Anna Tomiak: Zdecydowanie mogło być lepiej. Gdyby nie wybuchła druga wojna światowa, Jurata, być może, zachowałaby swój pierwotny charakter i pozostała elitarnym kurortem. Niestety, wojna, potem okres PRL-u, następnie drapieżne lata 90. zupełnie ją zmieniły. Jedna po drugiej zniknęły drewniane, parterowe wille, w których bywali przedwojenni krezusi. Ich miejsce zajęły piętrowe apartamentowce, często pozbawione wdzięku. Na szczęście ocalał sosnowy las porośnięty bujnymi paprociami. To on, na równi z piękną plażą, jest atutem Juraty.
fot. Andrzej Tomiak, archiwum prywatne autorki książki
Zoppot był starym niemieckim uzdrowiskiem, chętnie odwiedzanym również przez Polaków. Nie chodziło o obrazę. Po pierwszej wojnie światowej, kiedy otrzymaliśmy niewielki odcinek wybrzeża, od Orłowa do Jeziora Żarnowieckiego (stanowił zaledwie 4 proc. długości granicy państwowej II RP), nasi dziadkowe zamarzyli o własnym nadmorskim kurorcie, który konkurowałby z Zoppotem pięknem i nowoczesnością.
A czy Półwysep Helski, malowniczy skrawek lądu z szerokimi piaszczystymi plażami, z jednej strony otoczony wodami Bałtyku, a z drugiej - Zatoki Puckiej, nie jest idealną lokalizacją? Wybrano jego dziewiczy fragment - obszar 150 zalesionych hektarów między Helem a Jastarnią, które spółka wydzierżawiła od państwa.
W tamtym czasie woda była zanieczyszczona solami żelaza z powodu starych rur i nie nadawała się do picia. Ta sytuacja trwała aż do początków lat 90., kiedy nareszcie zmodernizowano sieć wodociągową. Mimo to stali bywalcy sobie radzili. Odkryli kran w pobliżu nieistniejącego już ośrodka KC PZPR Neptun, z którego płynęła czysta woda. Widywało się ich codziennie, wędrujących z kanistrami. Państwo Wajdowie wtedy przyjechali do Juraty pierwszy raz, pewnie o tym nie wiedzieli.
Bungalowy na dużych leśnych działkach wyposażone we wszystkie wygody, łącznie z pokojem z osobnym wejściem dla służącej, kąpiele w podgrzewanej morskiej wodzie, hotel Lido i eleganckie pensjonaty, koncerty gwiazd, rajdy samochodowe i dancingi, to chyba jest luksus. Magdalena Samozwaniec lubiła złośliwe żarty. Za Dziuratę, o której napisała w jednym z felietonów, dostała reprymendę od ojca, bo oburzyła tym członków zarządu spółki. "Poszli na skargę do Wojciecha Kossaka, a ten od razu ostro zgromił zjadliwą humorystkę. Był jurackim patriotą i nie uznawał jakiejkolwiek krytyki", wspominała po latach.
Do końca nie wiemy, dlaczego Jurata została Juratą. Podobno ogłoszono konkurs i wyznaczono 500 zł nagrody dla osoby, która wymyśli odpowiednią nazwę dla nowego uzdrowiska. Zadanie nie było łatwe, nazwa musiała być polska, ładnie brzmiąca i łatwa do wymówienia dla cudzoziemców. Ostatecznie nagrodę przyznano nauczycielce, która zaproponowała imię starosłowiańskiej morskiej bogini Juraty. Pisze o tym ksiądz Paweł Stefański, proboszcz zarządzający przed wojną parafią w Jastarni. Niestety, nie podaje więcej szczegółów, nie wiadomo, skąd pochodziła nauczycielka i jak się nazywała ani gdzie i kiedy odbył się konkurs. Z tego powodu wielu wątpi w jego słowa. Jedno jest pewne - spółka akcyjna używała nazwy Jurata od początku swego powstania, czyli od 1928 r.
Na skraju Juraty wyznaczono miejsce na nowoczesny ośrodek wypoczynkowy dla oficerów, a prezydencką willę, o wdzięcznej nazwie Muszelka, zaplanowano tuż obok. Obecność głowy państwa miała dodać prestiżu nowemu uzdrowisku. Muszelkę trudno nazwać rezydencją. To po prostu niewielki bungalow nawiązujący do stylu architektury kolonialnej. Niewiele się różni od innych letniskowych willi wzniesionych przed wojną w Juracie. Zresztą stoi do dziś, nad brzegiem zatoki, na terenie AMW Rewita Sp. z o.o. (dawniej Wojskowy Zespół Wypoczynkowy Jantar).
Prezydent Ignacy Mościcki, fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe / domena publiczna
Kossak lubił żyć ponad stan i stale narzekał na brak pieniędzy. Miał dom w Krakowie, wynajmował apartament w hotelu Bristol w Warszawie i jeszcze zamarzył o letniskowym domku w Juracie. Kupił go dopiero w 1937 r., kiedy spółka zaoferowała mu preferencyjne warunki. I od razu zdecydował się na rozbudowę. Uznał, że dom jest za mały, brakowało w nim werandy i pracowni, w której mógłby malować bez względu na pogodę. Kossak był bardzo pracowity, w Juracie malował szkice i portrety, które zamawiali u niego zamożni kuracjusze. Dzięki temu wybrnął z finansowych tarapatów.
Prezydent Ignacy Mościcki przechadza się po plaży, fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe / domena publiczna
Dom Kossaków zaraz po wojnie zajęli dzicy lokatorzy, a potem władze zakwaterowały w nim miejscową rodzinę. Obecni właściciele w dawnym atelier prowadzą kawiarenkę. Kossakowie nigdy nie odzyskali swojego domu. Podobnie było z innymi willami. W 1945 roku, kiedy stały ograbione i opustoszałe, zajmowali je przypadkowi, bezdomni ludzie. Niektórzy mieszkają w nich do dziś.
Niewątpliwie międzywojnie było złotym okresem w historii Juraty. To wtedy została okrzyknięta najelegantszym nadmorskim uzdrowiskiem w Polsce. W tamtych latach na wybrzeżu rozpoczęto budowy jeszcze dwóch innych kurortów: Jastrzębiej Góry położonej w sąsiedztwie Władysławowa, będącej miejscowością najdalej wysuniętą na północ, oraz Kamiennej Góry, która dziś jest dzielnicą Gdyni. Ale tylko Jurata przyciągała jak magnes.
Tu bawił się Eugeniusz Bodo i Jadwiga Smosarska, wystąpił Jan Kiepura, przygrywała orkiestra Artura Golda i Jerzego Petersburskiego. Swoje letnie domy mieli przedsiębiorcy, na przykład Jan Wedel czy Karol Teodor Buhle, właściciel fabryki włókienniczej w Łodzi, arystokraci i politycy. Bywał hrabia Potocki, po deptaku przechadzali się szef dyplomacji Józef Beck i generał Kazimierz Sosnkowski, w hotelu Lido tańczyła Loda Halama. Jednym słowem, kraina szczęśliwości. Latem 1939 r., kiedy gdzie indziej w Polsce już czuło się nadciągającą wojnę, w Juracie nikt nie chciał w nią wierzyć.
Mieczysław Wójcikiewicz był legendarnym fotografem plażowym Juraty, fot. Książka "Jurata. Cały ten szpas", Wyd. Czarne
Lata wojenne. Wprawdzie domy w Juracie nie zostały zburzone, nie wybuchła tu żadna bomba, ale zostały całkowicie splądrowane. Zimą dzicy lokatorzy wyrywali deski z podłóg i palili meble w piecach, żeby się ogrzać. Po wojnie nie udało się odrobić tych strat. PRL miał inne problemy i cele.
Oni najpierw bywali w Chałupach, ale kiedy pojawili się tam naturyści, zrobiło się hałaśliwie i tłoczno, przenieśli się do znacznie spokojniejszej Juraty. Nie liczyli na luksusy, wiedzieli, że ich nie znajdą. Mieszkali bardzo skromnie, w wynajętych pokojach. Prywatna łazienka? Marzenie senne. Zresztą ważniejsza od wygód była plaża, wspólne spacery, spotkania na tarasach i w ogródkach. Życie towarzyskie i uczuciowe toczyło się przez całe lato, zupełnie jak przed wojną.
Miejscowi nazywali Głowackiego "rozbierańcem", opowiadali, że przyszły pisarz "zawsze chodził po wiosce tak jak Pan Bóg go stworzył". Pewnie było w tym sporo przesady. Faktem jest, że pewnego dnia zajął się nim plutonowy milicji, a następnie kolegium ds. wykroczeń w Pucku. Głowacki opisał to wydarzenie w jednym z felietonów, opublikowanym na łamach ówczesnego tygodnika "Kultura", a także w książce "Z głowy". Natomiast Gruza nie bywał w Chałupach, wpadł tam któregoś lata, ponieważ zaproszono go na wybory Miss Natura. "W Juracie było skromnie i staromodnie, odważne dziewczyny opalały się maksimum topless, ale w Chałupach już szaleli naturyści", wspominał. Od razu zdecydował, że pojedzie, choć postawiono mu warunek: na plaży nudystów nie może pozostać tekstylnym.
W końcu lat 70. w Juracie zorganizowano wczasy odchudzające. Kuracjusze korzystali z basenu i siłowni w ośrodku Neptun i dwa razy dziennie ćwiczyli na plaży. Kalina Jędrusik próbowała zrzucić kilogramy, ale w jej przypadku sukces był niemożliwy. Nie miała cierpliwości do diety, stale coś podjadała. Zuzanna Łapicka, która też spędzała wakacje w Juracie, wspominała: "Co rano pensjonariusze biegali po ulicach Juraty. Kalina w dresie na dużej pupie była wśród nich. Biegnąc, zwalniała, aż reszta się oddaliła, a wtedy ona myk do cukierni, zjadała dwa pączki i doganiała grupę".
Zmieniły się elity. W pierwszych latach PRL do Juraty zaczęła przyjeżdżać przodująca klasa robotnicza, liderzy socjalistycznego współzawodnictwa pracy oraz tak zwana inteligencja pracująca. Przed wojną trzeba było mieć pieniądze albo koneksje, teraz - odpowiednie skierowanie. Powstał Fundusz Wczasów Pracowniczych i wraz z Orbisem przejął dawne, prywatne pensjonaty. Wczasy zakładowe były priorytetem władz, dlatego na przykład PKP otrzymało w Juracie Tamarę, jedną z najpiękniejszych willi oraz Florydę, pensjonat znajdujący się w pobliżu dworca. Ewenementem na skalę światową były wczasy wagonowe, czyli wakacje w odpowiednio zaadaptowanych wagonach kolejowych. W Jastarni taki ośrodek pojawił się już w końcu lat czterdziestych. Na bocznicy kolejowej w Juracie ustawiono tylko trzy wagony mieszkalne, za to działała restauracja WARS uważana za bardzo elegancki lokal.
Z pewnością zyskała. Dawna Bryza, wzniesiona za czasów Edwarda Gierka i służąca górnikom, była prostą, banalną bryłą. Została sprytnie powiększona i przebudowana. Hotel Bryza Resort & Spa, bo tak się teraz nazywa, jest dziś elegancką, absurdalnie drogą miejscówką. Płaci się przede wszystkim za jego położenie, tuż przy plaży, nad pełnym morzem. Ale już rośnie mu konkurencja, po drugiej stronie Juraty, w pobliżu mola nad zatoką. Powstaje tam pięciogwiazdkowy hotel, ma być większy i nowocześniejszy od Bryzy.
Pierwszy prezydent III RP Lech Wałęsa uznał, że trzeba się pozbyć kłopotu. W tamtych latach rezydencja w Juracie to było kilka zniszczonych, od lat nieużywanych budynków. Kiedy Aleksander Kwaśniewski objął urząd, zastał na biurku komplet dokumentów przygotowanych do zawarcia umowy sprzedaży. Ale Jolanta Kwaśniewska, która znała Półwysep Helski, miała wątpliwości. W czerwcu 1996 r. pojechała do Juraty. Po powrocie, zauroczona urodą sosnowego lasu i plażą, oświadczyła: "Tego sprzedać nie można". Prezydent dał się przekonać i zdecydowali: będzie gruntowny remont i rozbudowa! Jeszcze tego samego lata spędzili urlop w Juracie. Z czasem pojawiło się nowe molo oraz Panorama, czyli wieża widokowa, sięgająca 35 metrów, przypominająca latarnię morską. Widoczna z Helu i z Juraty, dziś jest symbolem rezydencji.
Warto wiedzieć, że obecna rezydencja prezydenta RP znajduje się w obrębie gminy Hel, tylko sąsiaduje z Juratą. Władze Helu od lat toczą bój o to, by zaczęto ją kojarzyć z ich miastem, ale to chyba walka z wiatrakami. Z przyzwyczajeniem nie wygrasz. Nawet prezydent Kwaśniewski często się myli. Na przykład w jednym z wywiadów powiedział: "Jeśli mam mówić tak osobiście, czego mi brakuje z prezydentury, i Lech Kaczyński pewnie podzieliłby moje zdanie, to brakuje mi... Juraty. Juraty mi żal".
Niestety nie. Biuro prasowe prezydenta Andrzeja Dudy nie wyraziło zgody na moją wizytę, co było sporym zaskoczeniem. W czasach prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego dziennikarze bywali tam często. Na terenie rezydencji działało centrum prasowe, odbywały się spotkania i konferencje.
Trudno porównywać Juratę z Miami Beach, to nie te pieniądze, nie ten format. Myślę, że jej dobra passa nie mija. Stale się zmienia i rozwija. Dziś jest zupełnie inną miejscowością niż przed wojną, ale też inne są nasze gusta.
fot. Andrzej Tomiak, archiwum prywatne autorki książki
Cieszą mnie pięknie odnowione przedwojenne pensjonaty i nieliczne, ocalałe wille, a także nowo powstałe, kameralne budynki, na przykład kompleks niewysokich apartamentowców nad zatoką, żartobliwie nazywany "pięciopakiem" czy modernistyczna Willa Jurata, która właśnie wyrosła przy ulicy Mestwina.
Ale są też obiekty, które chętnie bym zburzyła i to od razu! Potworny Kaper, betonowy kolos z czasów PRL, straszy od dziesięcioleci. Już dawno powinien ustąpić miejsca nowoczesnej architekturze, współgrającej z otoczeniem. Nieporozumieniem, delikatnie mówiąc, było wyburzenie przedwojennego domu wczasowego Fregata, położonego nad pełnym morzem. Teraz stoją tam cztery apartamentowce, przypominające bloki z warszawskiego Ursynowa. O takich błędach przed wojną nie było mowy. Kurort, budowany od zera, powstawał zgodnie z planem, który zakładał, że wszystkie obiekty będą parterowe, wyższe budynki, sięgające siedmiu metrów, przewidziano tylko przy głównej ulicy. Dzięki temu udało się stworzyć zatopioną w lesie, bardzo spójną, kameralną miejscowość. Dziś rządzą deweloperzy, którzy kierują się wyłącznie zyskiem. Więc kiedy rusza kolejna budowa, miłośnicy Juraty zgadują ze strachem: co to będzie, jakie będzie?
fot. Andrzej Tomiak, archiwum prywatne autorki książki
Wyłącznie. Mam nadzieję, że czytając ją, można się tego domyślić. Bardzo lubię Juratę, łączy mnie z nią wiele wspomnień, znam tam każdy zakątek.
Po przyjeździe do Juraty jestem szczęśliwa, nie brakuje mi niczego.
Kontakt z autorką Urszulą Abucewicz za pośrednictwem Facebooka.