Uchwycili na zdjęciu widowiskową chmurę nad Mierzeją Helską. "Na jego zrobienie mieliśmy pięć minut"

Agacie i Wojtkowi z projektu Bałtyk udało się uwiecznić zjawisko, które wygląda bardzo niepokojąco. Ta podłużna, gęsta chmura to prawdopodobnie tzw. wał szkwałowy. Co to takiego?

Zdjęcie zostało wykonane 11 lipca nad Mierzeją Helską. Agacie i Wojtkowi, którzy stworzyli projekt Bałtyk, za pomocą drona udało się prawdopodobnie udokumentować nadciągający nad półwysep wał szkwałowy. Co to takiego?

Wał szkwałowy jest szczególnym rodzajem chmury. Zazwyczaj przytwierdzony jest do podstawy chmury macierzystej i tworzy się na styku burzowych frontów atmosferycznych. Tam, gdzie występuje wał szkwałowy, zwykle pojawiają się też intensywne opady oraz porywisty wiatr - szkwał.

- W środę, 11 lipca, w godzinach popołudniowych zauważyliśmy, że nad Kuźnicę nadciąga chmura, która przyjęła bardzo nietypowy i widowiskowy kształt. Już z komentarzy pod naszym zdjęciem dowiedzieliśmy się, że prawdopodobnie jest to wał szkwałowy. Nie zastanawiając się długo, pobiegliśmy po drona. Na zrobienie zdjęcia mieliśmy około pięciu minut. Po tym czasie chmura minęła Kuźnicę i było już po wszystkim. O dziwo, zarówno przed przejściem chmury, jak i po jej nadejściu, panował względny spokój, a niezbyt silny wiatr pozwolił nam bezpiecznie wylądować - opowiadają nam Agata i Wojtek.

Zdjęcie zostało wykonane za pomocą drona na wysokości około 150 metrów.

Pod zdjęciem wału na Facebooku pojawiło się wiele pochlebnych opinii:

Re-we-la-cja. Fota sytuacyjna jedna na milion, zwłaszcza u nas nad morzem. Dzięki, że wam się chciało latać akurat wtedy
Piękny wał! Super uchwycony
Ale piękny widok!

- zachwycali się komentujący.

Po lewej słona, po prawej słodka. Niesamowite zjawisko "podzielenia" wody uchwycone na Bałtyku

Agata i Wojtek projekt Bałtyk stworzyli, aby odczarować negatywny wizerunek polskiego morza.

Bałtyk obrywał za lodowatą wodę, pogodę w kratkę, ciągły problem 'parawaningu', wieczne korki na Hel, a nawet za zbyt krótkie zapiekanki we Władysławowie

- opowiadali w rozmowie z nami. Postanowili więc ruszyć z projektem fotograficznym, dzięki któremu chcieli pokazać, że Bałtyk jest piękny i naprawdę warto tam przyjeżdżać. O ich niesamowitych zdjęciach pisaliśmy już wcześniej. Zobaczycie je tutaj: Para ze Śląska miała dosyć narzekań na Bałtyk. Postanowili go "odczarować" za pomocą zdjęć z drona oraz tutaj: Śnieżna pustynia i wielkie kry dryfujące po zatoce. To nie Antarktyda, tylko Półwysep Helski z lotu ptaka.

Więcej zdjęć projektu Bałtyk znajdziecie na Facebooku oraz Instagramie.

Podczas nawałnicy nie chowamy się w kokpicie

Wał szkwałowy wygląda imponująco i zjawiskowo, ale towarzyszące mu silne wiatry są naprawdę niebezpieczne. Zwłaszcza gdy akurat w tym czasie przebywa się na wodzie. Jak się wtedy zachować?

- Zacznijmy od początku, czyli od sprawdzenia prognozy pogody przed wypłynięciem. Nawet nagłe zmiany pogody są na ogół przewidywane - mówi nam Jacek Kleczaj ze szczecińskiego Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego.

Nie bez znaczenia pozostają też umiejętności osoby, która chce wypłynąć w rejs. - W zależności od posiadanego doświadczenia trzeba zdecydować, jak daleko wypływamy. Czyli prosta zasada: nie mam doświadczenia, nie płynę daleko - radzi Kleczaj. 

Następnym ważnym elementem są kamizelki ratunkowe. - Nie wsiadamy na łódź, jeśli nie mamy kamizelki ratunkowej. Muszą one odpowiadać przepisom, które obowiązują na danym akwenie. I te kamizelki trzeba mieć na sobie, a nie gdzieś schowane. Należy pilnować, aby wszyscy na łodzi byli w nie wyposażeni - przypomina WOPR-owiec.

Jacek Kleczaj przyznaje, że bardzo często zdarza się, że w czasie szkwału ludzie chowają się w kokpitach i kabinach lub każą zejść tam dzieciom w obawie przed tym, aby nie zmokły. - Tak nie wolno robić. Gdy jacht się przewróci, zamknięta tam osoba będzie uwięziona, a dostęp do niej utrudniony - tłumaczy. 

Pracownik WOPR radzi, aby w sytuacji, gdy nawałnica "złapie" nas na jeziorze lub innych wodach śródlądowych, płynąć jak najbliżej brzegu. - Nawet kosztem zniszczenia łodzi. Wiele osób się tego obawia, ale w obliczu zagrożenia to powinno być najmniejszym zmartwieniem - mówi.

Każdy, kto wypływa w rejs, musi mieć też środki łączności. Na jachtach morskich są radiostacje, a na pokładach małych jednostek muszą być naładowane telefony komórkowe. - Polecam jeszcze jedną rzecz. Tym, którzy idą w góry, wypływają w rejsy czy po prostu są nad wodą - aplikację na smartfony o nazwie Ratunek. Jest łatwa w użyciu, daje możliwość bezpośredniego namierzenia osoby, która wzywa pomoc. To przydatne, bo często się zdarza, że ktoś nie wie, gdzie dokładnie jest. Aplikacja podaje nawet stan baterii osoby, która wzywa pomoc - wyjaśnia Jacek Kleczaj i dodaje, że przede wszystkim należy pamiętać o zachowaniu zdrowego rozsądku.

Więcej o: