Lehe Ledu Wildlife ZOO to chiński ogród zoologiczny, który istnieje od pięciu lat. W odróżnieniu od tych, które znamy - chociażby z Polski - w tym ogrodzie zoologicznym to ludzie, a nie zwierzęta, zamykani są w klatkach. W ten sposób właściciele chcą dać drapieżnikom możliwość swobodnego poruszania się po całym ogrodzie, a ludziom ich obserwowania "na wolności".
Fani dzikich zwierząt zamykani są na pace ciężarówki w klatce, podczas gdy tygrysy czy niedźwiedzie przechadzają się po ogrodzie bez żadnych ograniczeń. Pracownicy ogrodu zoologicznego do samochodu mocują również kawałki surowego mięsa, żeby przyciągnąć zwierzęta jak najbliżej. Emocje dla odwiedzających? Gwarantowane.
- Chcieliśmy sprzedać ludziom trochę emocji, pokazać, jakie to uczucie, kiedy jest się śledzonym czy atakowanym przez ogromne koty, ale oczywiście bez stwarzania żadnego ryzyka. Odwiedzający są poinstruowani, żeby trzymać dłonie w klatce przez cały czas pobytu, ponieważ głodny tygrys nie będzie w stanie odróżnić ich od swojego śniadania - mówi rzeczniczka zoo, Chan Llang w rozmowie z "OddityCentral".
Patrząc na to, jak nieodpowiedzialni potrafią być odwiedzający, rozwiązanie, które proponują Chińczycy, może być naprawdę dobre. W Polsce wielokrotnie słyszeliśmy o niefrasobliwości turystów, którzy stawiali dzieci za barierkami tylko po to, żeby zrobić im zdjęcie. Taka sytuacja miała miejsce w Zamościu w 2017 roku, kiedy to pewien ojciec wsadził dziecko na wybieg surykatek.
Są też tacy, którzy - chcąc poczuć adrenalinę - sami przeskakiwali za ogrodzenia czy barierki. W 2015 roku w Warszawie niedźwiedzica raniła w ramię mężczyznę, który wskoczył na jej wybieg. Z kolei dwa lata temu w Stanach Zjednoczonych było głośno o zastrzeleniu przez pracowników 17-letniego goryla Harambe, po tym, jak tuż obok niego pojawił się czteroletni chłopiec.