Barbara Konkolewska: Prowadzimy razem firmę, agencję turystyczną. Organizujemy trekkingi z Pankisi do Tuszetii i Chewsureti oraz wyprawy po Gruzji, Armenii i Azerbejdżanie. Mój partner Abu Bakr mieszka w Wąwozie Pankisi. Jest Kistem, czyli gruzińskim Czeczenem, a także wajnachem - to Czeczeni, Ingusze i Kistowie. Ta sama tradycja, kultura, wiara, język. Wspólne dla tej kultury są osady (alu po czeczeńsku) z domostwami, które miały baszty obronne. I, tak jak ludzie z grupy etnicznej Kistów, jest bardzo silny, twardy, waleczny, ale też honorowy.
Kistowie przybyli tutaj prawie 300 lat temu, uciekając przed zemstą cara. To abrekowie (zbójnicy), żołnierze, którzy bronili gruzińskich ziem. Podczas wojen i zamieszek z Osetią i z Abchazją z Pankisi powyjeżdżali Osetyńcy i Gruzini, a w większości pozostali właśnie gruzińscy Czeczeni. I rzeczywiście, niemal w 100 proc. ten rejon jest przez nich zamieszkany. Można powiedzieć, że to jest region muzułmański, gdzie wyznaje się islam sunnicki.
Mój partner pochodzi z bardzo znamienitego i arystokratycznego tejpu (rodu) sprawiedliwych sędziów - Majsto. Kistowie są społecznością klanową, obowiązuje tutaj prawo klanowe i prawo religijne, np. zemsta krwi. I choć oczywiście w Pankisi funkcjonuje prawo gruzińskie, to w życiu codziennym ważniejsze jest prawo klanowe.
Powiem ci, że ja też. W ogóle nie chciałam jechać do Gruzji. Miałam pojechać na trekking do Islandii...
Zemsta krwi to sprawa honoru i dotyczy tylko męskiej części rodu. Nie obejmuje kobiet, dzieci i starców. Krew każdego zabitego członka rodziny należy pomścić. Zemsta kończy się, gdy winowajca lub jego brat czy syn zginął, ale zawsze musi być 100 proc. pewności, że człowiek, który zabił, jest winny. Jeśli ktoś kogoś pozbawił życia nieumyślnie, np. w wypadku samochodowym, wtedy prosi się rodzinę zmarłego o przebaczenie. Gdy brak dowodów, a istnieją tylko podejrzenia o czyjejś winie, wtedy 63 członków rodziny podejrzanego składa przysięgę na Koran, że domniemany zabójca jest niewinny.
Zupełnie przez przypadek. Miałam zaplanowany wyjazd na Islandię, ale tuż przed wyjazdem organizator zmienił plany i oznajmił, że jedziemy do Gruzji. Nie chciałam tam jechać. "Do postsowieckiego kraju? Nie chcę do tego wracać. Bardzo dobrze pamiętam PRL i te ciężkie, postkomunistyczne czasy. Wolałabym pojechać na Zachód" - buntowałam się. Organizator wciąż wydzwaniał i przekonywał, że podczas wyjazdu będzie kuchnia i gotowanie. "Może więc wykorzystam przepisy w pensjonacie, który moja mama prowadzi w górach" - pomyślałam. W końcu namówiła mnie córka, więc pojechałam z nastawieniem, że to będzie wyjazd kulinarny. Wypadło mi z głowy, żeby przeczytać agendę, bo ten wyjazd wypływał bardziej z emocji niż z jakiejś racjonalnej potrzeby.
Tbilisi się nie zachwyciłam. W Kachetii było fajnie. Jedziemy dalej. A tu nagle pilot mówi: "Wyciągajcie paszporty. Wjeżdżamy do Pankisi". I ja po prostu zdębiałam, bo byłam nafaszerowana przekazami medialnymi, stereotypami, no i przecież wiedziałam, że to właśnie tutaj młodzi bojownicy przygotowywali się do dżihadu, że podczas wojny czeczeńsko-rosyjskiej mieszkało tu dowództwo z Giełajewem na czele. Wiedziałam, że w wąwozie Pankisi mieszkali terroryści. Dosłownie. To tutaj bojownicy czeczeńscy znaleźli swoją kryjówkę. Dodatkowo wraz z nimi przybyło ok. 12 tys. uchodźców z Czeczenii i kwestia ich ochrony, a także wyżywienia spadła w większości na Kistów. To efekt polityki Saakaszwilego, który postawił granicę pomiędzy Gruzją a Pankisi, która mentalnie stała się niezależną krainą, ale też miejscem tabu.
fot. archiwum Barbary Konkolewskiej
Przypuszczam, że obecność brodatych i uzbrojonych po zęby żołnierzy w sąsiedztwie była dużym obciążeniem dla mieszkańców. Ponadto nowi sąsiedzi byli bardziej radykalni, wybudowali nowe meczety. Bałam się, że to bardziej zasadnicze podejście do wiary przeniknęło do społeczności. Wiedziałam o tym i zamarłam, że właśnie tu jedziemy. Obawiałam się przyjazdu w te rejony, nawet gdy widok wyjeżdżających stąd wojskowych samochodów z bojownikami dumnie dzierżącymi karabiny w dłoniach jest już przeszłością.
Przez chwilę przemknęła mi myśl, że może wrócę do Tbilisi. Może nie byłam antymuzułmańska, ale informacje o atakach terrorystycznych, o złych ludziach, którzy krzyczą "Allah Akbar" i zabijają innych były w tym momencie silniejsze, niż myśl o tolerancji, otwartości czy zrozumieniu innego punktu widzenia. Przez przypadek wjechałam do tego świata. Negatywnie nastawiona. To było trzy lata temu.
Przebyłam przemianę w ekspresowym tempie. Czuję się tak, jakby to było wieki temu. Zresztą nie tylko doświadczyłam tego ja, lecz także moi towarzysze podróży. Wspaniali ludzie w różnym wieku i z innym bagażem doświadczeń. Wszyscy byliśmy naładowani osobistymi emocjami. Teraz się śmiejemy, że to był wyjazd terapeutyczny, bo ja też byłam w dość trudnym momencie mojego życia. Trudno to wyjaśnić, bo Kaukaz rzeczywiście taki jest. Teraz, kiedy patrzę na ludzi, którzy tu przyjeżdżają, to widzę, że przeżywają dokładnie to samo. Nie potrafią ukryć łez. Tak samo, jak wtedy ja.
Mocno poruszyła mnie historia jednej kobiety, która opowiedziała mi o swoich synach, którzy zginęli w Syrii. Gdy zaczęłam drążyć, okazało się, że straciła również swoich braci i prawie całą męską część rodziny. Nagle dotarło do mnie, w jak różnych światach żyjemy. Że to, co dla nas jest problemem, mąż bałaganiarz, który rozrzuca skarpetki po całym mieszkaniu albo szef, który nie przyznał ci premii, że to wszystko wydaje się miałkie. Tutaj spotkałam kobiety, które marzą tylko o tym, aby przytulić swoje dziecko, swojego syna, ale nie mogą, bo zginęło na wojnie, nie żyje.
Zaczęłam doceniać, że żyję w świecie, w którym nie ma wojny, że mój paszport otwiera mi praktycznie wszystkie granice, że jestem wolna i mam przy sobie swoich bliskich. My walczymy o podwyżkę pensji i o to, żeby nam się lepiej żyło, żeby mieć lepszy samochód, a oni chcą pokoju i wolności.
Do Gruzji przyjechałam więc jako nowoczesna Europejka, a musiałam paść na kolana. Odnaleźć w sobie pokorę i przewartościować swój punkt widzenia.
fot. archiwum Barbary Konkolewskiej
"Wszystko jest w woli Allaha" - często od nich słyszę. Albo "Żyj tak, żeby nie wstydzić się umrzeć". Cierpią, nie ukrywają tego, często wspominają zmarłych, noszą ich w sercu, ale też wiedzą, że muszą skupić się na tych, którzy są obok nich. Troszczą się o tych, którzy są wśród żywych, a nie u Allaha. To te kobiety nauczyły mnie, jak przyjmować stratę i jak się z nią godzić.
Tak jest rzeczywiście u Kistów. I ja wtedy o tym nie wiedziałam. Kiedy więc w Wąwozie Pankisi towarzyszył nam lokalny przewodnik, zagadywałam go, próbowałam nakłonić do rozmowy, a on nie reagował. Był milczący i niedostępny. Wreszcie któregoś wieczoru, gdy siedzieliśmy wszyscy przy ognisku, zapytał mnie, skąd jestem. Powiedziałam, że jestem góralką, że pochodzę z Podhala, choć obecnie mieszkam w Warszawie. I wtedy usłyszałam: "Jesteś góralką, czyli jesteś moją siostrą". I tak pękły pomiędzy nami lody. To był właśnie Abu Bakr.
Ten świat rzeczywiście jest męski. Ale to, co mnie zaskoczyło w Pankisi, to ogromny szacunek, jaki ci twardzi wojownicy mają do kobiet. Oczywiście najważniejsza w ich życiu jest matka. Ale, gdy już zwiążą się z kobietą, nie mogą jej porzucić ot tak. Muszą ją chronić. Kto obrazi kobietę, obraża jej mężczyznę lub mężczyzn z jej rodziny. W ich kulturze jest np. taki zwyczaj, że Kistynki nie uczestniczą w pogrzebach, aby nie przyciągać emocji związanych ze stratą i śmiercią, bo przecież dają życie.
Poza tym w Pankisi są kobiece bractwa sufickie (również w Czeczenii, Dagestanie i Inguszetii oraz w każdym sunnickim miejscu). W każdy piątek w swoich meczetach kobiety i mężczyźni spotykają się na modlitwie Zikr (dhikr) - oczywiście osobno. Pamiętają też o tych, którzy są u Allaha. Modlitwa za zmarłych La Ilaha Illa Allah często wprowadza w trans.
To ciekawy temat i długo można o tym opowiadać. Kobiety nie odzywają się i nie przesiadują z mężczyznami, a już szczególnie, gdy nie są z rodziny. Nigdy same nie zostaną w obecności obcego mężczyzny. Również snacha (żona brata), kiedy wychodzi za mąż, nigdy nie zwróci się po imieniu do jego braci, kuzynów, do starszych mężczyzn z rodziny i do sióstr męża. Jedynie do synów i córek braci męża może zwracać się po imieniu. W obecności innych ludzi również nie może wymawiać ich imion.
Jest zwyczaj, który zwalnia kobietę z "milczenia" wobec brata męża. Osoba, która chce ją z tego obowiązku zwolnić, bezpośrednio zwróci się do niej o kubek wody. Ona, podając go, wypowiada cicho do ucha mężczyzny zdanie: "Jak ja będę ciebie szanować, niech Allah też tak szanuje". W odpowiedzi mężczyzna życzy bratowej szczęścia, zdrowych dzieci. Oddając filiżankę, wkłada do niej pieniądze, złoto lub inne kosztowności, to, na co pozwala mu status majątkowy. "Milczenie" może trwać kilka tygodni, latami lub w ogóle nie być zakończone.
Kobiety mają swój świat. Inaczej relacje wyglądają, jeśli mężczyzna jest z rodziny, inaczej gdy jest spoza.
Na początku też miałam z tego powodu wiele dla mnie szokujących sytuacji. Przez pierwszy rok moi młodsi przewodnicy nie rozmawiali ze mną. Biorąc pod uwagę naszą pracę, czasami to było tragiczne, czasami komiczne. Teraz jest już dobrze, żartujemy, rozmawiamy (nie za wiele, ale zawsze coś). Wypłaty nigdy jeszcze osobiście im nie wręczyłam. W zeszłym roku, dzięki synowi siostry Abu, odkryłam, dlaczego był taki dystans: to ze względu na szacunek nie powinni ze mną rozmawiać. Powoli przekraczamy niektóre granice i trochę to się zmienia. Miałam też sporo wyzwań komunikacyjnych z innymi chłopakami i mężczyznami. Dzisiaj wszystko jest inaczej, należę już do ich świata. Abu Bakr wprowadził mnie do niego, mogę swobodnie dołączyć do grupy mężczyzn i z nimi rozmawiać, aczkolwiek staram się tego nie wykorzystywać.
Pobyt w Gruzji podziałał na mnie jak katharsis. Powróciłam do swojej zapomnianej nieco duchowości. Zauważyłam, że to jest świat, który funkcjonuje na zasadach niezmiennych od wieków. W którym tworzy się prawdziwe więzi klanowe, a każdy - czy to kobieta, czy mężczyzna - zna swoją rolę i miejsce. Poczułam się w Wąwozie Pankisi bezpieczna i szczęśliwa. Okazało się, że ludzie, którzy tu mieszkają, nie są diabłami rogatymi i wiodą normalne życie.
Dotarła do mnie też z wielką siłą beznadziejność sytuacji Kistów, którzy żyją w kompletnej izolacji, kompletnie na marginesie społeczeństwa. Opiekują się mną, dają mi poczucie bezpieczeństwa i chcą, żebym czuła się u nich jak u siebie. Zostałam przyjęta do rodziny, do rodu. Mieszkańcy Pankisi na początku bardzo nieufni, teraz widzą, że jestem prawie jedną z nich. Pomyślałam wtedy, że czas odczarować to miejsce. I wpadłam na pomysł założenia agencji turystycznej, aby pokazywać ludziom Pankisi.
fot. archiwum Barbary Konkolewskiej
"Mnie ten wyjazd uzdrowił. Może podziała w podobny sposób na innych?" - pomyślałam. Podzieliłam się swoim pomysłem z Abu Bakrem, który uznał, że warto spróbować. Ale musiałam przekonać cały klan. I to już było wyzwanie. Kobieta prowadząca biznes? To było dla nich trochę za dużo. Ale byłam uparta i konsekwentna. Wróciłam po dwóch miesiącach i powiedziałam "Zaczynamy?". I tym ich chyba ujęłam. Nie rzuciłam słów na wiatr. W ten sposób powoli zdobywałam ich zaufanie. Wiedziałam też, że moja firma nie miałaby żadnych szans bez Abu. Szanują go i słuchają. Tylko z nim mogło mi się udać.
Po szkole średniej miałam głowę pełną marzeń i planów. Oczywiście studia, moim marzeniem było ASP. Niestety losy potoczyły się inaczej. Moim życiem była rodzina, dzieci, mąż, praca. Pracowałam w międzynarodowych firmach i korporacjach, miałam też własną działalność. Umiejętnie łączyłam dom, obowiązki i pracę. Gdy urodziłam najmłodszego syna, jeszcze przez rok prowadziłam swoją firmę, później całkowicie poświęciłam się rodzinie. W Polsce nic nie zostawiłam, bo jestem z nią związana tak samo, jak teraz z Pankisi. Mając dzieci, dzielę swoje życie między nimi i Pankisi. To bardzo duże wyzwanie. Dzięki rodzinie i przyjaciołom ma to rację bytu. Ale chyba statystycznie więcej bywam w Gruzji niż w Polsce. Powoli zostawiam na kaukaskich szczytach swoje serce.
Musiałam odkryć w sobie pokorę. Z szacunkiem do odmiennej kultury nie miałam problemu, choć czasem bywa ciężko. Na przykład to zawsze Abu Bakr daje wypłatę mężczyznom zatrudnionym w naszej firmie. Postanowiłam przyjąć ten świat takim, jakim jest. Tak jak on przyjął mnie. Jestem uparta i konsekwentna. Nie ma we mnie strachu. Nie boję się stanąć przed mężczyznami w Pankisi i czasami wszystkiego postawić na jedną kartę. Czasami człowiek nie ma wyboru. Myślę, że tym uporem oraz faktem, że naprawdę się nie boję, zyskałam ich szacunek. W Pankisi zawsze noszę spodnie, to stawia mnie po tej męskiej stronie.
fot. archiwum Barbary Konkolewskiej
Przyjęto mnie jak każdego, kto przyjeżdża do Pankisi. Obcy - mimo że gość - jest obcym. Z obcymi przychodziły i przychodzą nieszczęścia. Na każdego patrzą podejrzliwie i myślą, że to szpieg. Dokładnie tak było ze mną. Co bardziej konserwatywni myślą tak nadal.
Bardzo długo pracowałam na to, żeby było tak, jak jest teraz. Oczywiście bez Abu Bakra i jego braci byłoby niemożliwe, żebym weszła do tego męskiego świata. Kobieta - czy to Kistynka, czy Europejka - niewiele ma tutaj do powiedzenia.
Mnie przyjęła rodzina. Każdy wie, że należę do klanu. Kto będzie przeciwko mnie, będzie przeciwko rodzinie. Ale na to potrzeba było lat. Teraz śmieją się, że w połowie już jestem Kistynką. Minęły lata, a ja tutaj nadal jestem. Znam tradycje, wiem, jak poruszać się w ich świecie. Z kim rozmawiać, kto jest wrogiem rodziny, dopuścili mnie do swoich (niektórych) tajemnic. To bardzo zobowiązuje.
Czy celebrują święta? Nie. Ale szanują, że je obchodzę i nie utrudniają. Składają mi życzenia, kobiety przygotowują dla mnie pokarmy, np. wielkanocne czy postne. Ja bywam na ich ślubach, pogrzebach, bywam w środku tego zamkniętego świata.
Zupełnie przez przypadek zmieniłam ich nastawienie do mnie, gdy razem z nimi obchodziłam Ramadan. To wzbudziło u nich podziw i szacunek. Chyba wtedy weszłam mocno do tego społeczeństwa.
Oczywiście nie zawsze jest kolorowo. Bycie chrześcijanką w muzułmańskiej społeczności, na zasadach innych niż turysta, jest ogromnym wyzwaniem. Czasami iskrzy. Czasami jest płacz, nerwy, złość.
Kontakt z autorką Urszulą Abucewicz za pośrednictwem jej Facebooka.