Polska to nie tylko duże, cieszące się popularnością miasta. To także wiele mniejszych miejscowości, które potrafią zachwycić nie mniej niż te najsłynniejsze. Poprosiliśmy ich mieszkańców i osoby, dla których są to miasta rodzinne, by wam o nich opowiedziały. Tak powstał cykl "Stąd jestem", na którego kolejne odcinki zapraszamy was w czwartek co dwa tygodnie o godzinie 19.
NAZWA: Rzeszów
ISTNIEJE OD: 1354 - ten rok uznaje się za początek pisanej historii miasta po nadaniu mu przez króla Kazimierza Wielkiego praw miejskich i przywileju lokacyjnego.
LOKALIZACJA: województwo podkarpackie, około 15 km od Łańcuta, nad Wisłokiem.
ZNAKI SZCZEGÓLNE: Muzeum Dobranocek, w którym o przeniesienie nas do czasów dzieciństwa zadbają Reksio, Bolek i Lolek, Miś Uszatek czy Smerfy. Zamiłowanie do żużla (czy może raczej hasia) z kulturą "łuskania słonecznika" na stadionie. Proziaki, które można nazwać "podkarpackimi pankejkami". To także prawdopodobnie jedyne miasto w Polsce, które ma rondo dla pieszych.
***
Kuba jest rzeszowianinem od pokoleń. Takim, który jest dumny ze swojego pochodzenia i chętnie opowiada o nim innym, szczególnie w Warszawie, w której mieszka od dziewięciu lat. - Rzeszów uwielbiam, bo cały czas mnie zaskakuje - mówi i długo nie musi myśleć, żeby podać pierwszy przykład z brzegu, można powiedzieć, po sąsiedzku.
Wychowałem się na Wilkowyi, czyli w dzielnicy na obrzeżach miasta. W ubiegłym roku dowiedziałem się, że właśnie tam, kilka ulic od mojego domu, istnieje tajny schron przeciwatomowy "Marysieńka" zbudowany jeszcze w latach 50. Z pozoru to zwykły dom, ale to, co znaleźć można "w piwnicy" jest niesamowite: 380 mkw. - hydrofornia z własnymi studniami głębinowymi, sale mieszkalne, sala narad czy kuchnia. Mogło tam przetrwać 58 osób aż przez 21 dni. Byłem w środku i robi wrażenie. Prawdopodobnie o schronie nie wie nawet dziś większość mieszkańców miasta.
Na bieszczadzkich drezynach, fot. archiwum prywatne Kuby
Zanim jednak przejdziemy dalej, żeby wszystko było w pełni zrozumiałe, zacznijmy od rzeszowskiego słownika, który przygotował Kuba.
Jak jednak Rzeszów wygląda w oczach tych, którzy go nie znają? Ku zaskoczeniu Kuby i mojemu, zdarzają się osoby, które nie mają pojęcia, gdzie miasto tak właściwie się znajduje. - Ze wszystkich reakcji zaskoczyły mnie dwie: jedna, gdy ktoś w ogóle nie wiedział, gdzie Rzeszów leży i że jest stolicą województwa podkarpackiego, a druga, kiedy zostałem ochrzczony "góralem" - opowiada.
Druga z pomyłek wynikała z bliskości gór. - Znajomy założył, że skoro w Bieszczady jest bliżej z Rzeszowa niż z Warszawy, to znaczy, że pewnie po osiedlu chodzę z ciupagą - żartuje Kuba.
Prawdopodobnie części osób, które czytają ten tekst, na myśl o Rzeszowie przed oczami pojawił się słynny pomnik. O nim także znajomi Kuby nie zapominają. - To zwykle pierwsze skojarzenie dla ludzi spoza miasta. Najsłynniejszy, obok Jezusa w Świebodzinie, pomnik w Polsce. Chodzi oczywiście o Pomnik Czynu Rewolucyjnego, nazywany też potocznie "Wielką C" lub po prostu "Wielką". Dlaczego? Wystarczy spojrzeć na jego zdjęcie i zastanowić się, z czym kojarzy się nam jego kształt.
Pomnik Czynu Rewolucyjnego, fot. Patryk Ogorzałek
Jak na dumnego rzeszowianina przystało, Kuba, gdyby miał oprowadzić po mieście turystów, pokazałby im Rzeszów od podszewki, w całej okazałości, nie zapominając o tym, co kryje się w jego podziemiach.
Zaczynamy więc od rynku, który także pojawia się wśród pierwszych skojarzeń. - Został zbudowany na prawie magdeburskim, z bardzo charakterystycznym ratuszem i studnią. O tym, że ma kształt trapezu, a nie prostokąta, dowiedziałem się, oglądając transmisję Tour de Pologne, gdzie widziałem ujęcia z lotu ptaka. A studnia jest dla wszystkich młodych rzeszowian punktem orientacyjnym w mieście.
Rynek w Rzeszowie, fot. Patryk Ogorzałek / Agencja Gazeta
Kuba opowiada więc o zabytkowych, odnowionych kamienicach ("Na które można patrzeć godzinami" - wtrąca), z dziesiątkami restauracji, kawiarni i pubów. - Rzeszów jest pod tym względem bardzo podobny do Krakowa, bo kluby i imprezownie są blisko siebie. Latem rynek tętni życiem, często w związku z festiwalami, które się tam odbywają, m.in. Carpathia Festival.
Potem przechodzimy pod ziemię. Rzeszów słynie bowiem z Podziemnej Trasy Turystycznej "Rzeszowskie piwnice", dzięki której można poznać historię miasta. - Możemy odwiedzić m.in. Piwnice Bławatników, Trakt Lubomirskich, Piwnicę Miodową czy Lochy Tatarskie. Nieopodal rynku znajduje się główny deptak miasta, czyli ul. 3 maja, kiedyś nazywana ul. Pańską, dlatego co roku obchodzimy w Rzeszowie święto "Paniagi". Idąc wzdłuż ulicy, nie da się przeoczyć ławeczki (choć to właściwie "idący pomnik") Tadeusza Nalepy - legendarnego muzyka grupy Breakout, tego od "Kiedy byłem małym chłopcem". Turyści chętnie robią sobie z nim zdjęcia - opowiada Kuba.
Pomnik Tadeusza Nalepy, fot. Maciej Ralowski / Agencja Gazeta
Spacer już można zaliczyć do udanych, ale czemu by sobie go jeszcze trochę nie osłodzić? A można to zrobić, zachodząc do lodziarni "U Myszki", o której Kuba wspominał na początku w swoim słowniku.
To chyba najlepsze lody włoskie, jakie w życiu jadłem. Lodziarnia istnieje, odkąd pamiętam i jest stylizowana na lodziarnię Myszki Miki Walta Disneya.
Nasz przewodnik dodaje, ze najlepiej iść po lody we dwoje, a potem przespacerować się Aleją pod Kasztanami. - To bardzo ważna dla Rzeszowa alejka dla zakochanych. Mieści się niemalże przy Zamku Książąt Lubomirskich, blisko zabytkowych willi secesyjnych i fontanny multimedialnej.
Aleja pod Kasztanami, fot. Patryk Ogorzałek / Agencja Gazeta
Teraz przyszła pora na spotkanie z ulubionymi postaciami dzieciństwa. Według Kuby to niewyobrażalne, żeby ktoś, kto nie zna Rzeszowa, ominął to miejsce. Mowa o Muzeum Dobranocek, które powstało ze zbiorów kolekcjonera Wojciecha Jamy.
- Nigdy nie widziałem tylu gadżetów z dobranocek, które znam z dzieciństwa ja, a przede wszystkim moi rodzice. Przykład? Chociażby oryginalne lalki z filmów Miś Colargol, Miś Uszatek, Plastusiowy Pamiętnik albo opakowania po gumach do żucia z wizerunkami Bolka i Lolka i "niebieskie mleko" Smerfów - wylicza Kuba.
To szansa, aby przypomnieć sobie czasy, gdy przed snem przeżywaliśmy przygody z Jackiem i Agatką, Gąską Balbinką, Reksiem, Bolkiem i Lolkiem, Małym Pingwinem Pik-Pokiem, Kotem Filemonem, Pszczółką Mają czy Wilkiem i Zającem.
Poznawanie miasta to jednak przecież nie tylko zabytki czy muzea. Trzeba coś jeść, a najlepiej wybrać się do miejsc, które polecają lokalsi. Kuba zdradził nam, które restauracje i kawiarnie są jego ulubionymi miejscówkami.
- Uwielbiam szczególnie kawiarnie "z duszą" i hipsterskim sznytem, np. Kawę Rzeszowską, Piętro Cafe albo RDZĘ, a poza tym restauracje z kuchnią włoską, zwłaszcza Sicilię. Jak chcecie zjeść zapiekanki, to tylko "na szczękach" przy ul. Gałęzowskiego - podpowiada.
Ci, którzy wolą bardziej tradycyjne smaki, powinni wybrać się na proziaki, fuczki i żurek po rzeszowsku. Być może są to nazwy, które widzicie po raz pierwszy, więc Kuba spieszy z wyjaśnieniem, co to takiego.
- Proziaki to nasze danie regionalne. To taki placek, coś jak "podkarpacki pankejk", pieczony na blasze na bazie sody oczyszczonej, tzw. "prozy", i kefiru. Są wspaniałe z masłem - moja babcia często mi je przygotowywała. W czasach okupacji były substytutem chleba, a teraz stały się daniem bardzo hipsterskim - w Rzeszowie jest nawet knajpka "Proza", która serwuje dania wege i mięsne na bazie proziaka - opowiada Kuba. - Fuczki to z kolei placki z ziemniaków i kiszonej kapusty, a żurek po rzeszowsku to taki żurek w wersji postnej z grzybami, czasami z ziemniaczanym puree. Ważne! Zakwas musi być porządny.
Jeżeli będziecie w Rzeszowie i traficie akurat na mecz, idźcie na niego. To miasto żyje sportem. Zwłaszcza żużlem i siatkówką. - Żużel to jeden z najważniejszych sportów w mieście. Starsi kibice zamiast "idę na żużel" mówili kiedyś "idę na haś". Na stadionie mamy swoją kulturę "łuskania słonecznika", kosę z Unią Tarnów (rzeszowianie nazywają kibiców Unii "buczokami", a tamci rzeszowian "józkami", więc derby były zawsze zacięte) i zapach metanolu - niesie się, bo to chyba najdłuższy albo jeden z najdłuższych torów w Polsce - relacjonuje Kuba. Mecze żużlowe lokalnej Stali Rzeszów odbywają się na Stadionie Miejskim przy ul. Hetmańskiej.
Żużel w Rzeszowie, fot. Patryk Ogorzałek / Agencja Gazeta
Halę Podpromie z pewnością kojarzą zaś kibice siatkówki. To tam swoje mecze rozgrywają wielokrotnie mistrzowie Polski - Resovia Rzeszów, a także siatkarki Developresu. W bocznej hali trenują piłkarze ręczni Juvenii.
Wolicie sami uprawiać sport zamiast go oglądać? Wskakujcie na rower i wybierzcie się na wycieczkę ścieżkami rowerowymi wzdłuż Wisłoka. - Nigdy mi się nie znudzą. Prowadzą na "Żwirkę", czyli najsłynniejsze jeziorko-kąpielisko w mieście - mówi Kuba.
Mecz Resovii Rzeszów, fot. Patryk Ogorzałek / Agencja Gazeta
Gdy już poznacie każdy zakamarek Rzeszowa, zacznijcie odkrywać jego okolice. - Jeżeli chce się komuś pokazać "coś ładnego" za miastem, zabiera się go do oddalonego o ok. 15 km Łańcuta. Tam można zwiedzić jeden z najsłynniejszych zamków w Polsce - magnacki Zamek Lubomirskich i Potockich i związane z nim: storczykarnię, oranżerię czy wozownię. W Zamku kręcono np. "Trędowatą" i "Hrabinę Cosel" - opowiada rzeszowianin.
W tym miejscu powraca historia z początku tekstu o góralach i Kubie biegającym po osiedlu z ciupagą. Z Rzeszowa jest bowiem bardzo blisko w Bieszczady. Kuba przyznaje, że w weekend rzeszowianie szturmują górskie tereny. - Można mainstreamowo pojechać nad Jezioro Solińskie czy do Polańczyka lub pochodzić po górach, np. Tarnicy [najwyższy szczyt polskich Bieszczad - przyp. red.], Smereku, Połoninie Wetlińskiej czy Caryńskiej.
Po powrocie ze szlaku zahaczcie o Chatę Wędrowca, knajpkę w Wetlinie, w której serwowane są "naleśniki giganty" z jagodami. - Gdy się zje całego, dostaje się certyfikat - dodaje Kuba na zachętę. Można też wybrać się do Chaty Socjologa na Otrycie, szczególnie jeśli ktoś chce sprawdzić, jak poradzi sobie w spartańskich warunkach: w chacie nie ma prądu, gazu ani bieżącej wody. Trzeba samemu przynieść wodę z ujęcia i drewno na opał.
- My z narzeczoną ostatnio zwiedzaliśmy Bieszczady Wysokie, po których spacerują niedźwiedzie. Byliśmy m.in. w Smolniku i Baligrodzie i jeździliśmy sobie drezynami - dopowiada Kuba i zachęca, aby z Rzeszowa wybrać się jeszcze dalej, bo to dobre miejsce wypadowe na zagraniczne wycieczki na jeden lub dwa dni. - Można pojechać do Lwowa przez Przemyśl i po Ukrainie jeździć Koleją Zakarpacką, na Węgry (Tokaj, Sóstófürdo) lub na Słowację.
Kuba przekonuje, że uwielbia wracać do Rzeszowa. - Za każdym razem widzę, jak coraz bardziej się rozwija - wszędzie powstają nowoczesne osiedla, coraz wyższe budynki. A zaskakujące może być to, że w mieście, które ma 200 tys. mieszkańców, ceny mieszkań należą do najwyższych w Polsce. To zapewne wiąże się z rozwojem Doliny Lotniczej i przemysłu informatycznego.
Z opowieści mojego rozmówcy kreśli mi się obraz Rzeszowa jako miasta pełnego niespodzianek, zagadek. - Pamiętam, że kilka lat temu, kiedy zgłaszałem tematy materiałów reporterskich w mojej radiowej redakcji w Warszawie, połowa z nich dotyczyła Rzeszowa. W pracy wszyscy łapali się za głowę, jak to możliwe, że w moim mieście żyje tylu "freaków". W Rzeszowie nagrywałem np. studenta, który tworzy roboty z zakrętek po mleku i puszek po fasoli, młodych ludzi drukujących zegarki 3D albo trialowca Krystiana Herbę, który pobił rekord Guinnessa w liczbie schodów pokonanych na rowerze.
Rzeszów nie jest typowym miastem turystycznym. - Coraz częściej słyszę jednak, że jest to miasto "do życia". Nie jest małe, ale nie jest też bardzo duże. Jest stolicą województwa, więc wszystko, co znajduje się w innych miejskich aglomeracjach, jest i w Rzeszowie: mnóstwo galerii handlowych (podobno najwyższy współczynnik "galeryjności"), teatrów, kin itd. Życie jest nieco wolniejsze. Do miasta chętnie przyjeżdżają ci, którzy chcą pracować w lotnictwie lub przemyśle informatycznym - opowiada Kuba.
Okrągła kładka dla pieszych, fot. Patryk Ogorzałek / Agencja Gazeta
Przy okazji Kuba uraczył mnie też kilkoma ciekawostkami na temat Rzeszowa. - To prawdopodobnie jedyne miasto w Polsce, w którym jest rondo dla pieszych, tzw. aureola Tadeusza (wiem, że podczas otwarcia kładki odbyło się wielkie tupanie studentów Politechniki Rzeszowskiej), a także podświetlane drzewa. Od wielu lat są też plany, aby wybudować kolejkę naziemną - takie metro, które będzie jeździć kilka metrów nad głowami po specjalnej monoszynie.
A co wśród przyjezdnych robi, zdaniem Kuby, prawdziwą furorę? - Przystanki, które grzeją zimą i chłodzą latem.
Dojazd do Rzeszowa:
Uważasz, że twoja miejscowość powinna znaleźć się w naszym cyklu i chcesz o niej opowiedzieć? A może znasz kogoś, kto chętnie podzieli się z nami opowieścią o miejscu, z którego pochodzi? Napisz do nas na adres podroze@agora.pl.
Poznaj też poprzednie odcinki naszego cyklu "Stąd jestem". Znajdziesz je tutaj >>