Tallin
Tallin to stolica malutkiej Estonii, średniowieczny klejnot w koronie bardzo pozytywnie zaskakującego kraju (Estończycy kochają kontakt z naturą i aktywność, są pełni wigoru i kreatywności, wymyślili Skype’a, a w stylu życia i designie bliżej im do kultury Skandynawów niż byłego ZSRR). Miasto leży nad zatoką, przez którą sąsiaduje z Helsinkami, ale nie trzeba wcale stąd uciekać do Finlandii, by zobaczyć coś ciekawego. Mimo niewielkich rozmiarów i klimatu mniejszego miasteczka, a nie stolicy, Tallin jest bardzo różnorodny: prześliczna starówka to wspaniale zachowana średniowieczna dzielnica (w niektórych knajpkach nawet obsługa ubrana jest w średniowieczne stroje), Seaplane Harbour (oddział Muzeum Morskiego) to z kolei bardzo multimedialna wystawa, w której odkrywaniu pomaga zaawansowana technologia, można wejść do wnętrza łodzi podwodnej, a inne obiekty pływające zawieszone są w powietrzu. Tallin to też knajpki na światowym poziomie. Koniecznie trzeba odwiedzić restaurację Baltazar na starym mieście, która specjalizuje się w daniach z czosnku. Odważcie się i zamówcie czosnkowe lody, są pyszne!
Tallin Istock/SCANRAIL
Ateny
Jeśli obie z mamą kochacie sztukę, zwłaszcza klasyczną, ruszajcie na weekend do Aten. Po Akropolu można chodzić przez kilka dni, odkrywając kolejne budowle i chroniąc się przed upałem w cieniu pachnących drzew. Największy skwar (latem nieźle daje się we znaki nawet rodowitym ateńczykom) najlepiej przeczekać w Nowym Muzeum Akropolu – najcenniejsze dzieła (skradzione przez Elgina marmury) zastępują co prawda kopie, ale i tak jest co oglądać (dumą Greków jest już sam budynek muzeum – wielopoziomowy i w całości oszklony, tak by płaskorzeźby i rzeźby można było oglądać w zmieniającym się naturalnym świetle – pięknie jest zwłaszcza, gdy słońce zbliża się ku zachodowi). Jeszcze większe skarby czekają na odkrycie w Narodowym Muzeum Archeologicznym (must see jest oczywiście złota maska Agamemnona, ale to wcale nie największa atrakcja muzeum). Ateny, choć są dużą europejską metropolią, która nie wszystkim się podoba, obfitują też w malownicze miejsca na spacery. Gdy wszyscy turyści ciągną na Plakę, lepiej zabrać mamę do zabudowanej niskimi kolorowymi domkami dzielnicy Anafiotika (bardzo blisko wzgórza Akropolu). W Atenach nie brak też knajpek z wyśmienitym jedzeniem we wciąż jeszcze przystępnych cenach. Warto zajrzeć do Rozalii, która poza tradycyjnym greckim menu (duże porcje!) oferuje przyjemny ogródek.
Ateny Istock/VLADIMIRS_GORELOVS
Jeśli do Budapesztu, to w maju, gdy całe miasto tonie w kwiatach. A może w grudniu, gdy budapesztanie hucznie świętują adwent, odwiedzają bożonarodzeniowe jarmarki i całymi rodzinami kąpią się pod gołym niebem w źródłach termalnych? Tak naprawdę na Budapeszt każda pora jest dobra, tym bardziej, że bilety lotnicze na weekend można bez problemu znaleźć już za 300 zł w obie strony. Budapeszt zachwyca secesyjną architekturą - tu każdą kamienicą można kontemplować godzinami. Najbardziej poczujecie ten klimat, gdy zatrzymacie się w kultowym hotelu Gellert - tym samym, który ma własne baseny termalne (a a wyglądają tak, jakby marmurowe muzealne wnętrza wypełnić wodą, bajka). Dla gości Gellerta jedno wejście do term jest gratis - można przejść w ręczniku wprost z pokoju. Mamy będą zachwycone wycieczką szlakiem cesarzowej Sissi (na wzgórzu zamkowym trzeba zajść do kawiarni Ruszwurm, w której Sissi zamawiała tort na dzień swojego ślubu). Węgrzy nie przepadają za warzywami, ale kuchnię mają świetną (choć ciężką) - na typowy węgierski obiad zakrapiany winem wybierzcie się do Wielkiej Hali Targowej, tu można też zrobić wspaniałe zakupy. Bardziej elegancko będzie w Pierwszym Domu Strudli (gdzie, jak sama nazwa wskazuje, specjalnością są strudle, ale można zjeść tu też wyśmienitą kaczkę). Wieczorem zabawcie się w Szimpli - kultowej budapesztańskiej knajpce, gdzie bawią się razem chyba wszystkie pokolenia Węgrów.
Budapeszt Istock/TOMASSEREDA
Zakopane
Do Zakopanego lepiej wybrać się w ciągu tygodnia – w weekend słynnymi Krupówkami ciągnie dosłownie morze ludzi. I to jedyna wada tego miejsca, bo wbrew obiegowym opiniom Zakopane nie jest przereklamowane – stare górskie domy i otaczające je majestatyczne szczyty to uczta dla oka, i gdyby nie szpecące reklamy, byłoby tu jak w bajce. By ich nie widzieć, trzeba po prostu uciec w góry i to niekoniecznie wysokie – nie brak w Tatrach bezpiecznych, łagodnych tras na trekking. Z mamą można wybrać się np. do schroniska na Hali Ornak – szlak biegnie z Kir, cały czas przepiękną Doliną Kościeliską. Trekking jest prosty, bez ostrych podejść, z wieloma przyrodniczymi atrakcjami po drodze. W odnowionym schronisku na Ornaku można zostać na noc (pyszna fasolka po bretońsku, szarlotka i herbata z brusznicą), a następnego dnia wrócić lub ruszyć dalej – np. czarnym szlakiem do Smreczyńskiego Stawu (przejście zajmuje zaledwie 30 minut, ale wymaga już nieco lepszej kondycji). Alternatywnie, następnego dnia można wybrać się do drugiej znanej tatrzańskiej doliny – Chochołowskiej. Tym bardziej, że niedaleko znajduje się restauracji Ziębówka – prawdziwa gastronomiczna perełka. Piękny wystrój (tradycyjne góralskie akcenty i perskie dywany) współgra tu z fantastycznym menu. Ziębówka jest restauracją w stylu slow food, z sezonowym menu, gotuje się tu pysznie z lokalnych produktów. Miła obsługa i – jak na jakość jedzenia – bardzo atrakcyjne ceny.
Zakopane Istock/YSUEL