Hipopotamy znad jeziora Malawi

Tabliczki ?Ostrożnie, hipopotamy? uznaliśmy za żart. Niesłusznie. Jeden, doskonale widoczny w świetle latarki, skubał trawę 20 metrów od naszego namiotu

Samolot wyglądał dość groteskowo. Ogromny, dwupokładowy Boeing 747 był chyba większy niż budynek międzynarodowego lotniska. Stał zupełnie samotnie pośrodku płyty, za którą, po horyzont, rozciągały się puste przestrzenie. Lilongwe, stolica Malawi. Jesteśmy w "gorącym sercu Afryki" - głosi oficjalny slogan turystyczny. Kilkuset zachodnich turystów, których raz na kilka dni przywożą do Lilongwe jumbo jety Lufthansy czy British Airways, rozpływa się wśród czarnoskórych mieszkańców Malawi. "Gorące serce Afryki" bije na uboczu głównych szlaków wycieczkowych.

Dudek, Jurek Dudek

Malawi jest niedużym, jak na standardy afrykańskie, krajem po drugiej stronie równika, wciśniętym między Tanzanię, Zambię i Mozambik. Nie ma dostępu do morza, ale wynagradza to jezioro Malawi (zwane też Niassa) - długie na 580 km i trzecie co do wielkości w Afryce (po Jeziorze Wiktorii i Tanganice), które zajmuje ponad 20 proc. powierzchni kraju. Odgrywa ważną rolę w życiu mieszkańców, a dla turystów jest idealnym miejscem na odpoczynek w środku Afryki. Woda jest zawsze ciepła, jej przejrzystość sięga nawet 25 metrów.

Krajobraz Malawi to piękna i barwna, choć niekiedy nieco smutna (mowa o jednym z najbiedniejszych krajów Afryki) egzotyka Trzeciego Świata. Nietknięte przez cywilizację przestrzenie: sawanny i busz na płaskowyżach, rozsiane po całym kraju wioski (czytaj: grupy gliniano-bambusowych lepianek krytych słomą), wysokie góry na południu, dzikie zwierzęta w parkach narodowych. Wizytówką kraju są ptaki - bogactwo gatunków zachwyci nawet laika.

Nie ma tu tłumów i kurortów, knajp i McDonalds'a czy hałaśliwych dyskotek. Co ważniejsze, nie ma poważniejszego zagrożenia przemocą (terroryzm, partyzantka) ani przestępczością pospolitą, jeżeli przestrzega się niezbędnych środków ostrożności. Nie ma też sprawnej komunikacji. Nie ma także... pocztówek. Co najwyżej można kupić ręcznie malowaną kartkę od drobnych handlarzy na plażach. Nastoletni chłopcy nagabują nielicznych turystów, oferując rzeźbione figurki, ozdoby i obrazki. Czasem potrafią zadziwić: - Poland? I know. Dudek, Jurek Dudek - zdumiał nas jeden z nich, gdy po raz kolejny tego dnia odpowiedzieliśmy na pytanie, skąd jesteśmy. To, że znał polskiego bramkarza Liverpoolu, było tym bardziej zaskakujące, że telewizory są w Malawi rzadkością. Malawijski dyktator Hastings Kamuzu Banda (upadł w 1994 r.) zabraniał telewizji w swym kraju.

Nocą ruszają na żer

Jedną z największych atrakcji Malawi jest Park Narodowy "Liwonde" położony na południe od jeziora. W samym sercu parku można rozbić namiot na nieogrodzonym kempingu lub wynająć elegancki bungalow.

- W namiotach nie wolno trzymać jedzenia, bo może zwabić zwierzęta. Nie wolno wychodzić poza teren kempingu. Trzeba uważać na hipopotamy, lubią się tu włóczyć - instruował nas na powitanie szef parku. Jego słowa, podobnie jak liczne tabliczki ostrzegawcze, uznaliśmy za podkręcanie atmosfery. Niesłusznie. - Hippo, hippo! - usłyszeliśmy zaledwie pół godziny po zmroku. Wielki zwierzak, ignorując ludzi i wymierzone w niego latarki, żerował spokojnie nie więcej niż 20 metrów od naszego namiotu.

Przez park płynie malownicza tropikalna rzeka Shire, siedlisko setek hipopotamów i krokodyli. Po zmroku zwierzęta ośmielają się i w poszukiwaniu pożywienia wychodzą z wody. Szczególnie hipopotamy - w ciągu dnia nieśmiałe i płochliwe - po zmierzchu chętnie skubią trawkę na kempingu, nie zważając na bliskie sąsiedztwo ludzi. Przed północą wałęsało się ich kilka, a turystów od baru do namiotów (150 m) przeprowadzał uzbrojony pracownik. Choć zwierzęta wyglądają sympatycznie, nikt nie ryzykował podejścia. Podobno wśród afrykańskiej fauny to właśnie hipopotamy mają na sumieniu najwięcej ofiar. Wprawdzie atakują głównie w wodzie, przygniatając ofiarę swoim cielskiem, ale i na lądzie, zwłaszcza przestraszone, potrafią zaszarżować.

W Liwonde wybraliśmy się na safari - wycieczkę po parku w odkrytym samochodzie, żeby oglądać zwierzęta w naturze. Najlepiej jednak widać je z samego rana na safari rzecznym (łodzią). Słonie, różne gatunki antylop, guźce i małpy masowo schodzą z buszu do wodopoju. W parku żyją również m.in. nosorożce i lamparty, ale te niełatwo wypatrzyć.

Słychać tylko szum fal

Na wybrzeżu jeziora Malawi są plaże z białym piaskiem i palmami oraz małe, skaliste zatoczki. W turystycznych wioskach można wynająć bungalow lub rozbić namiot, co naprawdę niewiele kosztuje. I całymi dniami cieszyć się słońcem, wodą, podwodną fauną (bardzo wiele ryb to gatunki endemiczne żyjące w naturze tylko tutaj).

Najbardziej znane miejscowości nad jeziorem to wioska Cape Maclear na południu, Salima położona najbliżej stolicy oraz Nhkata Bay na północy. Cape Maclear, nazywane malawijskimi Karaibami, to (szczególnie kiedyś) mekka podróżników i włóczęgów z Zachodu. Naszym zdaniem lepszym miejscem na wypoczynek jest jednak rybacka wioska Nhkata Bay. Mniej tu złotych plaż, ale za to miejscowość zachowała atmosferę i rytm tutejszego życia, handlarzy na plażach jest mniej (i są bardziej powściągliwi), a w wodzie nie ma bilharzii (patrz ramka).

Będąc w Nkhata Bay, warto zatrzymać się co najmniej kilka dni w Mayoka Village - kameralnym ośrodku dwa kilometry od wsi, pięknie położonym na stromym zboczu wśród tropikalnej roślinności. Turyści mieszkają w namiotach lub przestronnych, bambusowych chatkach kilka metrów od wody, urządzonych z prostotą i dużym smakiem. Życie tu płynie leniwie. Rano słychać tylko szum fal rozbijających się o nadbrzeżne skałki. Z werandy widać kolorowe rybki w jeziorze.

Ośrodek prowadzą biali - Zambijczyk i Angielka, którzy zdecydowali się osiąść na dobre w Nkhata Bay. Zatrudniają ok. 30 Malawijczyków, a relacje między nimi, personelem, turystami oraz chętnie odwiedzającymi to miejsce mieszkańcami Nkhata Bay są przyjacielskie i bezpośrednie. Wieczory w tutejszym barze, z pysznym jedzeniem (co w Malawi nie jest to regułą), szybko przeradzają się we wspólną imprezę. - Jesteście z Polski? To zapraszam na czystą wódkę - przywitał nas pierwszego wieczoru właściciel ośrodka.

Pięć znaczy osiem

W Malawi nie brakuje miejsc do trekkingu. Turyści najczęściej decydują się na jeden z dwóch malowniczych płaskowyżów - Nikya Plateau na północy kraju, lub Zomba Plateau na południu. Ci, którzy mają więcej czasu, udają się jeszcze dalej na południe - na wspinaczkę na górę Mulanje (3049 m n.p.m.) położoną przy granicy z Mozambikiem.

Włócząc się po pustkowiach, można spotkać dzikie zwierzęta, choć łatwiej natknąć się na małpy niż lamparta. W zależności od wysokości występuje roślinność typowa dla dżungli, sawanny bądź wysokogórska. Szlaki, w naszym rozumieniu, nie istnieją, więc na wycieczki najlepiej chodzić w towarzystwie miejscowych, którzy za kilka dolarów chętnie podejmą się roli przewodnika. Dla miłośników jazdy konnej na płaskowyżu Nikya organizowane są kilkudniowe safari pod wierzch (cenny od kilkudziesięciu dolarów za dzień).

Malawijczycy dopiero uczą się turystyki. Ma to swoje liczne zalety, ale wiąże się z niedogodnościami. Trudno jest np. ruszyć w mniej dostępne tereny. Po kraju można podróżować wynajętym samochodem albo kiepskimi i niewiarygodnie zatłoczonymi autobusami czy minibusami. A jeśli kierowca autobusu mówi, że droga potrwa pięć godzin, należy się nastawić na co najmniej siedem-osiem (400 km przejechaliśmy ekspresowym autobusem w 12 godzin). Zdarzają się wypadki drogowe, choć pasażerów autobusu uspokaja tabliczka: "Kierowcy nakazano stawać przed przejazdami kolejowymi". Niewielka pociecha, bo kolej w Malawi praktycznie nie istnieje.

Dobrą alternatywą są wycieczki objazdowe, które można wykupić na niektórych kempingach lub w nielicznych biurach turystycznych. Kilkuosobowa grupa turystów dostaje terenowy samochód z kierowcą-pilotem i kucharzem. Podróż przebiega według określonego z góry, ale bardzo elastycznego planu. Taka wycieczka to często jedyna możliwość zobaczenia wielu ciekawych regionów kraju, do których tutejszymi środkami lokomocji jechałoby się parę dni w uciążliwych warunkach. Dobrym (także z finansowego punktu widzenia) rozwiązaniem wydaje się złoty środek: np. tydzień na zorganizowanym safari; reszta pobytu - indywidualnie. To najlepszy sposób poznania dnia codziennego Malawi i jego mieszkańców.

Więcej o: