Afryka nie akceptuje "fałszywego białego człowieka". Polowanie na albinosów rozprzestrzenia się na 30 krajów

W Tanzanii wierzy się, że części ciała albinosów posiadają magiczną moc. Mówi się, że rybacy z Jeziora Wiktorii wplatają w sieci ich włosy, bo uważają, że przyciągają ryby, a górnicy poszukujący złota podobno rozlewają krew lub zmieloną skórę albinosa w kopalni. Wierzy w to również część polityków, którzy wydają krocie na amulet lub eliksir z jego części ciała, żeby wygrać w wyborach. Dlaczego tak ciężki los spotyka osoby z albinizmem? Rozmawiamy z Filipem Skrońcem, autorem książki "Nie róbcie mu krzywdy", który pięć lat poświęcił na zgłębianie tego tematu.

Urszula Abucewicz, Podróże Gazeta.pl: Ile kosztuje ręka albinosa? 

Filip Skrońc: Oficjalnych stawek nie ma. Ceny wciąż pozostają w sferze domysłów i plotek. I to właśnie kwoty rzucane ad hoc napędziły morderstwa osób z albinizmem.  

W kraju, w którym wiele osób musi przeżyć za mniej niż jednego dolara dziennie, informacja, że za rękę, palec czy nogę można dostać od 300 dolarów do 6 tysięcy, a za cały zestaw części ciała albinosów aż 75 tysięcy dolarów, działa na wyobraźnię. Bardzo długo ta kwota funkcjonowała na zasadzie plotek, ale gdy zaczęły ją podawać światowe media, część ludzi w Tanzanii zaczęła myśleć, że coś jest na rzeczy. Plotki zostały przecież niejako potwierdzone za granicą. 

Bardzo długo zastanawiałem się, skąd wzięła się ta informacja. To 75 tysięcy dolarów nie dawało mi spokoju, bo pojawiało się w każdym materiale na ten temat. Aż w końcu natrafiłem na raport przygotowany w 2009 roku przez Międzynarodową Federację Towarzystw Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca. To był bardzo rzeczowy dokument analizujący sytuację prześladowanych osób z albinizmem - szczególnie ważny na początku fali morderstw. I to właśnie tam po raz pierwszy padła ta kwota. Podano wówczas, powołując się na wysokiej rangi policjanta z Dar es Salaam, którego tożsamości jednak nie ujawniono, że "za pełny zestaw części ciała albinosów - w tym wszystkie cztery kończyny, genitalia, uszy, język i nos - można dostać równowartość 75 tysięcy dolarów amerykańskich". 

Informacja bardzo szybko straciła źródło, zaczęły ją cytować niemal wszystkie media na świecie i siłą rzeczy została doklejona do ust czarowników. Te zawrotne kwoty zaczęły ludziom działać na wyobraźnię i doprowadziły do zwiększenia liczby ataków.  

Dlaczego akurat albinosi?  

Starałem się zrozumieć, dlaczego spotyka to akurat osoby z albinizmem, przez pięć lat. Warto zaznaczyć, że wymysłem XXI wieku jest zabijanie ich z powodu wiary w magiczną moc ich części ciała. Wcześniej nie zabijano człowieka, żeby przerobić go na amulety.  

Wciąż żywe były natomiast wierzenia, że dziecko z albinizmem należy uśmiercić, bo może być oznaką czegoś złego, bo matka mogła mieć romans z duchami albo że narodziny "odmieńca" są wynikiem kazirodczego związku brata z siostrą. Ale takie czyny nie były powiązane z falą morderstw, która zaczęła się w 2006 roku. Dawne wierzenia połączono z nowym procederem, który wkładano w ręce czarownikom.  

Był taki moment, że zakazywano praktyk czarowników i naturalnych uzdrowicieli.  

Unieważniono im licencje w 2009 roku. Decyzja objęła swoim skutkiem siedemdziesiąt pięć tysięcy osób, ale szybko okazało się, że liczba ataków nie spada. Dalej mordowano ludzi z albinizmem, dalej ich okaleczano, a ci ludzie jedynie stracili pracę. Przed wyborami parlamentarnymi w 2010 roku przywrócono im ważność licencji. Wcześniej jednak przed sądem stanęli mordercy i padły pierwsze wyroki skazujące. To jest ważne w tej historii, że skazywano morderców, a nie tych, którzy morderstwa zlecali. Żaden uzdrowiciel nie zasiadł na ławie oskarżonych, więc premier przywrócił ważność licencji miesiąc przed wyborami w 2010 roku. 

Sytuacja powtórzyła się pięć lat później. Z obawy przed wzrostem liczby ataków w okresie przedwyborczym, znów zakazano działalności uzdrowicieli. Znów odebrano im możliwość wykonywania zawodu, więc zaczęły się protesty. Grupki zbierały się przed budynkami organizacji chroniącej prawa ludzi z albinizmem. Krzyczeli: "Pomóżcie nam! To nie my jesteśmy za te morderstwa odpowiedzialni".

I tak jak w 2010, tak też w 2015 zakaz odwołano jeszcze przed wyborami. Do dziś nie skazano żadnego uzdrowiciela. Nawet, gdy w miejscu jego zamieszkania znajdowano rękę czy nogę osoby z albinizmem, to on nigdy za to nie ponosił odpowiedzialności. Albo udawało mu się uciec, albo incydent tuszowano. 

To jak z nimi było? Czarownicy byli niewinni, czy zlecali te morderstwa?

Przy jednym z pierwszych morderstw, gdy ciało trzynastoletniej Elizabeth Hussein pocięto maczetami na kawałki, jej części znaleziono w domu czarownika, ale jego samego nigdy nie udało się schwytać. Czarownicy i uzdrowiciele, z którymi rozmawiałem, mówili, że za tym morderstwami stała grupa oszustów. Na czarowników wskazywali również mordercy w trakcie rozpraw, ale bali się podawać nazwiska. Były też przypadki rodziców, którzy po stracie dziecka namawiani byli przez rodzinę, by nie zgłaszali tego na policję, bo siła czarów dosięgnie ich rodzinę. To jest temat pełen niedomówień i decyzje, które przez lata podejmował rząd Tanzanii, pokazują, że nie ma tu prostych odpowiedzi i niemożliwe jest wskazanie winnych. Gdyby znane były osoby odpowiedzialne za zlecanie ataków, proceder szybko zostałby ukrócony.

embed

fot. zdjęcie z książki "Nie róbcie mu krzywdy" Filipa Skrońca

A co z tymi, którzy zabijali sąsiadów, krewnych, a nawet swoje dzieci? Obcinali im maczetami ręce i nogi? 

Kiedy ataki na osoby z albinizmem nasiliły się, sięgnięto po najbardziej radykalne rozwiązanie, czyli karę śmierci. We wrześniu 2009 roku trzech mężczyzn zostało skazanych na śmierć przez powieszenie. Tanzańskie prawo na to pozwalało, ale ostatni wyrok wykonano 14 lat wcześniej, więc nikt nie sądził, że rząd zdecyduje się na taki krok. Do dziś, według danych podanych przez rząd, na karę śmierci przez powieszenie skazano 34 osoby, które brały udział w atakach na osoby z albinizmem. 

Osoby, z którymi rozmawiałem, podają jednak w wątpliwość, czy te wyroki zostały w ogóle wykonane. Egzekucje nie były publiczne, a z czasem zaczęły pojawiać się przekazy, że skazani wracali do swoich wiosek. 

Jednak to właśnie te wyroki zaczęto łączyć ze statystyką spadku morderstw. Rząd Tanzanii bardzo się tym chwali. Na każdym oficjalnym spotkaniu, w którym brałem udział, podawano to jako przykład dobrego działania i wzór dla innych. "Zobaczcie, my zażegnaliśmy ten problem! Inne kraje powinny brać z nas przykład, bo tam ludzie z albinizmem dalej są mordowani". 

Jednak wyroki kary śmierci nie ukróciły tego nieludzkiego procederu. 

Gdy wprowadzono karę śmierci, w ludziach pojawił się strach. Przestano zabijać, zaczęto okaleczać. Atakujący robili wszystko, by ich ofiara pozostała przy życiu. Spadek liczby morderstw nie oznaczał końca ataków - po prostu zmienił się ich charakter.  

Piszesz, że za człowiekiem z albinizmem wołają: dili, dili. A jedno z popularnych przekonań brzmi: "Zabijając ducha, nie zabijasz człowieka".  

Dili prawdopodobnie wzięło się od angielskiego słowa "deal". Określenie to łączyło się bezpośrednio z morderstwami i nie istniało wcześniej. Tego typu łączenie poglądów z językiem było obecne w wielu innych częściach Afryki. Mówiono, że albinos jest duchem, diabłem w ludzkiej skórze, fałszywym białym człowiekiem, białą małpą, białą kaczką lub białą kurą. W samej Tanzanii do dziś popularne jest określenie "mbilimelo" oznaczające w języku sukuma "białą kozę". Wszystkie tego typu określenia miały odrzeć z człowieczeństwa i postawić ludzi mających albinizm w pozycji pomiędzy światem żywych i umarłych.  

I to potem była często linia obrony lub tłumienia własnych wyrzutów sumienia. To zdanie, o którym mówisz - zabijając ducha, nie zabijasz człowieka - świetnie to oddaje. 

Ponoć politycy są zamieszani w te morderstwa i okaleczenia? To prawda?  

Gdy zbliżają się wybory, dochodzi do większej liczby ataków. Poprzedni prezydent Jakaya Kikewete miał to nieszczęście, że fala morderstw przypadła na dwie jego kadencje. Kiedy ustąpił z urzędu, zaczęło się mówić głośno o tym, że to właśnie politycy mogą być jedną z grup, która jest odpowiedzialna za te ataki. Po raz pierwszy głośno o tym powiedziano z trybun wyborczych w 2015 roku. Jednocześnie policjanci zaczęli mieć dowody na to, że to właśnie politycy zlecają ataki na albinosów. Wystosowano wtedy apel do kontrkandydatów, by zaprzestali tego typu praktyk, by nie myśleli, że eliksir z ręki albinosa cokolwiek im pomoże, żeby wygrać wybory czy doświadczyć reelekcji. Wtedy po raz pierwszy powiedziano o tym głośno.

W październiku czekają Tanzanię kolejne wybory. Zawiązywane są społeczne komitety w różnych częściach kraju, których przedstawiciele głoszą, że razem będą robić wszystko, żeby nie dochodziło do przedwyborczych ataków na osoby z albinizmem. 

Myślałam, że Tanzania na dobre opanowała ten problem. 

Oficjalnie od 2015 roku nie było morderstwa popełnionego na osobie z albinizmem, ale nie znaczy to, że problem zniknął. Kiedy leciałem do Tanzanii po raz pierwszy, raporty wskazywały, że osoby z albinizmem są porywane, okaleczane i zabijane w osiemnastu afrykańskich państwach. Dziś, w marcu 2020 roku, prześladowania tego typu dzieją się w 30 krajach Afryki. W transgraniczny handel częściami ciała zamieszani są obywatele Tanzanii, Burundi, Kenii, Demokratycznej Republiki Konga, RPA, Eswatini, Mozambiku i Malawi. Te dwa ostatnie kraje i Zambia to obecnie miejsca szczególnie niebezpieczne dla osób z albinizmem. Kiedy zaczynałem pracę nad tym tematem, kraje te nie pojawiały się na żadnych listach. Ludzie z albinizmem mogli czuć się w nich bezpiecznie. 

Zobacz wideo Zabójcze złoto Ghany. Górnicy zarabiają krocie, ale umierają młodo

W lutym 2015 r. z rąk matki wyrwano chłopca. Maczetami odrąbano mu nogi i ręce, a potem zakopano go kilka kilometrów od domu. Yohana Bahati w chwili śmierci miał 18 miesięcy. Udało ci się spotkać z matką nieżyjącego synka.  

To właśnie Yohana Bahati był ostatnią ofiarą. Gdy tylko o tym mówię, mam inny tembr głosu. Sprawa morderstwa Yohany była dosyć głośna na arenie międzynarodowej. Zdjęcie pełnej szwów twarzy jego mamy i fotografie ciała chłopca były niemal we wszystkich miejscach i we wszystkich biurach regionalnych, które odwiedziłem niespełna rok po ataku. 

Gdy zobaczyłem Ester po raz pierwszy i ujrzałem jej twarz, zmroziło mnie. Wiedziałem jednak, że nie mogę po sobie tego pokazać. Tamto spotkanie trwało może pół godziny, bo kobieta spieszyła się do domu i do swoich dzieci, które zostawiła pod opieką sąsiadów. Zachodziło słońce, a przed nią była dwugodzinna droga. 

A tamto spotkanie to było patrzenie na siebie. Ester bardzo słabo zna suahili, tylko kilka słów po angielsku. By zacząć rozmowę, potrzebna była osoba, która przełoży ją z języka sukuma. Czekając na tłumacza, wymienialiśmy więc spojrzenia i gesty. Chcąc jakoś wypełnić ten czas, pomyślałem, że pokażę Ester zdjęcie mojego syna. Otworzyłem notes i znalazłem stronę z wklejonym polaroidem - Kajtek miał na nim fartuch i malował farbami. Już chciałem pokazać jej tę fotografię, ale w ostatniej chwili się powstrzymałem. Uświadomiłem sobie, że mój syn na tym zdjęciu ma dokładnie tyle samo lat, ile Yohana, gdy wyrwano go z jej rąk. Zamknąłem notes i dalej staliśmy w ciszy.  

W końcu pojawił się tłumacz i zadałem pytanie o tamten dzień. Chciałem wiedzieć, kiedy to się stało, bo informacje z gazet i akt różniły się od siebie. Powiedziała, że to był 15 lutego, a mi zrobiło się gorąco. Okazało się, że pytam o śmierć jej dziecka dokładnie rok później. Dotarło do mnie, że spotkałem się z nią dokładnie w rocznicę ataku.  

embed

fot. zdjęcie z książki "Nie róbcie mu krzywdy" Filipa Skrońca

Historia Estery jest bolesna. A to cierpienie potęguje fakt, że w morderstwo synka zamieszany był jego ojciec, a jej mąż.  

Wróciłem do Geity w 2018 r. Chciałem się z nią spotkać, ale zrozumiałem, że jest to niemożliwe, bo z więzienia wyszedł jej mąż. Potem dowiedziałem się, że Estera jest w zaawansowanej ciąży, więc nawet nie naciskałem na to spotkanie. Gdy rozmawiałem z miejscowymi i policjantami na posterunku, mówili mi, że jest niemal stuprocentowa pewność, że to ojciec stał za tym morderstwem. On je zlecał albo wiedział, że ono nastąpi na długo przed atakiem.  

Wspominałeś, że dzieci są najłatwiejszym celem podobnych ataków. W 2008 r. zaczęto budować ośrodki, a właściwie sierocińce, w których najmłodsi mogli znaleźć schronienie. Piszesz, że warunki, w jakich przebywają te dzieci, wołają o pomstę do nieba.  

Teraz trwa wygaszanie tych ośrodków. Dzieci są wysyłane z powrotem do domów. Zamknięcie najmłodszych za murem, w małej przestrzeni, z dala od rodziców, z małą liczbą opiekunów, bez odpowiedniego nadzoru. Trudno znaleźć jakiekolwiek pozytywy, poza jednym - że w tamtym momencie zapewniały ochronę przed atakującymi.  

Jednak po tylu latach życia w takim ośrodku, ci młodzi ludzie nie potrafią sobie radzić w normalnym życiu, nie znają wartości pieniądza, nie wiedzą, jak zrobić zakupy na targu, nie potrafią tworzyć jakichkolwiek relacji międzyludzkich. Dni spędzają na nudzeniu się, z krótką przerwą na czas spędzony w murach szkoły. Niekoniecznie na nauce, bo edukacja jest tam na bardzo niskim poziomie.  

Ponadto warunki, w jakich żyją, są urągające. To straszne, gdy się patrzy na te dzieci, których skóra jest przeżarta przez słońce i choroby skórne. To są mali ludzie, którzy zostali tak naprawdę pozostawieni samym sobie. Bez żadnej opieki i psychologicznego wsparcia. To wszystko sprawia, że w jakimś sensie stają się niepełnosprawni życiowo. Ogromnym przeciwnikiem sierocińców dla dzieci z albinizmem jest Josephat.  

Josephat, który walczy o prawa ludzi takich jak on? 

Tak. Jest szczęśliwy, że nigdy nie musiał mieszkać w ośrodkach zamkniętych dla dzieci z albinizmem. Ma ogromne poczucie indywidualizmu i choćby dlatego jest ich przeciwnikiem, bo wiem, że ktoś w takim miejscu na pewno złamałby jego charakter.  

Udało mu się przekroczyć barierę, która dla wielu ludzi z albinizmem byłaby nie do przeskoczenia. Bo zawsze im wmawiano, że są tymi gorszymi, że nie nadają się do szkoły. Spychanie ich przez pokolenia na boczny tor sprawiło, że ta grupa jest bardzo pokiereszowana. To widać, że wielu osobom z albinizmem brak pewności siebie i wiary w to, że mogą wszystko. 

A Josephat niemal pod każdym względem wymyka się tym stereotypom. Ma ogromne poczucie własnej wartości.  

Nie zapominajmy jednak, w jakim miejscu na świecie żyje. Na jego życie też mają, czy miały wpływ, wierzenia i zabobony.  

Wiele razy mi mówił, że gdyby tylko mógł, to nie dopuściłby do tego, żeby jego matka została oddana w ręce uzdrowicieli. Nie pozwolono jej pojechać do szpitala. Do jej śmierci doprowadziło zakażenie powstałe po wyrwaniu zęba, ale rodzina nie pozwoliła jej pojechać do szpitala. Uzdrowiciel z ich wioski stwierdził, że jej cierpienie to wynik rzuconego uroku. Podpowiedział, że należy zabić kobietę, która kilka dni wcześniej podała mamie Josephata wodę, gdy ta poczuła się gorzej. Oskarżono ją o to, że jest czarownicą i skazano na śmierć. 

Myślę, że Nkamba, która pewnie sama nie rozumiała do końca, na czym polega odmienność jej syna, zaszczepiła w nim wartości, które w dużym stopniu go ukształtowały. Mówiła o patrzeniu na wrogów jak na swoich przyjaciół. Wybaczeniu osobom, które cię nienawidzą. Zrozumieniu swojej inności.  

Jej śmierć była dla niego podwójną stratą, bo stracił mamę i jedynego przyjaciela, jakiego miał. Tarczę i ochronę. Bo to, że mógł pójść do szkoły, to była zasługa właśnie jej. Nie musiał pracować z braćmi na polu i być narażonym na działanie promieni słonecznych - to też był wybór jego mamy, która zawsze sadzała go w cieniu.  

Wszystko, co składa się na jego niezwykłość, jest zasługą tej kobiety, którą znał przez małą część swojego życia.  

Szkoda więc, że zamiast do lekarza zabrano ją do uzdrowiciela. Zastanawiam się też skąd taka naiwna, a raczej okrutna wiara, że za zabicie lub okaleczenie człowieka można stać się bogatym, szczęśliwym i odmienić swój los?  

Wierzenia i wiara w czary najlepiej mają się w tych regionach, w których nic nie ma. Tam, gdzie jest bieda, słowo czarownika ma wielką moc. Gdy jeździłem po Tanzanii razem z Josephatem, mówił do mnie: "Popatrz na tę rodzinę. Oni zrobią wszystko, żeby tylko stąd się wyrwać i zapomnieć, że nic nie mają i że jest im ciężko. Oni uwierzą we wszystko, co będzie mogło zmienić ich życie". 

Myślę, że to jest wspólne dla całego świata. Im człowiek ma mniej, tym większą ma nadzieję, że jednak coś się stanie, co odmieni jego los. 

embed

fot. zdjęcie z książki "Nie róbcie mu krzywdy" Filipa Skrońca

A co z edukacją?  

Edukacja jest jedynym wyjściem w tej sytuacji. Jeszcze pod koniec ubiegłego wieku czy na początku XXI nie było to wcale tak oczywiste. Wiele osób nie rozumiało, dlaczego ma inny kolor skóry. Teraz jest to dosyć jasne dla wszystkich. Znają nie tylko przyczyny albinizmu, lecz także powód, dla którego trzeba chronić własną skórę i dlaczego trzeba inwestować w okulary z dobrymi szkłami. To są działania, które wypływają z morderstw, bo to wtedy pojawiły się organizacje pozarządowe i zaczęto o tym mówić. Oczywiście byłoby lepiej, gdyby wydarzyło się to bez tych ataków. 

Sam napisałem książkę, bo usłyszałem o morderstwach. Nie wiedziałem wtedy, że większym mordercą osób z albinizmem jest rak skóry. Dopiero w Tanzanii zrozumiałem, że to o wiele poważniejszy problem. Zdałem sobie sprawę w jeszcze większym stopniu, jak media kształtują naszą wiedzę o świecie. Dla wielu dziennikarzy obraz człowieka wyglądającego inaczej jest wystarczający i na tym poprzestaje. Cały czas powstają materiały, które koncentrują się na inności, czarach i atakach. Mam nadzieję, że ta książka, która odmieniła nie tylko moje własne rozumienie tego tematu, wpłynie również na sposób myślenia tych, którzy ją przeczytają.  

Kontakt z autorką Urszulą Abucewicz za pośrednictwem jej Facebooka.

Więcej o: