Kruszyniany to mekka polskich Tatarów. "My Polakami się nie czujemy. My Polakami jesteśmy"

Dżennet znaczy raj. To ten wewnętrzny kompas wskazywał Dżennecie Bogdanowicz kierunek, aby w chylącej się ku zapomnieniu małej, podlaskiej wiosce - Kruszynianach, ujrzeć magię i życie. Duchy przodków domagały się uwagi, choć ludzie nie dowierzali, że to miejsce może rozkwitnąć. Ona podążała jednak za głosem serca i za wizją przyszłości, która jawiła się jej przed oczami.

Kruszyniany. Wschodnie Podlasie. Gmina Krynki. Trzy kilometry do granicy z Białorusią. Ok. 50 km do Białegostoku. We wsi mieszka osiem rodzin tatarskich (20 osób). A parafia muzułmańska liczy 120 wiernych.

Iść pod prąd 

Dżenneta Bogdanowicz do Kruszynian przyjechała pod koniec lat 70. Wieś była w opłakanym stanie. Wydawało się, że jest to miejsce bez przyszłości. Mimo wszystko przekonała męża Mirosława i córki (Dżemilę, Elwirę i Tamirę) do przeprowadzki.  

- Od samego początku poczułam, że Kruszyniany to miejsce magiczne. Mają bardzo pozytywną aurę. Trzeba to poczuć - mówi Dżenneta Bogdanowicz. - Z żalem serca obserwowałam, gdy przed laty ludzie stąd wyjeżdżali. Tylko ja poszłam pod prąd i zapragnęłam zapuścić tu korzenie, bo zakochałam się w tym miejscu. Czy "ściągnęli" ją tu jej przodkowie - Tatarzy? Czy usłyszała ich szepty, o tym, że ktoś musi przekazać następnym pokoleniom tradycję i kulturę? I że ona zrobi to najlepiej?  

embed

Przed starym domkiem dziadka. Tutaj wszystko się zaczęło, fot. Facebook.com / Tatarska Jurta

Bo Kruszyniany nie są przypadkowym miejscem. To tutaj w marcu 1679 r. osiedleni zostali tatarscy wojownicy, którzy przyczynili się do zwycięstwa króla Polski Jana III Sobieskiego pod Wiedniem. Co więcej, pułkownik Samuel Murza Krzeczowski podczas bitwy pod Parkanami uratował życie władcy i fakt ten przypieczętował ich przyjaźń na całe życie. "Spłukany" król nie miał jak zapłacić im za wojaczkę, a skarbiec świecił pustkami. Wpadł więc na pomysł, aby podarować im ziemię. I oto 45 rodzin zamieszkało na Podlasiu.     

Tatarzy zyskali w ten sposób Ojczyznę. Gdy dzisiaj pytam Dżennetę o jej tożsamość, bez wahania odpowiada, że jest Polką. Tatarka pada na drugim miejscu. A od Dżemila Gembickiego, przewodnika po kruszyniańskim meczecie, słyszę: "My się Polakami nie czujemy, my Polakami jesteśmy".  

Ameryki jeszcze nie odkryto 

Dżemil znaczy piękno. Nikt tak nie potrafi opowiadać o historii swych pradziadów, jak ten sympatyczny człowiek - Dżemil Gembicki, który opiekuje się meczetem i oprowadza po nim turystów. Podróżni wychodzą stąd zaczarowani, gdy mężczyzna opowiada, że jeszcze Ameryki nie odkryto, gdy jego przodkowie zamieszkali pod Wilnem i Nowogródkiem i przy okazji dementuje, że w Bitwie pod Grunwaldem wzięło udział dziewięć tysięcy wojowników jazdy konnej, więc trzy razy więcej niż pisano w oficjalnych przekazach. Nieprawdą były słowa Krzyżaków, którzy nie mogąc znieść swojej dotkliwej porażki, tłumaczyli, że za zwycięstwem króla Jagiełły stoją tabuny Saracenów.  

- Wracając jednak do 1679 r. - mówi Gembicki. - Tatarzy otrzymali ziemię, prawo do zachowania swojej religii, budowania meczetów, zakładania mizarów, pozwolono im żenić się z miejscowymi kobietami, a dzieci wychowywać w islamie - opowiada Dżemil, który związał się z katoliczką i tak jak uzgodnili z żoną, córka Lila została ochrzczona jak matka, a syn Selim został muzułmaninem jak ojciec.  

- Tatarzy musieli być na każde zawołanie polskiego króla. I od tej pory traktowali każdego władcę jak swojego chana. Modlili się za niego w meczecie i nigdy go nie zdradzili. Brali udział w niemal wszystkich walkach aż do II wojny światowej. Mój dziadek Samuel Bajraszewski przeszedł cały szlak z Andersem, a potem walczył o Anglię - dodaje Dżenneta.  

Dżemil Gembicki tłumaczy, że o naszej wspólnej historii najwięcej mówi słowo ułan, które wywodzi się z języka Tatarów polskich. Słowo oznaczało młodzieńca, junaka, a także było tytułem przysługującym arystokracji. W XVIII wieku wszystkie pułki jazdy tatarskiej uzbrojone w lance, szable oraz krótką broń palną, nazywano ułanami.  

- Polski wzór ułana to Tatar. Na początku więc pod okienko przybywali Tatarzy. Innych malowanych dzieci nie było - żartuje Dżemil, odwołując się do piosenki wojskowej "Przybyli ułani pod okienko". 

Zobacz wideo Środek Europy znajduje się na Podlasiu. Tu zjemy najlepsze kartacze

Kobiety tu rządzą 

- Moi przodkowie to głównie wojskowi, żołnierze. Od wieków było tak, że gdy oni byli na wojnie, to kto zajmował się całym majątkiem? Wszystko było na głowie kobiet. To kobiety rządziły. Rola polskiej, tatarskiej muzułmanki jest całkiem inna niż wyznawczyni Koranu w krajach arabskich. Wszyscy myślą, że skoro wyznajemy islam, to mamy mniejsze prawa jako kobiety. A tu jest wręcz odwrotnie - zapewnia Dżenneta.  

- U nas Tatarki mają tak silne charaktery, że to raczej one rządzą w domu. Ja ożeniłem się z katoliczką i przynajmniej mam wrażenie, że mam coś do powiedzenia w domu, bo mój tata nawet wrażenia nie ma - śmieje się Dżemil, którego żona Katarzyna na drugą kadencję z rzędu została wybrana na sołtysa wsi Kruszyniany. - Powiem uczciwie, ja mam w domu równouprawnienie, ale moi koledzy Tatarzy o równouprawnieniu mogą pomarzyć.  

embed

Dżemil Gembicki, fot. jego archiwum prywatne

Po czym przypomina sobie anegdotę z dawnych czasów. - Gdy Czyngis-chan podejmował strategiczne decyzje, to żony się bardziej słuchał niż Rady Ministrów. Zresztą niemal w każdej takiej naradzie jego żona brała udział. Po jednej stronie chana zasiadali członkowie rady, a po drugiej stronie najbliższa jego sercu kobieta. I to słowo tej ostatniej często było decydujące.  

Nic więc dziwnego, że to właśnie kobieta stoi za rozwojem Kruszynian. - Kiedyś, będąc dzieckiem, w ogóle nie utożsamiałam się z tatarskością. Byłam Polką tak jak moi rówieśnicy, nie zauważałam różnic. Kiedy zaczęłam dorastać, zaczęłam zagłębiać się w ten temat. Kiedy urodziły się dzieci, dotarło do mnie, że trzeba to miejsce, naszą tradycję i tożsamość Tatarów zachować dla następnych pokoleń. Pomyślałam sobie: jeżeli nie ja, to kto? - opowiada Bogdanowicz. 

Przełomowy moment 

Tym bardziej, że coraz więcej osób zachwalało potrawy Dżennety. Przełomowy okazał się rok 1999, kiedy wzięła udział w Mistrzostwach Świata w Pieczeniu Babki i Kiszki Ziemniaczanej. Oba dania przygotowała zgodnie ze swoją tatarską tradycją i w każdej z konkursowych konkurencji zdobyła pierwsze miejsce. W jury jednego z konkursów zasiadał Robert Makłowicz, który zachęcony smakami, przyjechał później do Kruszynian nagrać swój program. Dżenneta przygotowała wówczas pieczone pierogi - cebulniki i pierekaczewnik, czyli tatarską świąteczną potrawę.  

Makłowicz skosztował dania i powiedział: "Dżenneta, dlaczego tylko wy, Tatarzy, możecie jeść takie specjały w waszych domach podczas świąt? Daj szansę innym, aby oni także mogli ich posmakować". 

- Nigdy wcześniej nie myślałam, że będę karmić innych ludzi. Do dzisiaj trochę nie mogę uwierzyć, że w tym roku mija 18 lat, od kiedy prowadzimy Tatarską Jurtę. Na początku gościliśmy przyjezdnych w małej, drewnianej chatce, w małym pokoju. Teraz, gdy zięć w mediach społecznościowych publikuje zdjęcia archiwalne, nie mogę uwierzyć, że tylu gości przewinęło się przez nasz dom - zwierza się kobieta. 

To właśnie za sprawą Bogdanowicz Kruszyniany słyną z tatarskiej kuchni. Spróbujemy tu pierekaczewnika, czyli wielowarstwowego ciasta z mięsem (nigdy wieprzowym), cebulką i masłem, a także kołdunów tatarskich, mant (pierogów przyrządzanych na parze) oraz potraw jednogarnkowych: azu, katłama, kryszonka.  

- Naszą kuchnię należy podzielić na trzy etapy. Najpierw była koczownicza kuchnia ognia. Potem, kiedy już nasi praojcowie osiadali w jednym miejscu, mogli sobie pozwolić na lepienie i wyrabianie ciast. Pojawiły się pierwsze pierogi gotowane, parzone, pieczone i smażone. Trzeci etap to wpływ polskiej kuchni, ale wciąż bez wieprzowiny. Naszą najstarszą potrawą - jeszcze z czasów koczowniczych - jest tatar. Dziś zmodyfikowany, jeśli chodzi o przyrządzanie - opowiada Tatarka. Dżenneta zachęca do skosztowania tatarskiej herbaty. - Tam, gdzie mieszkają Tatarzy, zawsze podadzą herbatę zaparzaną z mlekiem. 

Mity, plotki, stereotypy 

Niektórzy powtarzają stereotyp na temat tatarskich jeźdźców, że ponoć "ujeżdżali" surowe mięso, które trzymali pod siodłem. Dopytuję moich rozmówców, czy to prawda. - Kiedy zabijano zwierzaka, nic się nie marnowało. Zjadano zwierzę od ogona po uszy i wszystko przerabiano. Z żołądka baraniego robiono sakwy, w których przechowywano mięso. Solono je, suszono i wisząc na siodle, wysychało na wietrze - tłumaczy kobieta. 

- To plotka. A wzięła się stąd, że siodło mongolskie ma konstrukcję z kości albo z drewna i pod siodełkiem znajdował się schowek. Można tam było przechowywać sakwy z jedzeniem, więc nic się nie ubijało - dodaje Dżemil.

Obecność Gembickiego w Kruszynianach to również inicjatywa Dżennety. Gdy sprowadziła się do wioski, meczet nie miał opiekuna. Zapytała więc, czy Dżemil nie przyjąłby takiej roli dla siebie. - Dwanaście lat temu mieszkałem w Białymstoku. Byłem typowym miastowym chłopakiem. Wyszalałem się, ustatkowałem. Postanowiłem pokazać mojej ówczesnej dziewczynie, a dziś żonie, kim jestem. Przyjechaliśmy do Kruszynian i już tu zostaliśmy. Zarząd gminy muzułmańskiej w Kruszynianach zadecydował, że powierzą mi funkcję opiekuna i przewodnika po meczecie - opowiada mężczyzna.   

Na co dzień Dżemil opowiada o ludzie tatarskim i jego historii. To ważne, żeby kontynuować tę piękną opowieść, bo język tatarski na ziemiach polskich niestety nie przetrwał. Tatarom pozostały kuchnia, tradycja i religia.

Anioły, sąd ostateczny i przeznaczenie 

- Wierzymy w anioły, sąd ostateczny i przeznaczenie. W islamie nie ma spowiedzi. Jeden anioł zbiera do księgi dobre uczynki, drugi złe, a to Bóg osądzi, czy spotka nas za nie nagroda, czy kara - tłumaczy opiekun meczetu.  

Słyszę od Dżemila, że w islamie nie ma chrzcin. Jest za to azan, czyli ceremonia nadania imienia, która odbywa się w domu rodziców. - Duchowny obmywa dziecko rytualnie, następnie kładzie je na miękkiej skórze baraniej główką w stronę Mekki. Obok maleństwa leży Koran, sadoga, czyli słodycze. Przy stole stoi imam, rodzice i azanni - rodzice chrzestni. Imam do ucha dziecka intonuje modlitwę, np. Tenzila. Pamiętaj, że w dniu zmartwychwstania pod takim imieniem staniesz przed obliczem Pana Boga - opowiada muzułmanin.  

A jak wygląda ślub? Pan młody modli się z duchownym i dwójką świadków we własnym domu. Następnie przyjeżdża do domu panny młodej i podczas głośnych targów wykupuje ją za słodycze. Podczas ceremonii zaślubin młodzi stoją na baraniej skórze, panna młoda ma twarz zakrytą welonem, a na stole leży Koran i sadoga. Po modlitwie i przysiędze mama odkrywa pannie młodej twarz, a duchowny nakłada młodej parze na palce obrączki. Oboje wpisują się do księgi, wszyscy dzielą się słodyczami, a potem przychodzi czas na wesele. 

Ponoć Tatarzy chowani są na siedząco? - dopytuję. - To kolejna plotka. Jesteśmy chowani na leżąco, w płótnie, w ziemi, bez trumny czy sarkofagu - słyszę od Dżemila.

Gotowanie nas uratowało 

Dżenneta, gdy zaczęła gotować i przyjmować gości, w pewnym momencie stwierdziła, że chciałaby zrobić coś więcej, niż tylko karmić. Postanowiła szerzej ukazać kulturę polskich Tatarów. Najpierw zorganizowała Festiwal Kultury Tatarskiej, a później, od 12 już lat, Sabantuj, tradycyjne święto pługa. Na scenie występują tatarscy artyści z całej Europy na czele z polskim zespołem taneczno-wokalnym Buńczuk. Nie brakuje gier, zabaw tatarskich i oczywiście dobrego jadła. 

embed

fot. Archiwum prywatne Dżennety Bogdanowicz

- Dżenneta jest pramatką tego wydarzenia - mówi Dżemil. Nie zrezygnowała z organizacji święta nawet wtedy, gdy jej rodzinę dotknęła ogromna tragedia. Na początku maja 2018 r. Tatarską Jurtę strawił ogień. - Spłonęło wszystko. Zostało tylko to, co było w szczelnych komorach piwnicznych. A w nich wszystko to, z czego mieliśmy przygotować gościom potrawy. Patrzyłam na zgliszcza i pytałam: "Co teraz będziemy robić?". Dzieci odparły: "Jak to co? Będziemy gotować. Nie możemy zawieść naszych gości" - wspomina Dżenneta.  

Tatarka relacjonuje, że nie było chwili, żeby ktoś stał. - Nasze dziewczyny wyciągnęły paleniska i zaczęły gotować. Przyjechało mnóstwo przyjaciół, którzy chcieli pomóc. To pokazuje, ilu mamy znajomych, ilu ludzi nas kocha. Zobaczyliśmy, jak podtrzymują nas na duchu i musieliśmy podnieść się dla siebie i dla nich. Straż pożarna na początku nie chciała pozwolić na wyniesienie tego, co było w komorach chłodniczych, ale kiedy wykluczono zagrożenie, to ludzie jak mrówki wędrowali do piwnicy i przynosili rzeczy na zewnątrz - opowiada.

- Gotowanie nas uratowało. Wtedy nie myśleliśmy o nieszczęściu, tylko zakasaliśmy rękawy i zaczęliśmy pracować. Jedni przyrządzali potrawy, inni wynosili książki i sprzęt. Robiliśmy pranie na podwórku. I choć wiedzieliśmy, że nie będziemy w tym chodzić, to było to dla nas bardzo symboliczne. Ta straszna tragedia pokazała, że jesteśmy silni. Dalej jesteśmy i pracujemy - podkreśla Dżenneta.

Kobieta jest pełna wdzięczności za pomoc, którą otrzymała. Wiele osób wpłacało datki, żeby tylko mogli jak najszybciej zacząć budowę nowego domu. - Martwiłam się, że w mediach społecznościowych zaleje nas fala hejtu. Myślałam, że będą pisać: "Tatarka, muzułmanka, dobrze jej tak". Nie było tego. W zamian otrzymaliśmy wiele wspierających wiadomości. Polacy są kochani, naprawdę. Tych złych ludzi jest dużo mniej. Oni są po prostu głośni - mówi zdecydowanie.  

Tatarską Jurtę przygarnęło Centrum Edukacji i Kultury Muzułmańskiej Tatarów Polskich w Kruszynianach. - Po dwóch latach dom stoi w stanie "deweloperskim". Z zewnątrz jest już oszalowany. Wstawiliśmy okna. Powoli, własnymi siłami i pracą, wykańczamy wnętrze. Prace spowolniły. Póki co na więcej nas na razie nie stać - stwierdza Dżenneta.  

I choć może przydałoby się więcej pieniędzy, to Bogdanowicze po tej tragedii stali się jeszcze silniejsi. Nic dziwnego, skoro ich najmłodsza córka, dziś 29-latka, ma na imię Tamira. A to znaczy szczęście.   

Kontakt z autorką Urszulą Abucewicz za pośrednictwem jej Facebooka

Więcej o: