Nasz nowy znajomy nazywa się Martin i kompletnie nie rozumie, dlaczego siedzimy w hotelu w Ischgl z nosami wlepionymi w ekrany laptopów i smartfonów, zamiast wyjść na miasto. Bo on w ciągu tygodnia spał tu może kilka godzin. W dzień śmiga na stokach, wieczorem się bawi. Jak całe położone w pięknej dolinie Panzaun w austriackim Tyrolu miasto.
A my edytujemy, montujemy i piszemy pierwsze relacje z Traveler Adventure Team 2 – zorganizowanej przez magazyn National Geographic Traveler wyprawy do Tyrolu. Tłumaczymy Martinowi, że ekipa dziennikarzy, blogerów i laureatów konkursu NG „Traveler” spędzi w Ischgl 7 dni. Testujemy miejscowe stoki narciarskie, degustujemy lokalną kuchnię, podglądamy metody produkcji miejscowego sera (pachnie okrutnie, ale smakuje bosko), uczymy się jeździć na biegówkach, śmigać na łyżwach, snowboardzie i na czym jeszcze tylko głodna śniegu i wiatru we włosach dusza zapragnie. A to wszystko pokażemy na blogu Traveler Adventure Team, a także w serwisie Podróże.Gazeta.pl.
- Przyjacielu, nie bój się – mówimy Martinowi - zamierzamy się również bawić. To go trochę uspokaja. Bo Ischgl, oprócz tego, że można tu jeździć na nartach po pięknych stokach i poza nimi, wymyśliło jeszcze jeden sposób, by przyciągnąć turystów. To nie cicha alpejska wioseczka, o nie. Tu nieopodal hoteli prężnie działa multum knajp. Jeżeli jedziesz do Ischgl, wiedz, że jedziesz nie tylko na narty, ale i na imprezę. A jak nie chcesz, to impreza i tak cię znajdzie.
Na razie to my musimy jednak znaleźć, i to szybko, punkt równowagi. Bo na biegówkach wcale nie jest to takie łatwe. Nartki są wąziutkie, wcale nie „chcą” skręcać, a wystarczy nieopatrznie odchylić się do tyłu – i jeeeeeedziemy, tylko nie bardzo mamy wpływ na to, w którym kierunku.
40 km tras zjazdowych w położonym nieopodal Ischgl miasteczku Galtür na zboczach Ballunspitze zachęcało do zjazdu, ale pierwszego dnia pan instruktor David z miejscowej szkoły narciarstwa dzielnie męczył się z grupą kompletnych żółtodziobów, próbujących utrzymać pion na biegówkach.
Zjeżdżaliśmy, podchodziliśmy, uczyliśmy się, że narta biegowa potrafi doskonale pracować pod górę, i ponosiliśmy – jak ja – bolesne porażki, gdy okazywało się, że podczas jazdy w dół nie zachowa się na stoku tak, jak zjazdowa.
Ale kilka godzin później schodziliśmy ze stoku zmęczeni i – przynajmniej w moim przypadku – bardzo zadowoleni. I choć tej adrenaliny, która uderza w łeb, gdy pędzisz na nartach w dół, w cross-country skiing jest mniej, to jednak, gdy jedziemy na narty, warto rozważyć, czy aby jednego dnia zamiast zjeżdżać – po prostu sobie nie pobiegać. Jak bardzo zmusza to nasze mięśnie do pracy, czuję właśnie w swoich mięśniach. Na szczęście w Ischgl nie brakuje miejsc, gdzie głowa i mięśnie mogą zapomnieć o sportowych trudach dnia.
Apres-ski. W Ischgl traktują to bardzo poważnie. Jeśli szukasz cichego, spokojnego miejsca, żeby odpocząć od pracy i zrelaksować się z rodziną, to owszem, zrelaksujesz się, ale cicho raczej nie będzie. Przy głównej ulicy malowniczo położonego na zboczu miasteczka jeden po drugim zapraszają klimatyczne restauracje, puby, a nawet imprezownia reklamująca się jako „bar z tańcem na stole”. Brzmi co najmniej ciekawie. Zaś bliżej dolnej stacji kolejki gondolowej Silvrettabahn już z daleka głośna muzyka i gwar obwieści nam, że szykuje się niezła impreza.
Ludzie prosto ze stoków, jeszcze w butach narciarskich, z zaróżowionymi od słońca i tyrolskiego wina twarzami bawią się w Ischgl do bardzo późna. A miasto na tę dobrą zabawę nie narzeka. Przeciwnie – właśnie przez nią się promuje. Więc jeśli planujesz wypad z przyjaciółmi – w każdym wieku - na narty, a twoje towarzystwo ceni sobie dobrą zabawę – wiecie, gdzie zaglądać. O – tu, na stronę Ischgl.
Zachód słońca na stoku w Ischgl fot. Michał Gostkiewicz
No dobrze, musi paść sakramentalne pytanie – ile ta przyjemność kosztuje. Do Ischgl dojedziemy samochodem z Polski w jeden dzień. Ceny w hotelach? Przykładowo koszt noclegu ze śniadaniem i jednym ciepłym posiłkiem dziennie w czterogwiazdkowym hotelu Gramaser zaczyna się – w zależności od sezonu – od ok. 100 do 130 euro, ale są i apartamenty za dwa razy tyle i więcej. W droższym, pięciogwiazdkowym Trofana Royal ceny startują od 235 euro za dobę od osoby. Za apartament rodzinny na 3+1 osobę zapłacimy od 250 euro za dobę od osoby. Skipass na 6 dni jazdy w olbrzymiej skiarenie Silvretta, połączonej wyciągami ze szwajcarskim Samnaun (nie trzeba mieć paszportu), kosztuje w sezonie 233 euro za 1 dorosłą osobę (http://www.ischgl.com/en/active/ski-winter/prices-operationg-times/skipass-winter). Poza sezonem – a warto to sprawdzić, ponieważ np. początek stycznia to nie sezon – 209,5 euro (cennik TUTAJ). Aha, skipass działa w 4 ośrodkach: Ischgl-Samnaun (Austria-Szwajcaria), Kappl, See oraz Galtur.
Stoki w Ischgl. Austria fot. Michał Gostkiewicz
Za tę cenę trafiacie do prawdziwego narciarskiego raju. 238 km tras obsługiwane jest przez ponad 45 wyciągów. Najlepsze, co możemy zrobić, to wyjechać startującą z centrum Ischgl gondolą Silvrettabahn na 2320 m n.p.m., do Idalp.
Rozległa, ogromna alpejska hala mieści kilka pośrednich i dolnych stacji wyciągów oraz znakomite restauracje (zamówcie na deser Kaiserschmarrn, a potem mi podziękujcie :). Z hali i tarasów restauracji roztacza się niezwykły widok na pasma górskie po przeciwnej stronie doliny Paznaun. Mała podpowiedź: warto tam być o zachodzie słońca.
Ale nas interesuje drugi kierunek: ogromna arena z wyciągami, stokami, oślimi łączkami i snowparkiem. Dla każdego coś miłego – początkujący narciarze mogą szkolić się u profesjonalnych instruktorów, zaawansowani znajdą na mapie czerwone i czarne trasy – i nie zawiodą się.
Trasy są logicznie i z pomysłem połączone wyciągami, warto dobrze przyjrzeć się mapie i znaleźć na niej nieco mniej uczęszczane trasy w okolicy Höllboden i Paznauner Thaya. Czarne, czerwone, do wyboru. Wszystkie opromienione słońcem i doskonale przygotowane. Właśnie. Alpejskie kurorty chwalą się „gwarancją śniegu”. W Ischgl na pewno nie kłamią. Zrobili wszystko, by mimo naprawdę niewielkich opadów przygotować i otworzyć większość tras.
Stoki w Ischgl, Austria fot. Michał Gostkiewicz
Ostatnia podpowiedź przed Waszą decyzją o wyborze miejsca na zimowy urlop: gdy znudzą nam się narty zjazdowe i biegówki, a na widok knajpy apres-ski wspominamy z bólem wczorajszy wieczór, warto sprawdzić jeszcze następujące atrakcje: wyprawy na rakietach śnieżnych, jazdę na łyżwach i – dla ciekawskich – curling.
Ach, czy wspominaliśmy, że do Ischgl przez cały sezon zimowy wpadają na koncert takie gwiazdy, jak Bob Dylan, Robbie Williams, Alicia Keys, Kylie Minogue, Sting, The Killers czy Stereophonics?
Wyprawa Traveler Adventure Team jest organizowana przez miesięcznik National Geographic Traveler Polska. Sponsorami wyprawy są Jeep, Victorinox, Varta, Olympus i LG. Partnerem National Gegraphic Traveler Polska na wyprawie jest Gazeta.pl. Relację z wyprawy możecie śledzić też na blogu Traveler Adventure Team.
Jedzie z nami dwójka zwycięzców konkursu Traveler Adventure Team:
Anna Lewańska, fotografka i podróżniczka, Zobaczcie jej zdjęcia i bloga, bo bardzo warto.
Łukasz Ciechanowski, który zajmuje się tworzeniem filmów wideo nagrywanych z powietrza za pomocą drona. Jakie filmy kręci? Zobaczcie sami >>> TUTAJ.
Jedzie też z nami trójka blogerów:
Aleksandra Bogusławska i jej piękne, naprawdę piękne zdjęcia. Jeżeli myślisz o tym, żeby przeprowadzić się za granicę i zamieszkać w jakimś mieście w Europie – zajrzyj do Oli. Na pewno już tam mieszkała przynajmniej kilka dni, albo i lat.
Marcin Mossakowski. Jego blog Livealife.pl został laureatem Podróżniczego Bloga Roku 2013 w konkursie National Geographic. Wejdźcie tam i przenieście się do Ameryki Południowej. Albo do Azji.
Ula Fiedorowicz, czyli The Adamant Wanderer. Adamant znaczy „nieugięty”. Nieugięta podróżniczka Ula robi znakomite zdjęcia, które możecie obejrzeć TUTAJ.