O tzw. cyfrowym nomadyzmie rozmawiamy z Andrzejem Budnikiem, podróżnikiem, który wspólnie z Alicją Rapsiewicz prowadzi bloga LosWiaheros.
Andrzej Budnik: - Cyfrowy nomadyzm to styl życia, w którym pracujesz z dowolnego miejsca na świecie, gdzie jest internet. Jeszcze kilka lat temu w Polsce ten termin w ogóle nie istniał, choć niektórzy ludzie już wtedy w ten sposób żyli i wykonywali zlecenia będąc np. w Tajlandii, na Wyspach Kanaryjskich czy w Meksyku. Digital nomads, czyli cyfrowi nomadowie, to kolejny trend, który stał się na tyle powszechny, że trzeba było go jakoś zgrabnie nazwać.
- Będąc zupełnie szczerym, to mam spory problem ze “sprzedawaniem” idei cyfrowego nomady za pomocą zdjęcia z laptopem na kolanach, najlepiej na plaży i w pełnym słońcu - każdy, kto choć raz próbował pracować w takich warunkach dobrze wie, że to jest kompletnie nieefektywne. Osoby, które tak postrzegają pracę zdalną na rajskiej plaży, dość szybko zostaną sprowadzone na ziemię przez rzeczywistość. Na dłuższą metę, pracując przy komputerze, potrzebujemy tego samego, co w Polsce - maksimum ciszy, minimum bodźców zewnętrznych oraz wygodnego biurka i krzesła. Zdjęcia, które często widzimy w internecie, robi się na potrzeby Instagrama lub Facebooka, żeby pochwalić się jakie mamy fantastyczne życie.
- Każdy, kto wykonuje pracę przez internet. Jeśli spojrzysz na to, co robisz i dojdziesz do wniosku, że w sumie to nie musiałbyś chodzić do pracy, żeby wykonywać swoje obowiązki (oczywiście o ile szef na to pozwoli), to znaczy że mógłbyś ją wykonywać zdalnie, np. z domu, ale też z jakiegoś mniej lub bardziej egzotycznego miejsca.
Najczęściej cyfrowymi nomadami są programiści, projektanci stron www, graficy, ilustratorzy, twórcy aplikacji mobilnych, tłumacze, kompozytorzy muzyki, nauczyciele języków obcych (udzielą korepetycji on-line), instruktorzy gry na gitarze (niektórzy robią to przez Skype), architekci, copywriterzy czy administratorzy fanpage'y na Facebooku, bo i to staje się dziś coraz bardziej popularne. Tych zawodów jest coraz więcej, bo też coraz więcej naszego życia zaczyna kręcić się wokół nowych technologii i internetu. Warto też wspomnieć o blogerach i vlogerach, czyli po prostu twórcach internetowych, którzy niemal wszystko, co robią, wiążą z aktywnością w sieci.
- Od kiedy pamiętam, to pracuję zdalnie na zlecenie dla kogoś. Nie przepracowałem ani jednego dnia na umowie o pracę, a swoją aktywnością zawodową dobijam już 15 lat. Dla mnie więc była to naturalna kolej rzeczy, która wynikła trochę przez przypadek, gdy dowiedziałem się, że to, co robię, właśnie nazywa się cyfrowym nomadyzmem.
Gdy wraz z Alicją wyjeżdżaliśmy w 4,5-letnią podróż po Azji i Australii, zabraliśmy ze sobą laptopa, aby pisać bloga, ale też po to, aby móc dorabiać w podróży. Przed wyjazdem zajmowałem się projektowaniem stron www oraz pozycjonowaniem ich w Google i robiąc to w podróży, mogliśmy po prostu dłużej w niej być. Nie mieliśmy tyle oszczędności, aby tylko z nich pokryć wydatki na kilkuletnią podróż. Praca zdalna, bo tak to wtedy określałem, była mi więc bardzo na rękę - potrzebowałem tylko dostępu do internetu.
Mapa podróży po Azji i Australii LosWiaheros
- Ja w ogóle nie liczę na jakąkolwiek pomoc państwa. Od zawsze wychodzę z założenia, że jeśli sam o siebie nie zadbam, to nikt tego za mnie nie zrobi. Mam też w związku z tym ogromny problem wewnętrzny z opłacaniem ZUS-u, bo i tak, kiedy potrzebuję pójść do dentysty czy zrobić szybko jakieś badania, to idę prywatnie i muszę za to płacić ekstra albo pokrywam je z ubezpieczenia podróżnego, które wykupuję.
Natomiast największym problem jest samo motywowanie się do pracy, bo poza terminem, który jest ustalony z klientem, nie mam nad sobą żadnego bicza. A czasem w pięknych miejscach praca jest ostatnią rzeczą, którą chce się robić. Tak było w Australii, tak było też na Wyspach Kanaryjskich.
To właśnie jedna z najczęściej wymienianych wad takiego trybu życia i pracy. Najlepiej wyraźnie podzielić sobie czas odpoczynku i korzystania z tego, co nas otacza, od czasu, gdy rzeczywiście skupiamy się na pracy. Ale nie ma jednego modelu, który będzie odpowiadał wszystkim.
- Na Wyspach Kanaryjskich, gdy mieliśmy dużo pracy przez pierwsze dwa miesiące, po prostu wyznaczyliśmy sobie rygor pracy od poniedziałku do piątku, ale w przedziale 6-godzinnym. Gdy ogarnęliśmy najpilniejsze zlecenia, podeszliśmy do tematu na zasadzie - jedna, nawet mała rzecz, jednego dnia. Reszta to odpoczynek.
- Od dawna uważam, że niskie zarobki w Polsce biorą się stąd, że ludzie się mało cenią i biorą na siebie więcej zleceń, ale po niższych stawkach, żeby czasem ktoś inny tego zlecenia nie dostał. O ile na początku swojej drogi zawodowej czy na studiach można to zrozumieć, o tyle z biegiem czasu i nabywanego doświadczenia stawki powinniśmy podnosić. Smutne jest to, że pracodawcy to wykorzystują, bo taki jest ogólny trend - jak nie ty, to kogoś innego sobie znajdę. My jesteśmy na takim etapie, że nie zastanawiamy się za długo, jak wycenić kolejne zlecenie - mamy swój cennik i według niego działamy. To wprowadza sporo higieny mentalnej, bo inaczej zapracowalibyśmy się na śmierć.
Zobacz więcej zdjęć z podróży Andrzeja i Alicji >>>
Co do kosztów wyjazdu, to oczywiście zależy, dokąd pojedziemy. Ostatnią zimę spędziliśmy na Wyspach Kanaryjskich, gdzie wynajęliśmy wraz z przyjaciółmi 4-pokojowe mieszkanie w miejscowości Adeje na Teneryfie. Koszty życia mieliśmy tam porównywalne do tych w Warszawie czy Krakowie, a okoliczności przyrody i przede wszystkim ilość słońca była zdecydowanie na korzyść Teneryfy. Po tygodniu wiedzieliśmy też, gdzie taniej robić zakupy, poznaliśmy lokalne sklepy z warzywami i owocami, więc nie płaciliśmy tego turystycznego frycowego.
- Już przywykli, że nas więcej nie ma w kraju, niż jesteśmy. Kiwają głową ze zrozumieniem, ale oczywiście nieobecność podczas świąt Bożego Narodzenia czy Wielkanocy albo imprez rodzinnych, to po prostu koszt, jaki ponosimy, będąc za granicą. Coś za coś.
- Pierwszy raz otwarcie opowiedzieliśmy o naszym stylu życia na konferencji twórców internetowych See Blogers, która odbywa się w Gdyni. Pamiętam, że wtedy mieliśmy mnóstwo pytań po samym wystąpieniu, ale też kilkadziesiąt maili na prywatnej skrzynce. Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że tak można, choć coraz więcej się w tym temacie dzieje i coraz częściej o cyfrowym nomadyzmie się mówi. Przykładem może być i ten wywiad.
Na początku tego roku założyliśmy też specjalną grupę na FB, która pomaga zebrać podstawowe odpowiedzi na pytania: gdzie szukać pracy zdalnej, gdzie wyjechać, aby koszty utrzymania nie były za wysokie, jakie zawody można podciągnąć pod cyfrowy nomadyzm. Zainteresowanie jest coraz większe!
- Otwarcie nikt, kogo znamy, czegoś takiego nie powiedział.
- Staramy się ograniczać do jednego kraju lub regionu, bo wiąże się to z niższymi kosztami. Poza tym przemieszczanie się w połowie zimy do innego kraju to ponowne planowanie, wynajmowanie mieszkania etc. Mamy jeszcze przed sobą około 40-50 zim, więc dużo zdążymy zjeździć (śmiech).
Wiosnę, lato i wczesną jesień spędzamy w Polsce, ale też nie w jednym miejscu. Zlecenia mamy w różnych miastach. Jeździmy po całym kraju, filmujemy i fotografujemy z drona ciekawe miejsca. Nasze auto przekształciliśmy w mobilny dom. Można w nim spać, przyrządzić posiłek, schować się przed złą pogodą. Dzięki temu mamy okazję zobaczyć miejsca, do których pewnie bez powodu byśmy się nie wybrali.
- Jedną zimę spędziliśmy w Australii i Nowej Zelandii, a ostatnią na Kanarach. Przy doborze takich miejsc staramy się brać pod uwagę to, czy będziemy mogli zatrzymać się w miejscu, gdzie będą komfortowe warunki do pracy. Potrzebujemy spokojnego miejsca z biurkiem, dostępem do prądu i internetu. Staramy się też zorientować, jakie będą koszty utrzymania na miejscu, żeby się nie okazało, że nie mamy za co żyć.
Alicja Rapsiewicz i Andrzej Budnik w Nowej Zelandii LosWiaheros
- Próbowaliśmy pracować, jadąc rowerami z Tajlandii do Polski. Szło nam nieźle, dopóki nie wjechaliśmy do Azji Środkowej. Tam pokonał nas bezkres stepu i spore dystanse od kolejnych dużych miast, gdzie moglibyśmy znaleźć internet, ale też naładować komputer. Tadżykistan, Kirgistan czy Uzbekistan to nie są idealne miejsca do pracy. Poza tym zdaliśmy sobie sprawę, że podróżowanie rowerem pochłania tak dużo naszej energii, że po dojechaniu do jakiegoś bardziej cywilizowanego miasta jesteśmy wykończeni i nie mamy ochoty na wysiłek intelektualny. Co innego gdybyśmy jechali motorem czy samochodem terenowym. Wtedy można to jakoś pogodzić, bo też prąd moglibyśmy sami produkować z alternatora naszego pojazdu.
- Tak, wtedy łatwo o frustrację. Dlatego bardzo polecam sprawdzić ten styl życia na początek z jednym czy dwoma zleceniami podczas krótszego wyjazdu, niż rzucać się na głęboką wodę. W sieci można teraz sprawdzić wszystko. Zanim się wyjedzie w jakieś miejsce, warto najpierw poczytać opinie innych cyfrowych nomadów o danym kraju, kosztach i dostępie do internetu szerokopasmowego lub mobilnego.
Alicja Rapsiewicz i Andrzej Budnik w Australii LosWiaheros
- Zależy to głównie od kosztów wynajmu, ale oczywiście optymalnym rozwiązaniem jest wynajęcie mieszkania lub apartamentu. Wtedy mamy 100 proc. niezależności. Powstaje też coraz więcej miejsc do pracy dla cyfrowych nomadów. To tzw. coworkingi. Można tam wynająć miejsce do pracy na określony czas, jest dostęp do internetu i są też inni cyfrowi nomadowie z różnych branż (na przykład webmasterzy, projektanci, graficy, tłumacze, copywriterzy), z którymi można wymieniać się doświadczeniami lub poprosić o radę i pomoc przy wykonywanym zleceniu.
- Często nawet nie wiedzą, że jesteśmy za granicą, chyba że trafią na naszego bloga lub facebookowy fanpage. Nie tłumaczę się, skąd wykonuję zlecenie, choć na pewno w mentalności polskich przedsiębiorców może pojawiać się strach przed zatrudnieniem kogoś, kto jest akurat w Meksyku. Na szczęście to się powoli zmienia. Pracodawcy nabywają do nas zaufania, gdy przekonają się, że zlecenie jest dobrze wykonane.
- Nie potrafimy na to pytanie odpowiedzieć. To jest zbyt nowy trend, który pojawił się wraz z rozwojem internetu i ciężko znaleźć historie osób, które pracowały zdalnie przez Internet do końca swojego życia. Pewny jednak jestem tego, że nie umiałbym pracować na umowę o pracę w tzw. stabilnym trybie. Długa podróż po Azji i Australii tak bardzo nas zmieniła, że praca od 8 do 16 byłaby dla mnie wyrokiem.
- Przyzwyczajenie? Teoretyczna możliwość decydowania o każdym swoim dniu? Świetne pytanie, zaskoczyło mnie, przyznaję. Na pewno jest coś w tym, że nie czekam na podróż, jak na coś niesamowicie ekscytującego i znikł ten moment wyczekiwanej odskoczni, ale co mam w zamian? Pewnie sporo niezależności i jeśli poduszka finansowa jest wystarczająco duża, także możliwości zmiany otoczenia, a nawet zawodu, jeśli znudzi mi się to, co akurat robię.
LosWiaheros możecie śledzić na Facebooku:
LosWiaheros.pl - Podróżuj, odkrywaj, inspiruj,
a także dołączyć do prowadzonej przez Andrzeja i Alicję grupy poświęconej cyfrowemu nomadyzmowi:
Cyfrowi Nomadowie i Freelancerzy, czyli praca zdalna i podróże!
Czytaj też: