Atol Enewetak jest częścią Wysp Marshalla na Oceanie Spokojnym. Znajduje się w łańcuchu Ralik Chain. Od 1914 roku należał do Japonii, która pod koniec II wojny światowej straciła go na rzecz Stanów Zjednoczonych.
Gdy działania wojenne dobiegły końca, mieszkańcy atolu zostali przesiedleni na pobliskie wyspy, a Amerykanie rozpoczęli na nim testy nuklearne. Łącznie przeprowadzili aż 43. Doszło tam m.in. do pierwszego wybuchu bomby wodorowej w ramach tzw. Operacji Ivy w 1952 roku, w wyniku której zatopiona została wyspa Elugelab będąca częścią atolu. Aby wyobrazić sobie, jak potężny był to wybuch, najlepiej porównać go z wybuchem bomby atomowej w Hiroszimie - ten na atolu Enewetak był aż 700 razy silniejszy.
Wybuch bomby wodorowej podczas Operacji Ivy w 1952 roku Domena Publiczna
Jak dowiadujemy się ze strony Lawrence Livermore National Laboratory (jeden z czołowych amerykańskich instytutów naukowo-badawczych, działa w ramach Departamentu Energii Stanów Zjednoczonych), najgorzej sytuacja wyglądała na północnych krańcach atolu. Tam przeprowadzono bowiem najwięcej testów nuklearnych, co znacząco podniosło poziom skażenia opadami radioaktywnymi.
Jedną z wysp atolu, na której Stany Zjednoczone prowadziły próby jądrowe, była wyspa Runit. Kto wie, być może dzięki plażom z lśniącym, białym piaskiem i turkusowemu oceanowi stałaby się turystyczną perłą Pacyfiku. Zamiast tego bywa jednak nazywana "radioaktywną wyspą". Wszystko przez ogromną, betonową kopułę nazywaną "Cactus Dome" lub "Tomb" (grobowiec), która wciąż kryje ślady działań sprzed kilkudziesięciu lat.
Została ona umieszczona w dziewięciometrowym kraterze, który powstał na wyspie po detonacji bomby atomowej podczas testu o nazwie "Cactus" w 1958 roku. Gdy Amerykanie zakończyli testy broni nuklearnej i w roku 1977 zaczęli oczyszczać region z odpadów promieniotwórczych, to właśnie olbrzymi krater na wyspie Runit wybrali na miejsce ich składowania. Zebrane zanieczyszczenia zmieszali z cementem, umieścili w środku i przykryli betonową pokrywą o grubości około 46 centymetrów. Szacuje się, że w kraterze zakopano aż 73 000 metrów sześciennych odpadów, które pochodziły z sześciu wysp atolu.
Obecnie Runit pozostaje niezamieszkała z powodu zbyt wysokiego ryzyka zachorowania na chorobę popromienną. Zdarza się jednak, że docierają na nią pojedyncze osoby. Jedną z nich był Ellis Emmett, nowozelandzki podróżnik, prezenter telewizyjny, fotograf i autor książek.
Odwiedził wyspę w 2017 roku. Krótką relację z jego podróży można zobaczyć w serwisie YouTube. Emmett zauważa, że miejsce, w którym zgromadzone zostały odpady, będzie radioaktywne jeszcze przez tysiące lat. Zwraca też uwagę na pęknięcia, które pojawiają się na powierzchni betonowej kopuły.
Nie on jeden. W połowie maja tego roku media obiegła informacja, że z kopułą i zakopanymi pod nią odpadami może wiązać się niebezpieczeństwo. Poinformował o tym sekretarz generalny ONZ, Antonio Guterres, podczas spotkania ze studentami na Fidżi.
Spotkałem się z prezydent Wysp Marshalla, która jest bardzo zaniepokojona ryzykiem wycieku radioaktywnych substancji, zgromadzonych w swego rodzaju trumnie
- powiedział, mianem "trumny" określając betonową kopułę na wyspie Runit. CBS News zauważa, że pokrywa od początku uważana była za rozwiązanie tymczasowe, a minęło już ponad 40 lat od jej powstania. Nigdy nie zabezpieczono też dna krateru, w związku z czym istnieją obawy, że odpady będą wymywane do oceanu. Niepokoją też wcześniej wspomniane pęknięcia na powierzchni kopuły. Istnieje bowiem ryzyko, że może ona nie wytrzymać uderzenia kolejnych cyklonów tropikalnych.
Sekretarz generalny dodał, że wciąż jest wiele do zrobienia po eksplozjach, które przeprowadzane były w tym regionie w okresie zimnej wojny. Guterres nie zaproponował jednak żadnego konkretnego rozwiązania w kwestii krateru z odpadami