Pokazać się na kortach w czasie zawodów, zagrać kilka setów przed pracą, zbudować własny kort na daczy - należało w latach 90. do dobrego tonu wśród elity. Tenis nazywano wówczas sportem prezydenckim, a wszystko, co prezydenckie, jest w Rosji "numer jeden". Politycy i biznesmeni grali więc w tenisa, choć czasem wyglądało to komicznie. Po brzuszkach wielu tenisistów neofitów i ich zaróżowionych twarzach widać było, że bardziej od sportu wolą "zastolie", czyli biesiady albo suto zakrapiane wypady do bani. Wraz z przyjściem do władzy Putina styl życia zmienił się na bardziej sportowy.
Na początku swoich rządów prezydent opowiadał na prawo i lewo, że jest judoką. Gdziekolwiek pojechał, zakładał kimono i stawał na macie z lokalnymi sportowcami. Judo nie stało się jednak w Rosji sportem masowym. Przełom nastąpił dopiero wtedy, gdy Putin pojawił się po raz pierwszy na stoku i przyznał, że w zimie każdą wolną chwilę najchętniej spędzałby na nartach.
Przedsiębiorczy biznesmeni natychmiast pojęli, na czym mogą zarobić, a zarazem zyskać przychylność Kremla. Stacje narciarskie zaczęły rosnąć jak grzyby po deszczu. W te największe - na Ałtaju przy granicy z Mongolią i w Sajanach niedaleko Bajkału - zainwestowały bogate koncerny. Budowano z rozmachem, przenosząc za dziesiątki milionów dolarów najnowsze rozwiązania z francuskich Alp - ulubionego miejsca zimowego odpoczynku bogatych "nowych Ruskich". Słynny Magnitagorski Kombinat Hutniczy ma aż dwie bazy narciarskie - Abzakowo, które rozsławił Putin, oraz Metalurg-Magnitagorsk nad jeziorem Bannym w Baszkirii, najnowocześniejszą w Rosji. Wyposażono ją nawet w wyciąg z gondolami, czyli podwieszonymi kabinkami, którymi w komfortowych warunkach wjeżdżają na stoki narciarze.
Nie zapomniano i o stolicy, bo prezydent nie zawsze ma czas, by pojechać na narty na Syberię. - Cztery lata temu pod Moskwą była jedna stacja narciarska z dwoma wyciągami pamiętającymi lata 80. - mówi zachodni biznesmen pracujący w Rosji od kilku lat, zapalony narciarz. - Teraz tylko koło Dmitrowa jest pięć ośrodków, w każdym po kilka wyciągów i tras. Od grudnia do marca nie wyobrażam sobie soboty bez nart.
Dmitrow leży zaledwie 60 km od Moskwy. Samochodem jedzie się godzinę, praktycznie jedną ulicą - Dmitrowskim Szosse. Krajobraz jest tu pofałdowany, polodowcowy. Przed wjazdem do miasta na głównej trasie pojawiają się drogowskazy do stacji narciarskich. Pierwszy jest ośrodek Leonida Tiagaczowa, szefa Rosyjskiego Komitetu Olimpijskiego. To tu przyjeżdża najczęściej prezydent Putin. Łatwo się zorientować kiedy, bo cała droga z Moskwy obstawiona jest przez milicjantów co sto metrów. Na stoku jest bardziej demokratycznie. Putin w otoczeniu ochrony jeździ wydzieloną trasą, boczne wyciągi działają normalnie. Przy odrobinie szczęścia można sobie zrobić zdjęcie na nartach z prezydentem.
Stacja Tiagaczowa uznawana jest za najbardziej elitarną, więc jest droga. Konkurują z nią jednak cztery inne ośrodki, niewiele oddalone od siebie. Żeby do nich dotrzeć, trzeba wrócić na główną trasę i pojechać kilka kilometrów dalej od Moskwy. Na skrzyżowaniu koło miejscowości Jachroma skręca się w lewo (są tablice informacyjne, nie sposób się zgubić) do trzech stacji: Stiepanowa, Parku Jachroma i na górę Wolen. Na prawo od głównej szosy widać zaś sztuczną górę Soroczany, na której też jest kilka wyciągów. Największe wrażenie wywarły na mnie Stiepanowo i Park Jachroma.
Stiepanowo do złudzenia przypomina prawdziwe góry. Trasa zjazdowa długości ok. kilometra biegnie przez stary świerkowy las. W powietrzu unosi się przyjemny, świeży zapach, który pozwala zapomnieć o śmierdzącej spalinami Moskwie. Wyciąg krzesełkowy jest dość stary, ale w dobrym stanie. Niestety, porusza się wolno i w czasie dużych mrozów można porządnie zmarznąć. Naprzeciwko głównej trasy jest mniejszy stok dla dzieci i początkujących.
Stiepanowo to propozycja dla tych, którzy lubią jeździć na nartach blisko natury. Nie ma tu głośnej muzyki, budek z zapiekankami, bijących w oczy reklam. Koło parkingu jest duży drewniany szałas stylizowany na alpejski, gdzie mieści się kasa, wypożyczalnia sprzętu, serwis, restauracja i toalety.
Dziesięć zjazdów z największej trasy kosztuje 600 rubli, czyli ok. 20 dol. (1 dol. = 29 rubli). W dni powszednie, z wyjątkiem piątku, jest taniej. Wypożyczenie sprzętu na dwie godziny to - w zależności od jego klasy - wydatek 400-700 rubli. Uwaga: w wypożyczalni trzeba oddać w zastaw prawo jazdy i dowód rejestracyjny samochodu albo wpłacić kaucję od 400 do 500 dol. Wjazd na parking kosztuje 50 rubli (1,5 dol.).
Zwolennikom bardziej cywilizowanych warunków polecam otwarty w tym sezonie Park Jachroma (po prawej stronie, jadąc do Stiepanowa boczną drogą od głównej szosy z Moskwy). Na razie działa tu pięć tras (ma być osiem) oraz wyciąg dla dzieci. Stoki nie są długie (najdłuższy 700-800 m), ale dobrze wytyczone i przygotowane. Ich nazwy mówią za siebie: Kamikadze, Długa, Ekstremalna, Go-go, Witaj, Finlandio!, Zig-zag, Leśna i Daleka. Jest też wydzielony stok dla snowboardzistów, fun-park ze skoczniami i usypanymi ze śniegu urządzeniami do akrobacji oraz tor saneczkowy - jazda po nim przypomina kolejkę górską w wesołym miasteczku.
Jachroma kusi ceną - dziesięć zjazdów kosztuje tylko 200 rubli. Od poniedziałku do czwartku można jeździć za darmo. Parking bezpłatny. Ceny w wypożyczalni są takie same jak w Stiepanowie i innych okolicznych stacjach.
Jest też bogata baza restauracyjno-hotelowa. Można się przespać w hotelu Nirwana albo w fińskich domkach - czteropokojowych z sauną lub dwupokojowych z łazienką i kuchnią. Wszystko jest nowe, czyste, na poziomie europejskim. Ceny, niestety, również. Weekendowy pobyt dla dwóch osób od piątku do poniedziałku rano kosztuje 290 dol. Można jednak wracać na noc do domu w Moskwie, to przecież tylko 60 kilometrów...
Przejażdżka terenowym uazem - 35 dol. za godzinę wypożyczenie skutera śnieżnego - 80 dol./godz. zjazd po torze saneczkowym - 100 rubli, dzieci połowę mniej lodowisko, można wypożyczyć łyżwy instruktor - 450 rubli/godz. w dni powszednie, 600 w weekendy.
Informacje: http://www.ya-park.ru oraz http://www.ski.ru