Śmiergusty i śmigorz - lany poniedziałek na Żywiecczyźnie

Wielką Niedzielę rozpoczną od rezurekcji, na śniadanie zjedzą jajeśnicę, a w poniedziałek zostaną w domu

O świcie w Wielki Piątek beskidzcy górale idą nad rzeki, potoki, a w najgorszym razie do łazienki, żeby się obmyć. Symbolicznie. Za to w wielkanocny poniedziałek, zwany śmigorzem lub śmiergustami, w ruch pójdą wiadra.

Na śniadanie jajeśnica

Zofia i Józefa Sordyl z Korbielowa, bliźniaczki podobne do siebie jak dwie krople wody, upiekły już baranki, na jajkach ugotowanych w łupinach wyszkrobały wzorki, a rankiem pobiegły do rzeki i - śpiewając "Skąd idzies wodzicko, z Jordana, od Matki Boski ze zbana, która obmyłaś gronie, kamienie, łobmyj mnie, grzycne stworzenie" - umyły się, choć woda była strasznie zimna. - Umyć się trzeba w bieżącej wodzie, to ważne, i przed wschodem słońca, "zanim się kruk napije wody" - tłumaczy etnografka Małgorzata Kiereś, dyrektorka Muzeum Beskidzkiego w Wiśle.

Siostry, obmyte z grzechów i pewne, że choroby się ich nie będą imać, w Wielki Piątek przycięły ogony krowom (żeby się dobrze od much omiatały), uszy owcom (żeby baca wiedział, która czyja), a sobie warkocze (żeby włosy pięknie rosły).

W Wielką Sobotę Józefa i Zofia pójdą do kościoła, żeby opalić na świętym ogniu głowienki, czyli kawałki suchego drewna. Po Wielkanocy zrobią z nich małe krzyżyki, które wbiją w ziemię. Będą strzegły pola przed powodzią i gradem, a domu przed pożarem.

Wielką Niedzielę rozpoczną od rezurekcji, a na śniadanie zjedzą... jajeśnicę. - Podsmażamy boczek, dodajemy ubite jajka, a skorupki wieszamy na owocowych drzewach, żeby dobrze rodziły - opowiada pani Zofia.

- A my, na Śląsku Cieszyńskim, mamy murzyna - śmieje się Małgorzata Kiereś. To... białe ciasto z zapieczoną w środku białą kiełbasą. - Skąd nazwa? Z przekory, świat na opak jest ciekawszy.

Śmiergustnicy nie popuszczą

- W poniedziałek z domu nie da się wyjść. My, starsze panie, to jeszcze, ale te młodsze - Sordylki kręcą głowami. Śmigus-dyngus na Żywiecczyźnie to śmigorz. A w Wilamowicach, miasteczku między Bielskiem a Oświęcimiem, śmiergusty - najhuczniejszy i najbarwniejszy lany poniedziałek, jaki kiedykolwiek widziałyśmy.

Kto wjedzie tego dnia na wilamowicki rynek, zobaczy dziwaczne postacie w pstrokatych piżamach z frędzlami, kapeluszach obszytych bibułą i papierowych maskach. To kawalerowie polują na siejne makia, czyli po wilamowicku ładne dziewczyny. - Tradycja sięga setek lat - podkreśla Barbara Tomanek, znawczyni historii Wilamowic, emerytowana nauczycielka.

Oryginalnie odziani polewacze mają równie nietypowe pojazdy. Robią je ze starych lodówek, zdezelowanych rowerów czy wysłużonych foteli samochodowych. "Pracę" rozpoczynają już w niedzielę wieczorem. Skrzykują się w kilkunastoosobowe grupy i wyruszają na obchód domów wilamowickich panien. Strasznie przy tym hałasują - dmą w trąbki i stukają starymi garnkami. Nikt nie śmie zatrzasnąć im drzwi przed nosem. Trzeba ich wpuścić i ugościć, nawet jeśli to nie pierwsi goście tej nocy.

Od rana przebierańcy okupują rynek. Nikomu nie darują, nawet przejeżdżającym przez centrum samochodom, zwłaszcza gdy siedzą w nich dziewczyny. Zastawiają drogę i zaczynają "mycie" pojazdu. Nie odejdą, dopóki panna nie otworzy drzwi i nie da się oblać. Wtedy jeszcze tylko kierowca musi pocałować przebranego za dziewczynę kawalera i droga wolna.

Porządku w czasie śmiergustów pilnuje policja. Nawet jej wilamowiccy kawalerowie nie przepuszczą. Gdy przez rynek nie idzie żadna panna, biorą się za mycie radiowozu.

- A panie to chyba rzadko były mokre? - pytam siostry z Korbielowa (wciąż panny). Śmieją się obie: - A bo my się umiałyśmy schować i nigdy nas nie oblali.

Do Wilamowic najprościej z Bielska-Białej przez Bestwinę. Kto nie ma samochodu, nie musi się martwić - autobusy PKS z okolicznych miast (Bielsko, Czechowice-Dziedzice, Kęty, Oświęcim) kursują mniej więcej co godzinę.

Jadąc do Korbielowa z Bielska-Białej kierujmy się na Żywiec. Stamtąd pod Pilsko poprowadzą nas drogowskazy.

Więcej o: