Miasta przestają być dla mieszkańców i stawiają tylko na turystów? "Chyba już nie ma ratunku"

Coraz częściej w mediach pojawiają się informacje, że Rzym, Wenecja czy Barcelona wprowadziły ograniczenia dla turystów. Wszystko przez zbyt duży napływ przyjezdnych, z którym władze miast powoli przestają sobie radzić, i który skłania mieszkańców do protestów. Czy zjawisko zwane overtourismem da się jeszcze zahamować?

Overtourism jest zmorą współczesnego podróżowania. Mamy z nim do czynienia, gdy wpływ turystyki na dane miejsce (np. miasto) negatywnie odbija się na postrzeganej jakości życia mieszkańców lub (bądź także) doświadczeń osób, które wspomniane miejsce odwiedzają. 

Liczba turystów w dużych, atrakcyjnych turystycznie miastach (przede wszystkim europejskich) w ostatnich latach osiągnęła poziom krytyczny. Barcelonę rocznie odwiedza średnio 32 miliony turystów, Wenecję - 20 milionów. Władze miast zaczęły dostrzegać problem i powoli zaczynają z nim walczyć, wprowadzając różnego rodzaju restrykcje dla turystów. 

Włoski parlament zatwierdził dodatkowy podatek od wstępu do Wenecji dla turystów jednodniowych. Miałby wynosić od 2,5 do 10 euro w zależności od pory roku. W szczycie sezonu turystycznego opłata będzie najwyższa. Początkowo podatek miał obowiązywać od maja 2019, ale rada miasta przesunęła termin na styczeń 2020. Wprowadzono też liczne zakazy, m.in. chodzenia z nagim torsem i w kostiumie kąpielowym w miejscach publicznych, biesiadowania w historycznym centrum czy kąpania się w fontannach. Posypały się już nawet pierwsze kary, grzywnę musi zapłacić m.in. 23-latka z Kanady, która opalała się w bikini w parku Giardini Papadopoli.

Podobne zakazy obowiązują w Rzymie. Władze chcą walczyć z zaśmiecaniem miasta, powszechnym biesiadowaniem i piknikowaniem w pobliżu zabytków. Wprowadzono więc zakaz spożywania posiłków przy najpopularniejszych atrakcjach Wiecznego Miasta. Nie są to jedyne ograniczenia, więcej przeczytasz tutaj:

Za złamanie obowiązujących zasad grożą wysokie grzywny (nawet kilkaset euro). W przypadku szczególnie ciężkich przewinień można zaś dostać zakaz wstępu do miasta. 

Niektóre kraje sięgają też po inne rozwiązanie - limitowanie przyjazdów do miast. Na taki krok zdecydowało się m.in. greckie Santorini. Od 2019 roku wprowadzona została określona liczba turystów, którzy mogą przypłynąć na wyspę statkami wycieczkowymi. Jest to maksymalnie osiem tysięcy osób dziennie.

Nie da się ukryć, że temat przemasowionej turystyki budzi coraz więcej emocji - zwykle negatywnych. Na forum Gazeta.pl pojawił się wątek dotyczący tego, czy miasta powinny być atrakcyjne głównie dla turystów, czy jednak zapewniać wygodę i komfort życia przede wszystkim mieszkańcom. Jako przykład przywołane zostało Trójmiasto.

Pochodzę z Trójmiasta, którego naturalne położenie powoduje, że turyści zjeżdżają się do niego nie tylko w ścisłym sezonie wakacyjnym, ale też już w zasadzie przez cały rok. Przez całe życie słuchałam i czytałam opinie, jak to cudownie, że Trójmiasto odwiedza coraz więcej ludzi, ale zwłaszcza w ostatnich latach przed wyjazdem [autorka wpisu wyprowadziła się z Trójmiasta - przyp. red.] zaczęłam się z tym mocno nie zgadzać. Ruch turystyczny na pewno odpowiada za jakąś tam część życia biznesowego miasta (...), ale taki najazd turystów, jaki Trójmiasto zaczęło przeżywać w ostatnich latach, dla przeciętnego mieszkańca to tylko strata: pieniędzy, czasu, nerwów. Do tego stopnia, że od czerwca do września życie w mieście zamieniło się w koszmar spowodowany korkami, tłokiem i podobnymi zjawiskami, a mieszkańcy przestali np. bywać na plaży, deptakach i bulwarach

- pisze autorka wątku. Mieszkance nie podoba się też, że w mieście planuje się i wydaje pieniądze tak, aby turystom było dobrze. Dodaje też, że to nie turyści płacą podatki i że, jej zdaniem, to nie oni "utrzymują restauracje, puby, galerie handlowe i muzea przez 10 z 12 miesięcy w roku".

Wtóruje jej inna komentująca, która również mieszka w Trójmieście.

Kilka lat temu napływ turystów, poza Jarmarkiem Dominikańskim, był ok. W mieście dało się żyć i cieszyć atmosferą miejsca lubianego i popularnego. Teraz to jest najazd. "Architektura", która powstaje pod turystów, to obecnie czysta zbrodnia. Mieszkanie gdziekolwiek strach kupić, bo obok mogą być apartamenty na wynajem krótkoterminowy. Chyba już nie ma ratunku. Trzeba dzielić chałupę na "apartamenty" i wynosić się w miejsce, do którego nie latają tanie linie i gdzie nie ma atrakcji.

Turyści w Gdańsku. Czy polskim miastom też grozi overtourism?Turyści w Gdańsku. Czy polskim miastom też grozi overtourism? Shutterstock

Inna osoba, która udzieliła się w dyskusji, zauważa, że "punkt widzenia zależy od punktu siedzenia". Jej zdaniem nie zawsze duża popularność miejsca wśród turystów musi być negatywnym zjawiskiem. 

Najlepiej żyć z turystów, wtedy nie przeszkadzają. Mam rodzinę mieszkającą w miasteczku, w którym zaopatrują się turyści z pobliskiej osady nad jeziorem. Ceny w miesiącach wakacyjnych znacznie idą w górę (...). Fakt, sklepiki lokalnych właścicieli też mają większe zyski, ale przeciętny mieszkaniec musi więcej zapłacić za chleb. Są miejscowości, które dzięki turystyce odżyły. Nie chcę nikogo skrzywdzić, ale obserwuję miejscowość Podzamcze (zamek Ogrodzieniec) na przestrzeni kilkunastu lat. Kiedyś tylko ruiny zamku na horyzoncie, teraz biznes wszelaki wokół ruin się kręci. Podobnie w innych miejscach odkrytych przez media. Z jednej strony dobrze, z drugiej próżno szukać spokoju.
Zobacz wideo

Pojawił się też głos turystki, która przyznała, że sama nie wie, kiedy i gdzie ma jeździć, aby uniknąć tłumów. Dodała, że współczuje mieszkańcom. 

A ja napiszę ze strony turysty. W różne znane/fajne miejsca już naprawdę nie wiem, kiedy jeździć zwiedzać, żeby nie było tłumów! (...) Turystów (do których i ja się zaliczam...) wszędzie pełno i mam wrażenie, że o każdej porze roku. (...) Bardzo mi to przeszkadza i gdybym tam mieszkała, to chyba bym oszalała. Z jednej strony chciałoby się dzieciom świat pokazać, a z drugiej tłumy odstraszają. Mieszkańcom współczuję.

W wątku wielokrotnie przewijał się również temat wynajmu krótkoterminowego, z którego turyści coraz chętniej korzystają. Mieszkańcy nie ukrywali, że często ta kwestia stanowi problem, a osoby, które wynajmują mieszkania na czas wakacji, nie zawsze potrafią się zachować.

Jako osoba pochodząca z Trójmiasta mogę się tylko z Tobą zgodzić. Letnicy byli zawsze, od zawsze sąsiedzi wynajmowali pokoje w lecie i to było ok. Odkąd sąsiad 120-metrowe mieszkanie podzielił na trzy czteroosobowe apartamenty, które (...) określane są jako hotel, w mojej kamienicy jest obecnie więcej turystów niż mieszkańców. Kiedy idę pielić własny ogródek, zawsze ktoś z przyjezdnych pyta, czy ja tu pracuję, bo coś tam by chcieli. To oczywiście żaden problem, gorzej, jak próbują wejść do "hotelowego", czyli mojego ogródka, przywiązują rowery do mojego płotu (bo niby gdzie mają?) i myślą, że mogą się swobodnie komunikować, będąc na parterze z kolegą/koleżanką na drugim piętrze itd.

My również wielokrotnie wspominaliśmy o kolejnych miastach, które decydowały się wprowadzić ograniczenia wynajmu mieszkań czy pokoi przez takie platformy jak np. Airbnb. Na taki krok zdecydowały się m.in. Madryt, Barcelona, Palma na Majorce, Berlin, Amsterdam, Paryż czy Reykjavik. 

Zbuntowały się też polskie miasta - Kraków i Sopot. W listopadzie ubiegłego roku informowaliśmy, że Ministerstwo Sportu i Turystyki pracuje nad uregulowaniem kwestii krótkoterminowego wynajmu w Polsce. Zwróciliśmy się do resortu z prośbą o informację, na jakim etapie są prace. Czekamy na odpowiedź.

"Turystów bardzo trudno się edukuje"

Na stronie programu "Zgodnie z naturą" realizowanego przez Centrum Edukacji Obywatelskiej czytamy, że turystyka zrównoważona ma nawiązywać do koncepcji zrównoważonego rozwoju. 

W jej cele wpisują się działania związane z minimalizowaniem negatywnych skutków presji człowieka na środowisko przyrodnicze oraz z ochroną i promowaniem lokalnych wytworów kultury. W ten sposób dąży się do rozwoju regionu przy jednoczesnym poszanowaniu tego, co udostępniane jest zwiedzającym.

Zapytaliśmy dr. Pawła Cywińskiego, wykładowcę Wydziału Geografii i Studiów Regionalnych UW, współtwórcę serwisów post-turysta.pl oraz uchodzcy.info i wspólnika w pracowni doradczej pacyfika.pl, czy polskim miastom też grozi overtourism. Ekspert wyjaśnił nam również, jakie działania z zakresu zrównoważonej turystyki powinny być podejmowane, aby ograniczyć to zjawisko i sprawić, żeby miasta były przyjazne zarówno dla mieszkańców, jak i dla turystów,

- Na szczęście daleko jeszcze Polsce do krajów i miast borykających się ze współczesnym overtourismem, choć jeżeli będziemy bierni, to i nas on czeka. W sezonie turystycznym można zaobserwować tłok w wielu miejscowościach nad morzem lub w górach. Jednakże trwa to zazwyczaj przez kilka tygodni w roku, co minimalizuje uciążliwość dla mieszkańców. Permanentny overtourism zaczyna dotykać natomiast tkankę miejską Krakowa, którą odwiedza 15 milionów turystów rocznie i w którym co dziesiąta osoba pracuje w sektorze turystycznym. Natomiast oczywiście dotyczy to głównie starego miasta oraz Kazimierza. Turyści zawsze koncentrują się w konkretnych obszarach, rzadko zjawisko to dotyka całości danego miasta - mówi.

Cywiński podkreśla, że potrzebne są dwa typy działań - edukacja z zakresu zrównoważonej turystyki i regulacja. Działania edukacyjne, jego zdaniem, powinny obejmować mieszkańców i należy je wprowadzać już na etapie szkolnym. Z kolei edukacja w bardziej specjalistycznej formie powinna dotyczyć pracowników sektora turystycznego, a także urzędników. 

Regulacja natomiast powinna być kompromisem pomiędzy interesami i potrzebami mieszkańców, turystów i przedsiębiorców i podchodzić do turystyki całościowo. - Turystów bardzo trudno się edukuje, zatem należałoby do tego podejść w sposób nietuzinkowy. Wprowadzić elementy grywalizacji [wykorzystywanie schematów i mechanizmów znanych z gier poza kontekstem gier, zwłaszcza w różnych działaniach grupowych, aby zwiększyć zaangażowanie osób wykonujących określone zadania - przyp. red.], aktywnego marketingu, marchewek zachęcających do konkretnych zachowań oraz włączyć w to pośredników, czyli armię ludzi od przewodników po organizatorów wycieczek. A i to może się nie udać. Wakacje są czasem karnawału. A kto w czasie karnawału chce trudzić się zdobywaniem wiedzy czy hamować realizacje swoich marzeń - dodaje dr Cywiński.

"Zrównoważona turystyka to pewna forma utopii"

Współtwórca serwisu post-turysta.pl powiedział nam także, czy jego zdaniem, działania prowadzone przez władze miast, aby ograniczyć napływ turystów, są sensowne (opisywane wcześniej limity czy podatki za wstęp do miasta).

- Turystyka masowa jest trochę jak szarańcza. Zmiany następują szybko, często są nieodwracalne, przestrzeń jest kolonizowana przez turystów, przez co całkowicie, zazwyczaj nieodwracalnie, zmienia swój charakter. Niedopuszczenie do przemiany danego miejsca, które należy do mieszkańców, w turystyczny park rozrywki, wymaga zaprzestania myślenia o turystach w kategoriach wyłącznych zysków finansowych, co w Polsce jest zbyt częste - uważa dr Cywiński.

Dodaje, że im więcej turystów i im bardziej zauważalny jest ich wpływ na jakość życia mieszkańców, tym bardziej radykalne powinny być stosowane metody. - Jeżeli zacznie się je stosować za późno, na przykład gdy dana miejscowość staje się uzależniona od turystyki, tym trudniej później w takim miejscu żyć. A to mieszkańcy są pierwszymi i najważniejszymi osobami w danym miejscu.

Turystyka na przestrzeni lat bardzo się zmieniła. Obecnie wiele osób coraz częściej prześciga się w chwaleniu tym, dokąd pojechały, za ile kupiły bilety i ile razy w ciągu roku były za granicą. Czy w takim razie zrównoważona turystyka ma w ogóle szansę, aby zaistnieć?

- Zrównoważona turystyka jest pewną formą utopii. Jednakże nic w tym złego. Utopie, choć zazwyczaj nieosiągalne, niejednokrotnie wyznaczają słuszne kierunki dążeń. Pamiętajmy jednak, że najłatwiej realizować takie utopijne założenia w małych społecznościach. Dlatego w przypadku turystyki masowej możemy mówić wyłącznie o drobnych krokach w stronę zrównoważonej turystyki. Zrównoważona masowa turystyka jest, choć wiele koleżanek i kolegów badaczy pewnie by się ze mną tu nie zgodziło, niestety oksymoronem - uważa wykładowca.

Więcej o: