Już na kilka dni przed długim weekendem czerwcowym trudno było znaleźć wolne miejsca w hotelach, pensjonatach, a zwłaszcza w kwaterach agroturystycznych. Epidemia spowodowała, że Polacy szukają przede wszystkim oddzielnych, kameralnych domków letniskowych z dala od cywilizacji, w których można zaszyć się przed zagrożeniem i odetchnąć, ale też samemu zadbać o higienę i dezynfekcję.
Ciągle zamknięte są granice, wstrzymane loty międzynarodowe, jesteśmy więc niejako skazani na podróżowanie po Polsce. Na razie zbytnio nie odczujemy, by branża noclegowa korzystała z tej sytuacji bez skrupułów i windowała ceny. Ale w wakacje może się to zmienić. Specjaliści prognozują, że wzrosną zarówno koszty noclegów, usług, jak i wyżywienia.
W najbliższych dniach pogoda ma być wreszcie prawdziwie letnia. Prognozy tym bardziej zachęciły Polaków do planowania wypadu w ulubione miejscówki - nad Bałtyk i w góry. Trójmiasto, Władysławowo, a także Kołobrzeg i Świnoujście przeżywać będą oblężenie. W najpopularniejszych kurortach noclegi w domkach i apartamentach jeszcze niedawno można było znaleźć za 45-60 zł za osobę za dobę, a w hotelach - od 70 zł. Teraz już graniczy to z cudem.
- Jest problem z dostępnością miejsc. Fajne pensjonaty, kwatery, małe hoteliki są już porezerwowane. Może nastąpić sytuacja, że ktoś będzie chciał wyjechać, a nie za bardzo będzie miał się gdzie zatrzymać - zauważa Filip Turowski, podróżnik, bloger, który prowadzi "najsmaczniejszy blog o podróżach i jedzeniu" Głodny Świata. - Z cenami pewnie będzie różnie. Jak w każdym kryzysie, ktoś się wzbogaci, a ktoś zbiednieje. Pewnie zdarzy się, że ktoś wyczuje potencjał i może ceny podnieść, korzystając z tego, że popyt będzie większy niż podaż. Sam jestem ciekaw - zastanawia się.
Sprawdźmy więc, jak ceny wypoczynku kształtują się na chwilę obecną. Te wiosenne, obejmujące najbliższy weekend, są na poziomie sprzed roku. Ale te na lipiec-sierpień już wyższe niż w analogicznym okresie ubiegłego roku. Jak podaje serwis rezerwacyjny Nocowanie.pl, najbardziej podrożały wakacje w górach, ale i tak ceny nie dogoniły tam jeszcze tych znad Bałtyku. Z przytoczonych danych wynika, że średnia cena noclegu np. w Rewalu w lipcu dla jednej osoby to 60 zł za dobę, o 2 zł więcej niż przed rokiem. W Krynicy Morskiej w zeszłym roku turyści przeciętnie płacili 55 zł, a w tym roku zapłacą już 58 zł. Oczywiście wszystko zależy od standardu obiektu, więc wielokrotnie drożej - nawet do 2 tys. zł - będzie w pięciogwiazdkowych obiektach wellness&spa. Te z Kołobrzegu i Świnoujścia nie spuszczają z tonu, bo wciąż liczą na otwarcie granic i przyjazd gości z Niemiec.
Taniej niż przed rokiem jest np. w Mielnie czy w Trójmieście. Co ciekawe, mimo spodziewanego najazdu turystów, nie zmienią się ceny parkingów przy trójmiejskich plażach (10 zł za każdorazowy wjazd, w godz. 9-17).
Za to podrożał wypoczynek w górach. Według portalu Nocowanie.pl, ceny na Podhalu na początku maja spadły o około 16 proc., ale potem się wyrównały i wahają się od 40 zł w kwaterze prywatnej w Murzasichlu do 54 zł w Bukowinie Tatrzańskiej. Pensjonaty i trzygwiazdkowe hotele są droższe - od 120 zł za dobę. Okazuje się, że w samym Zakopanem noclegi są nawet tańsze niż przed rokiem - średnio 54 zł (przed rokiem 67). Tam akurat znacznie spadło zainteresowanie hotelami. Natomiast ceny w porównaniu z ubiegłym rokiem podskoczyły w Żywcu, Szczyrku, Kościelisku, Bukowinie Tatrzańskiej.
"Dziennik Gazeta Prawna" opublikował sondaż przeprowadzony na jego zlecenie przez United Surveys. Wynika z niego, że w góry, nad morze czy jeziora wyjedzie 23 proc. Polaków, z czego niemal 16 proc. wybierze krajowy kurort. DGP ocenia: "Ceny na razie pozostają na poziomie z ubiegłego roku. Ale właściciele obiektów nie ukrywają, że będą chcieli je podnieść. Powodem są przede wszystkim rosnące koszty prowadzonej działalności w związku z podwyżkami cen prądu czy gospodarowania odpadami".
W liście do "Gazety Wyborczej" Wiesław Piegat, emerytowany, wieloletni działacz samorządu turystycznego zasygnalizował, że wzrosnąć mogą także ceny wyżywienia w sezonie wczasowym - m.in. ze względu na rosnące ceny artykułów spożywczych i konieczność zapewnienia zasad bezpieczeństwa sanitarnego. "Ceny innych usług, z których zazwyczaj korzystają wypoczywający (rozrywka, rekreacja, kultura), także podniosą koszty pobytu" - spodziewa się pan Wiesław.
Restauratorzy, właściciele barów, małej gastronomii już ponieśli dotkliwe straty z powodu ponad dwumiesięcznego zamknięcia, do tego mają zwiększone koszty działalności. I to o znaczne kwoty. Restaurator Piotr Popiński ujawnił w rozmowie z money.pl, że przeciętny lokal gastronomiczny wydaje na maseczki, rękawiczki czy płyny dezynfekcyjne do 4 do 8 tys. zł miesięcznie, a wydatki hoteli są jeszcze większe.
Jak kształtują się teraz ceny w polecanych, modnych restauracjach w stricte turystycznych miejscach? Ano tak samo, jak w europejskich kurortach. W Dworku Hołny na Sejneńszczyźnie za przystawkę przyjdzie zapłacić 30 zł, a za danie główne - ryby z okolicznych jezior lub danie mięsne - do 50 zł. Jeszcze drożej jest w Restauracji Carskiej w Białowieży: jagnięcina albo jesiotr za 45 zł. A co powiecie państwo na ośmiornicę grillowaną w restauracji Morskiej koło sopockiego "monciaka"? Jej cena dobija do 90 zł.
Ewelina Choińska z sieci Fit Cake, produkującej słodycze bez cukru, tłumaczy: - Podwyżki na rynku są widoczne, szczególnie dotyczy to produktów wege, np. owoców i ich przetworów. Ale nie zamierzamy w najbliższym sezonie ponosić cen naszych wyrobów - zaznacza. - Większość społeczeństwa w jakimś stopniu z powodu pandemii zubożała. Zależy nam na utrzymaniu dobrych relacji z naszymi lojalnymi klientami, nie chcemy ich zawieść, proponując ceny, których nie będą w stanie zapłacić. Dlatego na razie zostajemy przy starych, licząc na większe obroty i poprawę ogólnej koniunktury na rynku.
Z kolei Urszula Olechno, współwłaścicielka sieci KOKU Sushi dodaje: - Wszyscy restauratorzy w Polsce są świadomi tego, że to nie jest czas na podwyżki. Wielu z nich, tak jak i my, odczuliśmy w trakcie pandemii wielkie wsparcie ze strony klientów. Teraz - tak po ludzku - nie chcemy im się odwdzięczać, podnosząc ceny, mimo że towary i produkty na rynku bardzo zdrożały. KOKU Sushi, podobnie jak wiele innych punktów gastronomicznych, gdzie podstawą menu są owoce morza, zostanie zmuszone do podwyżki przez nowe stawki VAT, które wkrótce zaczną obowiązywać. Do tej pory podatek na tego typu produkty wynosił 8 proc. Od lipca będzie to 23 proc. O tę różnicę będziemy musieli podnieść ceny, choć podwyżka ta nie będzie stanowić naszego zysku, tylko państwa - ostrzega.
- Ceny niskie nie będą - rozwiewa złudzenia Zbigniew Sulewski z Centrum im. Adama Smitha. - Przede wszystkim dlatego, że w tym roku już minęły okresy, w których ludzie korzystają z bazy hotelowej i gastronomicznej w miejscowościach turystycznych, a my jako społeczeństwo nie mieliśmy okazji z nich skorzystać. Dlatego teraz zapotrzebowanie na tego typu usługi będzie większe. A jak jest duże zapotrzebowanie, to ceny nie spadają, wręcz przeciwnie. Już teraz widać, że w różnych miejscowościach uważanych za stricte turystyczne, jest bardzo dużo rezerwacji. Z drugiej strony na wysokość cen będą wpływały też wciąż obowiązujące obostrzenia sanitarne, których koszty ponoszą świadczeniodawcy - to też jest czynnik, który musi być uwzględniony w kalkulacji cen.
Doradca ekonomiczny uważa, że tylko jedna rzecz może wpłynąć na zmianę tego czarnego scenariusza, i to nieznacznie. - Gdyby się jednak okazało, że granice zostaną otwarte i będzie możliwość wyjazdu turystycznego z Polski, to wpłynęłoby też na rynek krajowy - korzystnie na ceny. Choć nie sądzę, by zmieniło sytuację w sposób istotny.
Sulewski zgadza się, że jeśli chodzi o firmy z branży gastronomicznej, wzrost cen na pewno nastąpi. - Pamiętajmy, że one nie miały sprzedaży przez kilka miesięcy, a przynajmniej część z nich ponosiła koszty stałe. Nic więc w tym dziwnego, że są - delikatnie mówiąc - złaknione pieniędzy i nie wynika to bynajmniej z jakichś złych cech przedsiębiorców, ale z konieczności ekonomicznej. Poza tym wymogi sanitarne też kosztują. O ile wiem, obce osoby mogą już siadać ze sobą przy stolikach, ale ciągle stoliki te muszą być od siebie oddalone, czyli mniej gości mieści się w lokalu.
Sytuację restauratorów rozumie też bloger Filip Turowski. - Pewne jest to, że przedsiębiorcy łakną gości po okresie zablokowania, kiedy każdy walczył, jak mógł, o przetrwanie, a niektórzy podchodzili do tego wyzwania bardzo kreatywnie. Udało im się przez to przeczołgać.
Na ceny w kurortach może też wpłynąć zapowiadany przez rząd bon turystyczny. Tyle tylko, że nie wiadomo kiedy będzie i w jakiej kwocie, bo najpierw tysiącem złotych mieli zostać wspomożeni pracujący na etatach, a ostatnio usłyszeliśmy, że jednak rodziny dostaną 500+ na każde dziecko. Według wicepremier Jadwigi Emilewicz będzie to jednak wsparcie w statystycznej wysokości 1000 zł, bo większość rodzin ma dwoje dzieci. Co z tymi, którzy dzieci nie mają? Będą musieli obejść się smakiem.
Na brak konkretów ze strony rządu wściekli są przedstawiciele branży turystycznej. - W normalnych warunkach, w sytuacji, gdy granice są zamknięte, a rząd obiecuje bon 500 zł na wypoczynek w kraju, ceny oczywiście powinny pójść w górę. Bo rośnie popyt, bo nie ma konkurencji. Wydawałoby się: eldorado, żyć nie umierać - mówi nam Krzysztof Matys, który prowadzi autorskie biuro podróży Krzysztof Matys Travel i pisze na blogu podroze.krzysztofmatys.pl.
- Ale mamy warunki zupełnie nienormalne, branża funkcjonuje w stanie totalnej niepewności, zaskakiwana jest decyzjami rządu, które rodzą się z dnia na dzień i co najgorsze, bywa, że są sprzeczne z wcześniejszymi zapowiedziami. W związku z tym nikt dziś nie przewidzi, jak będą kształtowały się ceny nad Bałtykiem czy na Mazurach latem tego roku. Bo co, jeśli jutro premier oznajmi, że za tydzień granice będą otwarte i każdy będzie mógł pojechać na wakacje, gdzie tylko zechce? Biura podróży rzucą na rynek konkurencyjny wypoczynek w Tunezji, Grecji, Bułgarii czy Albanii i kwatery nad Bałtykiem znajdą się nagle w nowej sytuacji - zaznacza.
Matys przypomina, że przedsiębiorcy (miejsca noclegowe, restauracje, przewoźnicy, itd.) mają za sobą kilka miesięcy dużych strat, a obecnie, przy tym kryzysowym obłożeniu, nadal działają poniżej kosztów. Z biznesowego punktu widzenia, jeśli więc latem turystyka wewnątrz Polski będzie cieszyła się dużym popytam, to przedsiębiorcy będą chcieli choć częściowo odrobić straty, oczywiście podnosząc ceny.
Jego zdaniem branża turystyczna padła ofiarą taktyki salami, kiedy obcinano możliwości niewielkimi kawałkami, co dwa tygodnie przedłużając zamknięcie granic, zakaz lotów, pracy. Innymi słowy, działanie to przypomina mu syndrom gotowanej żaby. Jak w tym okrutnym eksperymencie, gdzie żaba wrzucona do stopniowo podgrzewanej wody, skupia się tak bardzo na dostosowywaniu się do zmieniającej się sytuacji, że nie zauważa, kiedy zostaje ugotowana. Nie ucieka, daje się ugotować.
Krzysztof Matys jest pewien, że bez specjalnej tarczy antykryzysowej dedykowanej turystyce, ta po prostu zacznie bankrutować. Już teraz gotuje się w niej wściekłość, zwłaszcza po poniedziałkowej wideokonferencji z udziałem minister Emilewicz, którą przedsiębiorcy z branży odpowiadającej za około 1,5 mln miejsc pracy odebrali jako okazane im lekceważenie i w istocie reklamę bonu 500+. Jeśli ma być całą przekazaną pomocą, przedsiębiorcy z branży turystycznej liczą na Senat albo będą protestować.