsce do odpoczynku albo nawet do pracy zgranej grupy ludzi. Do wynajęcia są cztery sypialnie: dwa pokoje dwuosobowe i dwa trzyosobowe. Do dyspozycji gości dwie łazienki i dwie kuchnie. Córka artysty, Jola Musiałowicz, z wykształcenia grafik, a z zamiłowania stylista wnętrz, wyremontowała dom, ale urządzając go na nowo, wykorzystała stare meble, obrazy i rzeźby ojca. Celowo zostawiła oryginalną podłogę, na której widać jeszcze ślady farby, bo Musiałowicz malował z rozmachem. W sąsiednim domu mieści się nadal galeria sztuki. To idealna przestrzeń na koncerty i warsztaty. Cena wynajmu domu dla 10 osób to koszt 600 zł za dobę.

embed

fot. Igor Dziedzicki / Cieńsza

Villa Greta
Dobków 59, 59-540 Świerzawa

Gospodarstwo, prowadzone przez Krzyśka i Ewelinę Rozpędowskich na Dolnym Śląsku, stało się już legendą. Obecny gospodarz jest wnukiem Niemki Grety Witter, która zakochała się w polskim żołnierzu Sybiraku - Janku Kowalskim. Wracający spod Berlina w 1945 roku żołnierz trafił do wsi Dobków i zakochał od pierwszego wejrzenia. Gdy rodzinę Grety przymusowo wysiedlono po II wojnie do Niemiec, ona z miłości do Janka została jako jedyna w rodzinnym domu. Jej przodkowie prowadzili gospodarstwo na Dolnym Śląsku od końca XVIII wieku. Greta i Jan pobrali się, urodziła im się piątka dzieci i mieszkali w Dobkowie do końca życia.

Dalszy ciąg romantycznej historii dopisał ich wnuk Krzysiek. Podjął się remontu gospodarstwa i stworzył wyjątkowe miejsce. W 2005 roku przyjął gości do pierwszych dwóch pokoi domu nazwanego imieniem babci Villa Greta. Dzisiaj czynnych jest już trzynaście pokoi. W starej poniemieckiej oborze z gotyckim sklepieniem powstała restauracja, a w ogrodzie obok warzywniaka bajkowy plac zabaw dla dzieci z drewnianymi figurami gatunków zwierząt, które występują w tym regionie: czarny bocian, salamandra plamista, rzekotka drzewna. Wśród pokoi do wynajęcia jeden to pokój babci Grety. Ceny w sezonie za pokój dwuosobowy 150 zł, a za czteroosobowy 280 zł.

Villa GretaVilla Greta fot. de2.pl / Villa Greta

Siedlisko Zakucie
Daliowa 53, 38-485 Jaśliska

Gospodarz siedliska Zakucie jest potomkiem Łemków. Pięć pokoi dla swoich gości urządził na miejscu dawnych zabudowań łemkowskich, a dokładniej w stodole ojca. Rodzina Wilczków została wysiedlona stąd w ramach politycznej Akcji "Wisła" pod koniec lat 40. Tęsknota za Beskidem Niskim i życiem na wsi jednak zwyciężyła. Rodzinna legenda głosi, że żyjąca jeszcze seniorka rodu, matka dzisiejszego gospodarza, hodowała na balkonie w mieście prawdziwą świnię. Wilczkowie do dawnej osady wrócili w połowie latach 80.

embed

fot. Olimpia i Darek Wilczek

Dzisiaj ich dzieci są dumne ze swoich korzeni. Dlatego serwują gościom dania kuchni łemkowskiej: małe placuszki z mąki i kefiru, pieczone na blasze, zwane proziakami czy zupę z czosnku niedźwiedziego. W języku Łemków nazwa Zakucie oznacza miejsce zaciszne, zakątek. I tak właśnie tutaj jest! Goście odpoczywają na polnych łąkach pełnych pszczół, nieopodal lasu czy wsi Jaśliska, gdzie kręcono między innymi "Boże Ciało" czy "Wino Truskawkowe". W XVI wieku przez Jaśliska wiódł szlak winny na Węgry.

Okolica jest rajem dla rowerzystów oraz piechurów. Gospodarze prowadzą na miejscu pasiekę i hodują daniele. Gulasz z dziczyzny to rarytas! Na życzenie organizują również warsztaty. Ten pod nazwą "dzikie gotowanie" to czas spędzony z zielarką na łące w poszukiwaniu ziół na naturalne kosmetyki albo potrawę, na przykład zupę z pokrzywy. Do Zakucia zapraszane są lokalne mistrzynie rękodzieła, aby uczyć najbardziej wytrwałych haftu karpackiego lub krywulki łemkowskiej. Atrakcją są również wieczory pieśni łemkowskich, gdzie przy blasku świec można wsłuchać się w dawne melodie tych terenów. Ceny pokoi: dwuosobowy 140 zł, czteroosobowy dwupoziomowy 220 zł.

embed

Krywulka łemkowska, fot. Olimpia i Darek Wilczek

Więcej o: