Portugalskie abc - przewodnik znaleziony w Algarve

Drogi podróżniku! Jeśli wybierasz się do południowej Portugalii, przeczytaj ten tekst. Nie myśl jednak, że to wystarczy. Algarve trzeba zobaczyć, posmakować jego win, dotknąć czerwonej ziemi, zanurzyć rękę w oceanie

Algarve jest tak bajkowe, że trudno uwierzyć w jego istnienie. Zajmuje południowy koniuszek Portugalii. Panuje tam zawsze lato. Byłam w Algarve w listopadzie, a morze miało 19 stopni. Niemal całe wybrzeże to piękne plaże, czysta woda i skaliste zatoki. Wystarczy pół godziny jazdy w głąb lądu, a zaczynają się lasy i wyżyny.

Ale ten, kto był w Algarve, nie może mówić, że zna całą Portugalię. Odrębność tego regionu podkreślali władcy, przyjmując tytuł króla Portugalii i Algarve (nazwa pochodzi od arabskiego al Gharb, czyli zachodnia ziemia - było to najdalej na zachód wysunięte terytorium Maurów).

Ceny (z supermarketu w euro): chleb - 0,80, mleko - 0,90, litr wody mineralnej - 0,60, kilogram sera żółtego - 3,50. Z Algarve warto przywieźć wino, porto i jakąś pamiątkę. Sklepów z winem nie brakuje. Często przed dokonaniem zakupu można degustować do woli różne gatunki. Za niedrogie półwytrawne, czerwone wino zapłaciłam 5 euro (podobnie za porto). Ale na półkach stały też butelki za 400 euro. Sklepy z pamiątkami, pełne pięknej portugalskiej ceramiki, są na każdym rogu - od kilku do kilkudziesięciu euro za wazon, misę czy dzban. Najlepiej jednak kupować ceramikę u przydrożnego wytwórcy, prace prosto z pieca i tańsze.

Dojazd najlepiej samolotem. Od 27 marca będą latać Centralwings z Warszawy do Lizbony - ok. 600 zł w obie strony, ale trzeba odpowiednio wcześniej zamówić bilet. Warto poszukać tanich połączeń z Londynem i stamtąd z Lizboną lub Faro, portem lotniczym w Algarve. Ostrzegam przed lotniskiem w Lizbonie: wystrój z lat 70., koszmarne koedukacyjne toalety, bardzo skomplikowany system odpraw. Wszędzie można palić (sic!).

Faro. Z samolotu nie wygląda zachęcająco. Słone bagna i bloki z góry wyglądają dość przygnębiająco. Ale drugi koniec miasta (zwiedzany na piechotę) jest o wiele ciekawszy. Faro jest stolicą regionu od końca XVIII w. Kiedyś była to miejscowość typowo rybacka, dziś centrum handlowo-turystyczne. Zabytkowa część murszeje pod wpływem słonej wilgoci - białe ściany puchną, cegły kruszeją w dłoniach. Nie chodziłam po całym Faro. Wybrałam kościół Igreja do Carmo. Najlepsze, co w sobie kryje, to dach niewysokiej wieży. Kilkadziesiąt schodków i widać całe miasto, zatokę, łodzie rybackie i ludzi zbierających u brzegów ostrygi i małże. Do ogrodu kościoła przylega Kaplica Kości (Capela dos Ossos). Dość makabryczna, zbudowana ze szczątków dawnych zakonników. Bardzo zniszczona przez słone wiatry i deszcze. Trudno spojrzeć w twarz jakiejś czaszce, bo wszystkie są uszkodzone. Trzeba zobaczyć XVIII-wieczną Bramę Miejską (Arco da Vila) i kościół Sao Pedro (z powodu kaplicy Santissimo Sacramento). Kto chce, niech idzie do muzeum (Museu Municipal, Museu Maritimo i Museu Etnografico), ale ja wolałam przyglądać się rybakom w łodziach. Byli prawdziwi i żywi.

Golf. Człowiek z torbą wypełnioną kijami golfowymi to widok normalny na lotnisku w Faro. Całe wycieczki golfistów czekają na odprawę, nowe wychodzą z hali przylotów. I nic dziwnego. Algarve szczyci się największą liczbą pół golfowych na świecie w jednym regionie (doliczyłam się 27, podobno jest więcej). Tanio nie jest. W klubie golfowym Vila Sol za grę do 18 dołków płaci się 100 euro, kosz z 50 piłkami - 4 euro, trzydniowy kurs nauki gry w golfa (po siedem godzin) - 225 euro.

Internet. Przed wyjazdem koniecznie należy odwiedzić stronę o całej Portugalii: http://www.portugalia-online.net , ciekawą, zrobioną z pasją. Linki do stron po portugalsku i angielsku.

Język oczywiście portugalski. Kto zna hiszpański, będzie mógł czytać portugalskie menu i gazety, nie zrozumie jednak kelnera ani radia. Nie warto nawet próbować rozmowy po hiszpańsku - Portugalczycy są wrażliwi na porównywanie ich z Hiszpanami, wolą porozumiewać się po angielsku. (Nie dziwię im się. Mnie też denerwuje, gdy cudzoziemcy nie widzą różnicy między nami a Rosją).

Kempingi. W Algarve jest ich kilkadziesiąt, od kilkugwiazdkowych (ze wszelkimi udogodnieniami) po zwykłe pola namiotowe. Nocleg nie powinien kosztować więcej niż 5 euro od osoby, ale należy liczyć się z dodatkowymi opłatami, np. za samochód czy prysznic. W sezonie kempingi są zatłoczone, warto więc szukać nowego miejsca rano. W całym regionie Algarve rozbijanie namiotu na dziko jest zabronione, ale można się dogadać z właścicielami ziemi.

Kafle, czyli azulejos. Są wszędzie nad portalami i na ścianach zwykłych domów, w kościołach, w sieniach i w kuchniach. Kolorowe lub błękitnobiałe, abstrakcyjne albo z wizerunkami świętych. Piękne. Kiedy zaczynam je fotografować, nie mogę się zatrzymać. Wchodzę cicho do prywatnych domów i robię zdjęcia w sieniach, przesiaduję u producentów, zwożę do domu po kafelku.

Kuchnia. Nie zdążyłam spróbować sławnego suszonego dorsza z Algarve (bacalhau) ani tłustych, wielkich jak śledzie sardynek z grilla. Tak się złożyło, że wszędzie, gdzie jadłam, serwowano jagnięcinę. Ale nie żałuję - pieczona z ziemniakami w gęstym sosie smakowała wybornie. I nie było jej czuć baraniną.

Lagos. Tutaj czułam, że naprawdę jestem w Portugalii (Lagos było kiedyś stolicą Algarve). Może dlatego, że świeciło słońce, morze było niebieskie, a pomarańczowe dachówki i cegły murów warownych dopełniały reszty. Plaże najlepsze w regionie. Mógł się o tym przekonać Vasco da Gama, bo stąd w 1499 r. wyruszał w podróż. Miejscowa legenda mówi, że był tu też Krzysztof Kolumb, którego uratowali mieszkańcy z wraku rozbitego statku. Zabytków jest niewiele, polecam fort Ponta da Bandeira i kościół św. Antoniego. Ale przede wszystkim w centrum miasteczka na placu Republiki (Praça da Republica) trzeba zobaczyć pierwsze w Europie i jedyne w Portugalii targowisko niewolników w małym budynku z arkadami. Niedaleko Lagos jest skalisty brzeg z latarnią morską. Ponta da Piedale. Pomarańczowe skały schodzą do wody (można się powspinać), tworząc fantastyczne formy. Bajka otoczona straganami z chińską tandetą.

Monchique. W głębi lądu Serra de Monchique. Zalesione wzgórza z pięknymi widokami. W miasteczku Monchique (458 m n.p.m.) XVI-wieczny kościół Igreja Martiz i ruiny franciszkańskiego klasztoru. Na pamiątkę można kupić miejscowe wyroby z drewna. Kilka kilometrów dalej uzdrowisko Monchique z wodami termalnymi, niewielkim spa w dolince otoczonej bujną roślinnością i dębami korkowymi. W restauracjach serwują miejscowy bimber (medronheira) o różnych smakach, dobry, ale szybko uderza do głowy.

Pogoda w Algarve murowana. W styczniu powyżej 15 stopni i słońce, latem upały, ale można ochłodzić się, zanurzając się w morzu.

Sól. W drodze do Taviry jechałam przez słone błota. Wyglądają dość przygnębiająco - jak krajobraz po powodzi, gdy ziemia jeszcze nie wyschła i tylko gdzieniegdzie wyłażą spod wody kępy brunatnego błota. Jest to park krajobrazowy Parque Natural da Ria Formosa, pełen małż i ostryg, gdzie mieszkają ptaki wodne. Wzdłuż drogi ziemię podzielono na prostokąty, gdzie odparowuje się wodę. Zostaje gruba sól w małych solnych lodowiskach.

Tavira. Miasto najbliżej granicy z Hiszpanią. Leży na brzegach rzeki Gilao, spiętej kilkoma mostami. Podobno najładniejsza miejscowość Algarve. Ma wiele zabytków, m.in. ruiny zamku Maurów, kościoły, muzea. Słynie z czterospadowych dachów, które miały ułatwiać odpływ wody deszczowej. Po Tavirze trzeba pospacerować bez celu. Zajrzeć do restauracji, powęszyć na klatkach schodowych, pozdrowić plotkujące w bramach kobiety, posiedzieć na moście.

Vilamoura. Pierwsza wieś założona na europejskim brzegu przez Maurów. Polecam każdemu, kto podczas wakacji lubi mieszkać w wielkim skupisku ludzi. W dzień pływać w basenie, prażyć się w słońcu na plaży, jeść posiłki w hotelu, a wieczorem bawić się na dyskotece. Takiej gromady hoteli, pensjonatów, basenów i dyskotek w jednym miejscu nie widziałam jeszcze nigdy. Na szczęście spółka zarządzająca Vilamoura dba o ekologię. Nie brakuje zieleni, drzew piniowych, pól golfowych. Wszystko na wysokim poziomie, drogie i dość snobistyczne. Właściciele luksusowych jachtów mogą zacumować w miejscowej marinie.

Więcej o: