Zwiedzanie Kantonu najlepiej zacząć od Shamian Dao (dao znaczy wyspa), dawnej dzielnicy kolonialnej. Do XIX w. było to jedyne miejsce w Chinach otwarte dla zagranicznych kupców. Brytyjczycy i Francuzi osiedlili się na Shamian Dao po przegranych przez Chiny wojnach opiumowych. Pobudowali eleganckie rezydencje z ogrodami, kościoły, zgromadzenia kupieckie. Po 1949 r. wyspa popadła w ruinę. Dziś ta zielona oaza w sercu siedmiomilionowego miasta odżywa. Remontuje się rezydencje, porządkuje parki, otwiera restauracje. W alejkach stoją "jak żywe" postacie z brązu. Widziałam, jak jakiś malec próbował nakarmić dzieci z brązu ustawione pośrodku trawnika.
Z Shamian trzy mosty prowadzą na tradycyjny chiński targ w okolicach ulicy Qingping, przy której przez ćwierć wieku był jeden z pierwszych prywatnych bazarów. Kiedy go zlikwidowano, handlarze przenieśli się w najbliższą okolicę. Są tam aleje ze skórami węży, ogromnymi hubami, grzybami i suszonymi konikami morskimi w workach i innymi specjałami chińskiej medycyny.
Można tu kupić okulary mandaryna z końcowego okresu dynastii Qing czy fajkę do palenia opium z dynastii Ming. Prawdziwe czy podrobione? Kto by się tym przejmował! Kiedyś zachodni turyści przychodzili tu po dawkę grozy, bo na targu sprzedawano delikatesy: psy, koty, małpy, łuskowce, szczury, niedźwiadki i łaskuny. Handel egzotycznymi zwierzętami przeniósł się do dzielnicy Baiyun tam gdzie lotnisko) gdzie są aż w czterech miejscach (Xinyuan, Chatou, Dongbao i Nanjin) gdzie można oglądać smętne psy, węże, koty, żółwie i skorpiony.
Nocą Qingping pogrążony w półmroku zamienia się w scenerię chińskiego filmu o duchach. W mroku ledwo widać domy na kurzej łapce z dziwnymi nadbudówkami i roślinami, które wystrzeliwują z każdej szczeliny. Intensywnie pachną zioła i owoce kolczastego durianu.
A teraz do stołu! A w Kantonie najlepiej od niego nie wstawać, bo nigdzie w Chinach nie je się tak dobrze jak tu. Mieszkańcy Kantonu mówią o sobie, że zjedzą wszystko, co lata, poza samolotem, i co ma cztery nogi, poza stołem. Niektórzy dodają, że gdyby stół podsmażyć, to kto wie...
Od szóstej rano sale wielkich jadłodajni wypełnia tłum starszych Kantończyków. Godzinę wcześniej w parkach i nad brzegiem rzeki ćwiczyli qi gong, gimnastykę dla zdrowia. Teraz oddają się porannemu rytuałowi yam cha, śniadania kantońskiego. Piją herbatę w malutkich czarkach, jedzą dim sumy (malutkie przekąski na parze) robione i podawane w bambusowych koszyczkach i zagłębiają się w lekturze porannej prasy. Troskliwa córka nalewa herbatę matce, pełen atencji syn towarzyszy ojcu, dziadek dokłada na talerz wnusi. Harmonijnie i spokojnie - jesteśmy w starych Chinach.
Pytanie, gdzie zasiąść do obiadu, należy do najtrudniejszych, bo Kanton ma ponad 10 000 restauracji. Można skosztować potraw z kobry, płetwy rekina czy gulaszu z psa albo zamówić pizzę czy hamburgera. W syczuańskiej jadłodajni na ulicy za równowartość 30 zł zajadaliśmy się "pijaną wieprzowiną", tofu na ostro, kapustą z chili, to wszystko spłukiwane piwem Qindao. Kuchnia syczuańska jest ostrzejsza od kantońskiej, ale to kantońska stała się na świecie symbolem kuchni chińskiej.
Nie sposób skosztować wszystkich jej dań, liczy ich ponad 4000. Warto spróbować przynajmniej niektórych. Obok dim sumów, które kelnerzy obwożą na stolikach z kółkami, kantońska kuchnia słynie z kurczaka na sto sposobów, np. na parze, natartego wcześniej roztworem cukru słodowego, w środku zaś wódką maotai (alkohol robiony tradycyjną metodą z sorgo), imbirem, cebulą, anyżkiem czy z wołowiny w sosie ostrygowym, pierożków z ciasta ryżowego z krewetkami i wieprzowiną, z owoców morza i pieczonego prosiaka w czosnku.
Ledwo żywi z przejedzenia wsiadamy do nowoczesnego, elektronicznie sterowanego metra i wio! na wystawę orchidei. W miejscowym Parku Botanicznym jest 5000 gatunków tropikalnych roślin, sto odmian orchidei. Stamtąd można pojechać do Muzeum Sztuki, największego muzeum sztuki współczesnej w Chinach. Zwaliła nas z nóg perspektywa obejrzenia w tropikalnym upale 12 pawilonów pełnych obrazów, ceramiki i rzeźb. Poszliśmy za to do kilkupiętrowego Muzeum Grobowca Nan Yue sprzed 2000 lat. Wystawiono w nim m.in. mumię władcy owiniętą w pancerz z jadeitu powiązany czerwonymi wstęgami i 1000 przedmiotów kultowych włożonych do grobowca (archeolodzy odkopali go w 1983 r.). Pojechaliśmy też zwiedzić słynną buddyjską świątynię Sześciu Drzew Banian. Z którego jest wieku? Jeśli, jak twierdzi przewodnik, z VI, to dlaczego wygląda jakby ją postawiono wczoraj? Wiek zabytków chińskich to stały powód nieporozumień. My datowanie rozumiemy dosłownie, oni umownie, na zasadzie: "coś podobnego stało tu od zawsze".
Zamiast więc upierać się przy świątyniach podejrzanej starożytności, resztę czasu poświęćmy na wielkie zakupy. Kanton to w końcu serce delty Rzeki Perłowej, fabryki świata. Jest tu taniej niż w Hongkongu, a jest wszystko. Z pamiątek warto rozejrzeć się za biżuterią z jadeitu, ceramiką, latawcami, malowidłami na zwojach czy jedwabiem. Hipermarketów w centrum miasta jest do woli, ale też pełno jest alej, w których sprzedaje się wyroby rzemiosła.
Kanton, chińskie Chicago, fascynuje tempem, w jakim wszystko się tu zmienia. A jednocześnie urzeka niezwykłymi kontrastami starego z nowym, wsi z miastem.