Basel Fasnacht zaczyna się w poniedziałek, skoro świt (dosłownie, bo o 4 rano), dlatego do Bazylei docieramy jeszcze w niedzielę po południu. W Polsce już po ostatkach i tłustym czwartku, tu dopiero wszystko się zaczyna. Dokładnie nie wiadomo dlaczego, plotka głosi, że po reformacji przełożono karnawał o tydzień później, żeby odróżnić go od zwyczajów katolickich i tak już zostało. Miasto jest senne, ale tylko pozornie. Z daleka słychać wygrywaną na fletach piccolo melodię (która jeszcze długo po karnawale dźwięczała mi w uszach).
Bazylea w oczekiwaniu na karnawał. Chwila przed 4 rano... Bazylea w oczekiwaniu na karnawał. Chwila przed 4 rano... / fot. Katarzyna Belczyk
Im bliżej jesteśmy starych ulic zabytkowej części Bazylei, tym głośniej słychać flety. Grają na nich przechadzające się po mieście grupy (pamiętając o tym, że w karnawale biorą udział niemal wszyscy mieszkańcy miasta, aż dziw bierze, że nikt nie fałszuje). Idą równiutko w kilku rzędach, a każda grupa ciągnie za sobą wielką latarnię, tego dnia wciąż ukrytą pod płachtą. Jeszcze nie przebrani, ćwiczą przed Morgestraich. Jutrzejszy karnawał podziwiać mogą wszyscy, ale wziąć w nim udział - tylko ci, którzy należą do kliki... Ale o tym za chwilę.
W oczekiwaniu na Trzy Najpiękniejsze Dni przechadzamy się po starych ulicach Bazylei. Pierwszą atrakcją na naszej drodze jest stary, potężny kościół. Trochę podejrzany, bo stoją przed nim kawiarniane stoliki. "To kościół otwarty dla wszystkich religii" - mówi nam przewodniczka - "każdy może tu przyjść i się pomodlić, a raz do roku odbywa się tu msza dla zwierząt domowych. Aha, no i część kościoła przerobiona została na kawiarnię.” Już mi się podoba.
Dalej mijamy operę i dochodzimy do fontanny, wypełnionej żeliwnymi rzeźbami szwajcarskiego artysty, Jeana Tinguely’ego. Rzeźby przerobione są z dekoracji dawnej opery i wszystkie przedstawiają bezsensowne działania człowieka.
Idziemy dalej, zagłębiając się w wąskie uliczki. Bazylea położona jest na kilku poziomach i, jak tłumaczy przewodniczka, przechodząc przez dziedzińce kamienic można czasami wyjść na zupełnie inny poziom ulicy. Sklepy są pozamykane, w niektórych tylko warsztatach można zobaczyć postaci szykujące maski na następny dzień. Podobno kiedyś bogactwo wyrażała szerokość kamienicy, niektóre więc były szerokie i obszerne, inne wąskie na jeden metr. Za każdą kamienicą czaił się mały ogródek, przy dzisiejszej manii zagospodarowania każdego wolnego metra przestrzeni - niesamowity luksus. W dziedzińcach kamienic kryły się wewnętrzne przejścia, dzięki którym można było dotrzeć na drugi koniec Wielkiej Bazylei.
Uliczki Bazylei / fot. Shutterstock Uliczki Bazylei / fot. Shutterstock
Docieramy do Münster, katedry budowanej od 1019 roku do 1500 w stylu romańskim i gotyckim, od tamtej pory niszczonej wielokrotnie i za każdym razem odbudowywanej. Można wejść na wysoką na 60 metrów wieżę, ale nigdy samemu – ze względu na powtarzające się przypadki samobójstw, na górę można wchodzić tylko parami.
Nasz spacer prowadzi do kolorowego ratusza, upstrzonego freskami, położonego w centrum tzw. Wielkiej Bazylei (tej bogatszej). Przechodzimy przez Most Środkowy w kierunku Małej Bazylei (tej biedniejszej). Robi się coraz zimniej i ledwie poruszamy palcami pod kilkoma warstwami rękawiczek, więc skręcamy do lokalnego baru. Przy stolikach Szwajcarzy w słusznym wieku popijają wino i piwo. Prosimy o coś rozgrzewającego i pani za ladą proponuje nam Kafi Luz (Luzerner Kaffee), kawę ze sznapsem. Idealna. A pomyśleć, że chciałam grzane wino.
CZYTAJ TEŻ: Szwajcaria - zima dla wszystkich! Zakochasz się, nawet jeśli nie jeździsz na nartach [FOTORELACJA] >>
Czas na Morgestraich. Wstajemy o 2.30 (wczorajsza Kafi Luz już nie wydaje się takim fajnym pomysłem), ponieważ już o 3.30 mamy być pod ratuszem. Zmęczeni podróżą i chłodem położyliśmy się wcześnie, jednak miasto w tym czasie nie próżnowało i sporo nas ominęło. Ulice wypełniają tłumy. Nie warto spać, bo ktoś jeszcze zabierze najlepsze miejsca.
My mamy szczęście obserwować wszystko z góry. Jesteśmy na balkonie naprzeciwko ratusza, kiedy nagle, równo o 4 rano gasną wszystkie światła. Bazyleę zalewa cisza i mrok, ale trwa to zaledwie sekundę, bo na hasło: "Morgestraich, vorwärts marsch!" (Morgestraich, do przodu marsz!) rusza parada świateł w akompaniamencie bębnów i fletów piccolo. Za hałas i światło odpowiedzialne są kliki, czyli grupy od kilku do kilkudziesięciu mieszkańców Bazylei. Te formacje miały niegdyś związek z cechami rzemieślniczymi, a historia ich powstania sięga średniowiecza. Każda z klik niesie swoją latarnię, wszyscy mają identyczne przebrania – przed karnawałem klika wybiera sujet, czyli motyw, którego muszą się pilnować.
Parada podczas Karnawału w Bazylei / fot. Katarzyna Belczyk Parada podczas Karnawału w Bazylei / fot. Katarzyna Belczyk
Twarze zakryte mają złowrogimi maskami (Larve) i przypominają makabrycznych klaunów. Wszyscy są szczelnie zasłonięci przebraniami, a ujawnienie tożsamości jest bardzo nie na miejscu. Wysokie latarnie nawiązują do aktualnych spraw politycznych albo tego, co było w minionym roku ważne, przedstawione z dużą dawką sarkazmu. Kliki wędrują przez miasto, wygrywając melodie na fletach i bębnach, a latarnie oświetlają im drogę. Przecieram oczy ze zdumienia, bo czuje się jak w jakiejś bajce, a co najmniej równoległym świecie.
Klika klaunów podczas Karnawału w Bazylei Klika klaunów podczas Karnawału w Bazylei / fot. Katarzyna Belczyk
Kliki nie mają ustalonych tras, zdarza się, że jedna klika zachodzi innej drogę. W takiej sytuacji ta pierwsza zatrzymuje się, by przepuścić drugą i parada idzie dalej. Grzecznie i uprzejmie, jak to w Szwajcarii.
Jest 5 rano, ale miasto już dawno na nogach. Bary i restauracje otwarte, i takie pozostaną przez najbliższe 72 godziny. Wchodzimy do jednej z nich i labiryntem wąskich korytarzy, łączących różne sale, w których nie ma ani jednego wolnego miejsca, dochodzimy do pustego pokoju, w którym możemy usiąść i trochę się ogrzać. Podczas Morgestraich wszyscy zajadają się mączną zupą i tradycyjnym ciastem cebulowym Bölletünne (dużo lepsze niż możecie sobie wyobrazić) – jakże lekkostrawne śniadanie. Większość zamawia jedno albo drugie, ja biorę oba, co mi tam, wstałam po drugiej, to przecież jak obiad. Jest pysznie, ale robi się też bardzo sennie.
Przebijam się przez miasto, jak w narkotykowym śnie błąkam się po ulicach, drogę zachodzą mi przebrane postaci, otacza mnie kakofonia dźwięków i niesamowita feeria barw. Docieram do hotelu i padam na łóżko, żeby obudzić się w porę na Cortege i upewnić się, że to nie był sen.
Desz konfetti podczas Cortage w Bazylei Desz konfetti podczas Cortage w Bazylei / fot. Katarzyna Belczyk
Cortege odbywa się w poniedziałkowe i środowe popołudnie. Miasto przemierzają kolorowe wozy, na nich stoją poprzebierani członkowie klik i rzucają w tłum różnymi przedmiotami: od lizaków, kwiatków, cukierków, batoników, po pomarańcze i... baterie. Skąd ten pomysł – nie mam pojęcia. Przedmioty rzucane są z niezłym impetem i trzeba uważać, bo inaczej można srogo oberwać. Chyba że akurat na wasze głowy spadnie deszcz konfetti. Ponoć obsypywanie się kolorowymi ścinkami papieru pochodzi właśnie z tradycji Basel Fasnacht (choć dowodów brak) i stąd zawędrowało do najdalszych zakątków świata. Konfetti jeszcze długo po powrocie będzie mi przypominać czas spędzony w Bazylei, wypadając z mojej torby i kurtki w najmniej spodziewanych momentach.
Bardzo ważnym elementem poniedziałkowego i środowego pochodu są zespoły grające Guggenmusik – lekko fałszujące melodie odgrywane na instrumentach dętych. Grupy przechadzają się przez miasto, zatrzymują się w jednym miejscu, grają kilka utworów i idą dalej. Mamy okazję przyjrzeć im się z bliska, ponieważ jeden taki band wchodzi do restauracji, w której jemy kolację. Grają energicznie i ożywiają rozleniwionych gości, cała restauracja wstaje, jedni śpiewają do rytmu (większość kawałków to międzynarodowe szlagiery w stylu Gugge), inni podrygują, większość stoi, robi zdjęcia i nie może wyjść z podziwu (w tym ja. Znowu zachodzę w głowę, jak to się dzieje, że wszyscy w tym mieście są uzdolnieni muzycznie).
Guggeband w Bazylei Guggeband w Bazylei / fot. Katarzyna Belczyk
Przygotowania do Karnawału trwają niemalże cały rok. Jest to bardzo ważne wydarzenie, które swoją doskonałą organizację zawdzięcza Fasnachts-Comité (niech za dowód posłuży fakt, że podczas Cortege na ulice wysypują się całe tony konfetti, a na drugi dzień nie ma po nich śladu). Powstał w 1901 roku i oprócz udzielania wszelkich informacji związanych z przebiegiem karnawału, komitet sprzedaje także specjalne odznaki karnawałowe - Blaggede. Dostępne są w różnych kolorach i mogą kosztować od 8 do 100 franków, a pieniądze zebrane ze sprzedaży przeznaczane są na organizację karnawału w roku następnym. Teoretycznie odznaki nie trzeba kupować, ale umówmy się, być na karnawale i jej nie mieć, to wielki obciach. Jak głosi lokalne powiedzenie: „Kto nie ma odznaki, ten szkodzi Fasnacht”.
We wtorek przez miasto przechodzi Karnawał Dzieci i Rodzin, specjalnie dla najmłodszych, oczywiście poprzebieranych, ale bez obowiązku zakładania ciężkich Larve. Komu było mało, może we środę udać się na powtórkę z Cortege. Miasto w tym czasie tętni, restauracje i bary pękają w szwach, ale najfajniejsze rzeczy dzieją się na ulicach. Przez 72 godziny Karnawału można także obejrzeć wystawę latarni na Munsterplatz, a jeśli zmarzniecie, koniecznie spróbujcie Kafi Luz. Trzy Najpiękniejsze Dni kończą się w czwartek w nocy. Około 4 rano odbywa się pożegnanie latarń. Każda z klik ma swój własny rytuał, większość jednak zbiera się wokół swojej latarni i śpiewa specjalną skomponowaną na tę okazję piosenkę. Latarnie znikają jedna po drugiej, a miasto znów zaczyna żyć swoim życiem... Aż do następnego roku.
Zostaną wspomnienia i... konfetti w kieszeniach / fot. Shutterstock Zostaną wspomnienia i... konfetti w kieszeniach / fot. Shutterstock
Karnawał w Bazylei - do zobaczenia za rok! / fot. Katarzyna Belczyk Karnawał w Bazylei - do zobaczenia za rok! / fot. Katarzyna Belczyk
Termin: W tym roku Karnawał w Bazylei trwa od poniedziałku 15 lutego do końca środy 17 lutego.
Dojazd: Do Bazylei można dolecieć bezpośrednio z Krakowa Easyjetem. Przykładowo, w tej chwili lot 14 lutego w niedzielę kosztuje 237 zł, powrót w piątek 19 lutego - 192 zł.
Swiss Airlines lata z Warszawy do Zurychu codziennie (lot w jedną stronę w klasie Economy Light kosztuje ok 340 zł), stamtąd do Bazylei możemy dojechać pociągiem – podróż trwa zaledwie godzinę, a bilet można dostać w cenie od ok. 100 zł (24 euro).
Jeżeli planujecie zostać w Szwajcarii na dłużej, zaopatrzcie się w Swiss Travel Pass, dzięki któremu możecie jeździć pociągami i autobusami po całym kraju bez limitów, Travel Pass na 3 dni dla osoby dorosłej to koszt 210 franków – czyli 827 złotych, na 4 dni 250 franków, 6 dni - 581 franków i 8 dni - 704 franki.
Travel Pass upoważnia także do darmowego wejścia do ponad 400 muzeów w Szwajcarii (warto - Bazylea zwana bywa Miastem Muzeów)
Nocleg: Możecie zatrzymać się w którymś z hoteli. Taki nocleg nie należy do najtańszych, ma jednak swoje plusy. Wraz z zakwaterowaniem dostaje się kartę umożliwiającą korzystanie z transportu miejskiego przez tyle dni, na ile zatrzymacie się w hotelu. Najtańszy pokój dwuosobowy kosztuje około 300 zł.
Możecie także wynająć pokój na Airbnb, tam znajdziecie ceny już od 200 zł (za dwie osoby). Opłaca się to bardziej niż hostele, gdzie nocleg w dormitorium kosztuje powyżej 100 zł od osoby.