Renata Durda - kierownik Ogólnopolskiego Pogotowia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie "Niebieska Linia" Instytutu Psychologii Zdrowia w Warszawie

Serce zostało w...Chorwacji. W czasach, gdy co roku ponad ćwierć miliona Polaków odwiedza ten kraj - a liczba ta wciąż rośnie - nie jestem zapewne oryginalna

Pierwszy raz zobaczyłam Chorwację z powietrza - lot do Dubrownika wiosną 1994 r. był pełen niespodzianek. Tamtejsze Ministerstwo Turystyki postanowiło pokazać dziennikarzom z Polski, Czech i Słowacji, że kraj jest bezpieczny, a baza noclegowa przygotowana do sezonu. Byliśmy pierwszym samolotem cywilnym lądującym w Dubrowniku od wybuchu wojny w 1991 r. Już na trapie witały nas błyski fleszy. Poczułam się jak gwiazda! Podczas całego pięciodniowego pobytu, nie wiedzieć czemu, od samego rana raczono nas winem i rakiją. Na ulicach było wiele kobiet w czerni i wielu mężczyzn w ubraniach przypominających mundury (przerobiono je z cywilnych). Handlowano wszystkim, a najbardziej deficytowy był papier pakowy, więc na owocach i kozich serach odbijały się litery z gazet, w które zawijano zakupy. Wieczorem w lokalach 80 proc. stanowili umundurowani goście, którzy znikali koło północy, by pójść na posterunki w otaczających miasto górach. Zrozumiałam, że bez wina i rakiji trudno to wszystko znieść. Wojna skończyła się dopiero półtora roku później. Do Chorwacji wróciłam latem 1999 r. na wyspę Rab, potem witałam w Zagrzebiu rok 2000, ale to już całkiem inna opowieść.

Ciekawe jest to, że...

Do dziś nie rozumiem, dlaczego mówimy "Polak Węgier dwa bratanki" (choć znam pochodzenie tego powiedzenia), a nie mówimy "Polak Chorwat dwa bratanki"? Każdy, kto tam zawita, poczuje się swojsko: język, obyczaje, serdeczność, gościnność, katolicyzm, skłonność do impulsywnych zachowań i przeklinania - to nas na pewno łączy. Spotkałam się nawet z teorią, że Polacy są "Chorwatami Północy" i że przyszliśmy nad Wisłę znad Sawy...

Dojechałam tam...

Czasem latam samolotem, ale połączenia rejsowe są nieproporcjonalnie drogie. Większość ze swych kilkunastu podróży do tego kraju odbyłam więc samochodem. Ale mój znajomy z Puli jeździ do Polski. motocyklem i bardzo to sobie chwali. Może kiedyś i ja się odważę?

Najlepsze wakacje spędziłam w...

przysiółku Artatore na wyspie Losinj. To wysunięta najdalej w morze wyspa Kwarneru (kraina między Istrią a Dalmacją), na której od końca XIX w. budowano sanatoria leczące choroby płuc. Połączenie bryzy morskiej i olejków piniowych daje balsamiczne powietrze. Pojechałam tam w 2003 r. z 3-letnią córką i poczułam się jak w raju (w dodatku nikt wokół mnie nie mówił po polsku, a na plażach potrafimy być nieznośnie głośni! tylko Włosi nas prześcigają). Długo się wahałam, czy zostawić to miejsce w tajemnicy, czy podzielić się nim ze znajomymi. Niestety, nie wytrzymałam - więc po kolejnych trzech wyprawach na Losinj zrejterowałam bardziej na południe Adriatyku. Choć córce wciąż obiecuję, że kolejne wakacje to już na pewno Losinj - dla niej to raj dzieciństwa.

W Polsce lubię...

Sandomierz, bo to moje miasto rodzinne i ma urok włoskich, renesansowych miasteczek. Wracam tam z łezką w oku, dotykam murów mojej alma mater, czyli Collegium Gostomianum, które kasztelan sandomierski Hieronim Gostomski powierzył do prowadzenia jezuitom w 1602 r. Wkrótce odbędzie się kolejny zjazd absolwentów tej szkoły, może znowu przyjadą z Niemiec potomkowie rodu Gostomskich. Ta ciągłość historii ma w sobie moc. Poza tym tak pięknych sadów jabłoniowych i morelowych nie ma nigdzie na świecie. Tu mieszkają moi przyjaciele, tu są groby mojej rodziny.

Podróżuję z...

Mapą i przewodnikiem! Mam ich zawsze dziesiątki przy sobie i uwielbiam nabywać nowe. Od siedmiu lat podróżuję także z moją córką i bardzo sobie cenię to, że znów zwracam uwagę na detale i odkrywam świat na nowo. W ogóle lubię podróżować z dziećmi, co zawsze dziwi moich znajomych, którzy chętnie podrzucają pociechy do mojego samochodu. Jedziemy więc wesołym autkiem, gramy w "co widzę" i "skojarzenia" i wtedy dowiaduję się np., że mieszkańcy muzułmańskich krajów to "islamczycy".

Mój ulubiony hotel...

Zamek w Krokowej za Wejherowem, niedaleko Dębek i Jastrzębiej Góry. Dawna siedziba rodu von Krockow po gruntownym liftingu jest piękna i przytulna. Bukiety zdobiące sale wzbudzają mój zachwyt i zazdrość, a kucharz jest moim idolem. Czasem w nocnym odpoczynku przeszkadza Luiza von Krockow, miejscowa "biała dama", ale i z nią można się dogadać. No i ta mieszanka polsko-niemieckich arystokratów, filozofów, artystów, których ślady znajdziemy w sali muzealnej. Z reprodukcji dowodu osobistego jednej z pań von Krockow dowiedziałam się, że jeszcze w czasach powojennych w rubryce "zawód" wpisywano "przy mężu".

Niebo w gębie poczułam w...

kuchni mojej teściowej w Zagrzebiu. Jej rodzina pochodzi z chorwackiego Zagorja (dokładnie z Kumrovca, gdzie się urodził Josip Broz Tito), więc ona potrafi gotować potrawy wywodzące się z tradycji "kopna" (lądu) i "z mora" (morza). Lignje , czyli kalmary, oraz faszerowana papryka w jej wydaniu słyną wśród moich znajomych. Przed każdym wyjazdem na wakacje pada więc sakramentalne pytanie: "A czy Babcia Dragica usmaży kalmary?". A ja czekam na bucnicę - strudel z serem i dynią. Do tego moje ulubione białe wino Vrbnicka Zlahtina z miejscowości Vrbnik na wyspie Krk i. niebo w gębie!

Wymarzony cel podróży...

Chciałabym wrócić kiedyś do Korei Północnej - przez Góry Diamentowe wiedzie jedna z najpiękniejszych dróg świata. Jednak, z przyczyn politycznych, chyba długo jeszcze nie będzie to możliwe.