'Co jest bardziej niebezpieczne - kierowcy w Warszawie czy pół metra lodu, który chroni cię od kilometra wody?
„Jesteś biedny czy głupi, że jedziesz na rowerze?”. Kiedy jechałeś przez Syberię, to pytanie słyszałeś najczęściej.
- Odpowiadam: oczywiście, że głupi. Bo czy mądry człowiek pojedzie ci w zimie rowerem nad Bajkał?
Jakub Rybicki (fot. Jakub Rybicki) JAKUB RYBICKI
Powiedziałabym, że niewiele osób przy zdrowych zmysłach by się na to zdecydowało.
- Ładny eufemizm. Czyli nazywając sprawy po imieniu - zdecydują się głupi. Typowa scenka: pedałuję sobie po stepie, ktoś przejeżdża obok samochodem. Widzi mnie, myśli: głupi jakiś. Więc proponuje podwózkę - zamiast pedałować bez sensu przez tydzień mógłbym być u celu w kilka godzin. Odmawiam. I weź mnie zrozum. Ale na Syberii ludzie się generalnie mniej dziwią. Takie mużyki ze stereotypowej opowieści o ruskim mużyku, który z niedźwiedziem poszedł bić się na pięści. Zresztą poznaliśmy kiedyś Maksima z Murmańska. Syn marynarza, wielki. Pokazywał nam szramy: O tu mam taką, ale niezszytą, bo się bałem iść do szpitala (nigdy nie idźcie do ruskiego szpitala), a tu inną, po tym jak byliśmy na pikniku i przyszedł niedźwiedź. Jak normalny człowiek widzi niedźwiedzia, to spier***la, prawda?
Nie wolno uciekać.
- Nie wolno, ale oczywiście tak się robi, jak się jest mięczakiem. A Maksim z kolegami wyszli do niedźwiedzia i co, co k***wa? A niedźwiedź też: no co? I napiep***li się normalnie z niedźwiedziem i wygrali!
Ale jak?
- No pięściami.
Teraz to już wymyślasz.
- Ja tylko przekazuję historię, być może on wymyślał. Ale podobnych opowieści słyszałem tyle, że mnie to nie dziwi. I raczej wierzę, że nie żartował. Pokazywali nam zdjęcia tego niedźwiedzia. Nie samego boksu, ale mogę zrozumieć, że jeśli ktoś się bije z niedźwiedziem, to akurat nie robi sobie w tym czasie selfie.
Zawsze chciałam pojechać nad Bajkał, ale jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy, że można przejechać po nim zimą. A tym bardziej, że podczas tego przejazdu dosłownie na środku jeziora można kogoś spotkać.
- A tymczasem spotyka się mnóstwo ludzi.
Mimo wszechobecnych tablic, że nie można wjeżdżać.
- Czy takich wszechobecnych... Bywają. No wiesz, to jest najkrótsza droga z Sewierobajkalska do Irkucka i Ułan Ude. Po prostu jest szybciej, taniej, mniej paliwa się spali, bo jedzie się po płaskim. Tylko trzeba uważać. Albo mieć fantazję.
Rowerem po zamarzniętym Bajkale (fot. Jakub Rybicki) JAKUB RYBICKI
Ile się nadkłada, jadąc drogą, po lądzie?
- Trudno do końca powiedzieć, ale np. z Irkucka do Siewierobajkalska nadkładasz z 12 godzin, może więcej, droga jest zaśnieżona w zimie, więc trudno powiedzieć. Wiem, że niektórzy kierowcy tirów mówili że...
Tirów?! Po zamarzniętym Bajkale jeżdżą tiry?
- Rzadko. I miałem na myśli raczej kamazy niż ciężarówki jeżdżące po naszych drogach. My widzieliśmy z dziesięć może. Znajomy Sasza mówił, że kiedyś jeździł kamazem, ale teraz się raczej boi, bo ma już swoje lata. Wszyscy wiedzą, że to jest niebezpieczne, ale przecież ty też codziennie robisz dużo ryzykownych rzeczy. Jeździć samochodem po Warszawie jest niebezpiecznie, a rowerem jeszcze bardziej.
No tak, ale w Warszawie na ścieżce rowerowej nie masz pod sobą 1,5 kilometra wody.
- Ale nadal nie wiesz, co jest bardziej niebezpieczne - kierowcy w Warszawie czy pół metra lodu, który chroni cię od kilometra wody.
Opisujesz dokładnie, co trzeba robić, jak się wpadnie do lodowatej wody. Te zasady zna ponoć każdy rosyjski kierowca podróżujący po Bajkale, a jak zdarzy mu się wpaść - normalna sprawa - otrzepuje się i klnie, że zamokły mu papierosy. Samochód wyciąga specjalistyczna firma. Mimo wszystko - co czuje człowiek, który leży w nocy w namiocie i słucha trzeszczącego pod nim lodu?
- To jest rzeczywiście coś, co ciężko sobie wyobrazić, i mi też jest ciężko w tym momencie. Noce w podróży to najbardziej intensywne chwile, bo masz wyłączony wzrok, za to słuch wychwytuje dużo więcej. Lód pod tobą pracuje, bulgocze, czasem się trzęsie. Albo gdy śpisz w tajdze, w której zawsze przecież coś chodzi - może sarenka, może burunduki (takie małe wiewióreczki), a może niedźwiedź. Chodzi to „coś”, a ty leżysz, wsłuchujesz się i zastanawiasz, czy te dźwięki nie zwiastują przypadkiem zagrożenia. Albo w górach - często jest wiatr na wysokości, 100 km/h to nic niezwykłego. Wiesz, że namiot jest dobrze umocowany, przysypany śniegiem, nic ci się nie stanie, ale targa nim wichura i nie możesz spać. Próbowałem nagrywać bulgotanie lodu, ale trudno to odtworzyć.
A jak sobie to teraz przypominasz, to myślisz: Boże, jak mogłem wpaść na taki pomysł?
- Boże, kiedy znowu tam wrócę?
Zabujałeś się w tym Bajkale! Napisałeś podróżniczą powieść miłosną.
- Bardzo ładnie to ujęłaś, pierwszy podróżniczy romans.
Skąd się w ogóle wziął pomysł na zimowy przejazd rowerem po Bajkale?
- To było tak: jeździłem rowerem już dużo wcześniej, a na studiach wylądowałem na stypendium w Irkucku. Był 23 marca, pojechaliśmy sobie nad jezioro. I to mnie po prostu zwaliło z nóg. Ten widok. Mimo że to była Listwianka, najłatwiej dostępne, a przez to i najbardziej skomercjalizowane miejsce nad Bajkałem. Ogrom jeziora, otaczające je góry, niezwykły kolor lodu - to wszystko dało piorunujący efekt. Nigdy wcześniej ani później czegoś takiego nie widziałem. Od razu pomyślałem: skoro jeżdżę rowerem, to wypadałoby rowerem przejechać chociaż na drugi brzeg. I zacząłem się do tego zabierać, ale trochę jak pies do jeża. A że wszyscy mi mówili, że głupi jestem, odpuściłem sobie ten pomysł.
Nie zachęciło cię to?
- Zniechęciło. Zwłaszcza że wtedy byłem znacznie mniej zaawansowanym turystą. W miarę upływu lat człowiek się jednak trochę rozwija, prawda? A przynajmniej lubię myśleć, że tak jest. Wciąż jestem strasznym tchórzem, wielu rzeczy się boję, ale dzięki zdobywanemu doświadczeniu jestem w stanie przełamywać te lęki i podejmować nowe wyzwania. Wtedy, w 2008 roku, uznałem, że rzeczywiście boję się za bardzo, żeby to zrobić, co w owym czasie było chyba najrozsądniejszą decyzją. Mimo że raczej i tak nic by mi się nie stało.
Czego się wtedy bałeś?
- Boimy się przede wszystkim nieznanego. I tutaj pozwolę sobie na analogię z Rosjanami - my się ich boimy, bo ich nie znamy. Rosjanie są od nas zupełnie różni, ale też dużo bardziej podobni niż np. Niemcy. Jesteśmy Słowianami. I chociaż dążymy na Zachód, co jest dobre, to dobrze też, że mamy w sobie ten chaotyczny słowiański pierwiastek.
W momencie kiedy antypatie polsko-rosyjskie, jakieś lęki, są wyjątkowo wyraźne, twoja książka jest przekorna: taka świetna ta Rosja, że nic tylko wszystko rzucić i pojechać. Przyroda wspaniała, ludzie mili, prości, pomocni.
- To jest oczywiście wybrany fragment rzeczywistości. Wspominam, że gdzieś tam mnie okradli, ale to też się wszędzie zdarza. Ile znasz osób, które zostały okradzione w Barcelonie? A przecież Hiszpania taka fajna i wyluzowana. W każdym kraju znajdziemy jakieś ciemne strony i w Rosji jest ich rzeczywiście bardzo dużo. Ale też powstało wystarczająco dużo pozycji, które o tym mówią. Nie ma sensu dodawać kolejnej. Po co mam powtarzać, że Putin jest zły, ale nie ma dla niego alternatywy, pisać o biedzie, wódce itp. Lepiej zastanowić się, co ten Putin robi takiego, że cieszy się poparciem społecznym, bo to, że społeczeństwo go popiera, nie podlega dyskusji.
Tak myślisz?
- Czy wybory są uczciwe, trudno powiedzieć. To nie jest do końca takie ważne, bo wiadomo, jaki jest klimat społeczny. Putin wygrałby w cuglach bez jakiegokolwiek naginania rzeczywistości. To nie jest demokracja w naszym pojęciu, dlatego Rosjanie nazwali ustrój po swojemu: demokracją suwerenną. Bo oni są inni, nie są Europą. Europa by chciała, żeby Rosja była Europą w rozumieniu Unii Europejskiej, ale w najbliższej perspektywie kilkudziesięciu lat nie będzie. Jest Rosją. Jest dwa razy większa niż cały nasz kontynent. Trudno od nich wymagać europejskości, zwłaszcza że przez wiele lat budowali swoją tożsamość w opozycji do Zachodu.
Pomijając okres panowania Piotra I i jego następców, gdy rzeczywiście szybko gonili zachodnie potęgi. Ale oto ukochana przez nich Francja, symbol oświecenia, pod wodzą Napoleona najechała ich kraj i zajęła Moskwę. To wtedy zaczął się odwrót Rosjan w głąb siebie. Jest takie powiedzenie, że jak podrapiesz Rosjanina, to zobaczysz Tatarzyna. Czyli ten Azjata jest obecny gdzieś podskórnie, co zresztą widać często nawet po twarzach. I to nie jest wcale złe, tylko po prostu inne.
Czemu oczekujemy od Rosji, że będzie Europą?
- Bo mamy poczucie, że jesteśmy lepsi. Bo u nas jest demokracja, bo są prawa człowieka. I ciężko i mnie, i tobie się z tym nie zgodzić - że prawa człowieka są fajne, że demokracja jest fajna. Ale istnieją też inne drogi rozwoju. I trudno mówić, że jest to obiektywnie dobre lub złe, kiedy w Rosji tak naprawdę nigdy nie było demokracji. Funkcjonowała przez chwilę przed rewolucją październikową i parę lat za Jelcyna, i nic dziwnego, że teraz się tam jak najgorzej kojarzy.
Napisałeś kilkukrotnie, że w Rosji bez demokracji i często bez przestrzegania praw człowieka ludzie mają dużo więcej wolności niż w Europie. Co miałeś na myśli?
- Zawęziłbym to do głubinki, czyli prowincji, peryferii Rosji. Często nie funkcjonuje tam prawo znane z kodeksu karnego, a bardziej umowa społeczna na zasadzie „nie czyń drugiemu tego, co tobie niemiłe”. A poza tym - rób, co chcesz. Ważne tylko, żeby wiedzieć, jak się w takiej rzeczywistości poruszać, a jest to zupełnie inne niż w naszej kochanej Unii. „Lewiatan” to wspaniale pokazał. Póki człowiek żył sobie spokojnie, nikomu nie wadził, było dobrze. Ale nagle stanął na drodze władzy, bo chciał, żeby było sprawiedliwie. Władza nawet dała mu jakiś wybór: gościu, zejdź z drogi. Odmówił i przegrał. Tak to niestety wygląda. Zasady ustalane na miejscu, w zależności od sytuacji. Ośrodkiem władzy może być gubernator, miejscowy watażka, milicjant, przedsiębiorca, oligarcha, a w niektórych dobrze zarządzanych regionach prawo funkcjonuje tak, jak należy. To jest ogromny, bardzo różnorodny kraj. I ciężki temat.
„To parszywe uczucie siedzieć samemu na końcu świata i za chwilę ruszyć w nieznane” - napisałeś przed swoją wcześniejszą samotną rowerową podróżą do Mongolii. Trudno uwierzyć, że jesteś tak wielkim tchórzem, skoro przejechałeś 950 km w trzy tygodnie i to była dość ekstremalna wyprawa, chociaż skromnie o tym piszesz.
- Ta skromność jest fałszywa, przecież wiesz (śmiech).
Nie przyznajesz się w każdym razie do tego, że pojechałeś bić rekordy.
- Bo rekordy zostały już pobite. Co do skali ekstremalności, mam porównanie z górami, gdzie jest dużo większy hardkor. Ten wysiłek, chociaż był rzeczywiście spory, jest nieporównywalny ze wspinaniem się na dużych wysokościach.
Co konkretnie porównujesz?
- Jest mniej tlenu, masz na plecach kilkanaście-kilkadziesiąt kilogramów, śnieg po pas.
Śnieg po pas był.
- Tak, ale jednak po płaskim lodzie jest łatwiej. No i nie było bezpośredniego zagrożenia życia, które w górach czasem występuje.
Przecież możesz wpaść pod lód.
- No nie, jeżeli patrzysz pod koła, to nie wpadniesz. Jeśli jedziesz szybko samochodem, coś ci może umknąć, ale rowerem nie ma szans.
Jak się poznaje, że lód jest wystarczająco gruby, żeby po nim przejechać?
- Musisz mocno tupnąć (śmiech).
Pytam poważnie, skąd wiedzieliście, że jest bezpiecznie? Czy to nie jest rosyjska ruletka?
- Średnio lód na Bajkale ma 40 do 70 cm, gdzieniegdzie nawet do metra. Zdarzyło się, że jeździły po nim pociągi. Więc jest naprawdę bardzo gruby. Tam, gdzie występują gorące źródła czy prądy, może być cieńszy, ale takie miejsca widać! Jeśli gdzieś jest woda, to omijasz ją szerokim łukiem. Bezpiecznie jest jechać wzdłuż szczeliny, wtedy wiesz, że już w okolicy lód nie pęknie.
A te 30-60 osób, które co roku tonie zimą w Bajkale?
- Oni toną przede wszystkim w styczniu i w kwietniu, kiedy lód jest jeszcze albo już cienki. I jeśli ktoś wtedy tonie, to ma pecha. Mądrzy ludzie wtedy nie jeżdżą, znają jezioro, wiedzą, jak wygląda, gdy jest niebezpieczne. Ale chodzi też o pieniądze. Wiadomo, że jeśli kilka razy wyjadą na ryby wtedy, kiedy inni już nie wyjeżdżają, to zarobią z przebitką. To się opłaca. Więc czasem ryzykują.
Mówisz, że w górach jest ciężej, ale dał wam ten Bajkał w kość. Jest zdjęcie, jak leżysz sobie w żółtej puchówce na lodzie. Piszesz, że wszyscy znajomi lajkowali, bo „ale super, pewnie taka satysfakcja”, a ty: „nie żadna satysfakcja, tylko nie miałem siły ruszyć ręką!”
- Tak, to naprawdę był straszny moment.
Książka Jakuba Rybickiego w e-booku jest dostępna TUTAJ >>
Kiedy nie masz siły ruszyć ręką (fot. Jakub Rybicki) JAKUB RYBICKI
Dużo było takich momentów?
- Ten wspominam jako najgorszy, bo mieliśmy za sobą straszliwą, nieprzespaną noc. To bardzo zabawne, jak ruszasz palcami u rąk i czujesz to w plecach. Nie byliśmy w stanie ułożyć się w żadnej pozycji, w której byłoby wygodnie.
Aby osiągnąć sukces wyprawy ważniejszy jest optymizm niż dobry rower?
- Zdecydowanie. Wszystko siedzi w głowie. Nawet nie dorabiając sobie jakichś mistycznych teorii, wiadomo, że jeżeli w coś bardzo wierzysz i masz w sobie zacięcie, osiągniesz to. Nie musisz być bardzo sprawny fizycznie, jeżeli się uprzesz. Sportowcy tak mają. Justyna Kowalczyk na przykład biegła ze złamaną nogą. Teoretycznie nie powinna, ale pobiegła i wygrała.
Chcesz powiedzieć, że każdy może teraz pojechać w taką podróż?
- Każdy, kto jest zdrowy, w miarę sprawny fizycznie i odbędzie podstawowy trening. Nie musi biegać maratonów, ale parę kilometrów powinien dać radę przebiec. Ten, kto przejedzie rowerem 100 km i nie będzie po tym umierał. Trzeba też wiedzieć, jak się ubrać, co robić, gdy nagle coś dziwnego dzieje się z organizmem - będę umierał czy jednak nie należy się przejmować?
Miałeś wcześniej doświadczenie takiego zimna? Minus 40 stopni Celsjusza?
- W górach. Nie wiem, ile tam było, bo nie miałem termometru, ale jak na prawie siedmiu tysiącach metrów n.p.m. herbata spadła mi na nogawki, to od razu zamarzła.
Mieliście drogi sprzęt? Legendarne puchówki, które mieszczą się w kieszeni?
- Puchówka wyprawowa nie zmieści się w kieszeni. Śpiwór też nie jest kompaktowy. Na tym, co ratuje ci życie, nie można oszczędzać. Ile by to nie kosztowało, trzeba to kupić. Nie ma innej opcji.
Wyobrażasz sobie taką podróż w pojedynkę?
- Nie chciałem tego robić w pojedynkę i nie wiem, czy zrobiłbym. Jestem raczej towarzyskim człowiekiem. Bardzo fajnie, że Wicher zaufał mojemu doświadczeniu nabytemu gdzie indziej. On wcześniej nie był w takich warunkach, ale potrafił uwierzyć, że może coś takiego zrobić. Uwierzył, że może pojechać do Aten, chociaż wcześniej nie wyjeżdżał za miasto rowerem. Zrobił to bez większych problemów. Na początku może go trochę bolały kolana, ale organizm nadgania naszą głowę. Czyli jeżeli głowa coś wymyśli, to ciało będzie starało się nadgonić. I jeżeli tylko ma zasoby, da radę.
Czasem nawet jak nie ma zasobów, to da radę.
- Czasem tak, ale wtedy to się może źle skończyć.
Można się przyzwyczaić do takiego zimna? Czułeś po paru dniach, że łatwiej je znieść?
- Nie, nie czułem. Ale jak wszedłem do chałupy, rozpaliłem piecyk i przy 4 stopniach Celsjusza było mi gorąco, to uznałem, że jestem trochę zahartowany. Ale palce się nie przyzwyczają do zimna. Jak nie będziesz dbać o ich ogrzewanie, to odmarzną.
Nic wam na szczęście nie odmarzło.
- To nie było szczęście, tylko podstawowa wiedza. Nikt nie jest aż tak głupi, żeby ryzykować własnymi członkami, które są przecież bardzo przydatne w życiu. Nie było raczej zagrożenia utraty czegokolwiek, musielibyśmy wpaść w wielkie tarapaty, np. do wody.
Bajkał nie jest zwykłym jeziorem. Rosjanie nazywają je Świętym Morzem. Nawet raz w roku wysyłają mu dobre myśli i emocje, żeby przekazać wodzie dobrą energię. Fajnie byłoby tak czasem wspólnie pomyśleć np. o Morskim Oku.
- To jest mocno offowe wydarzenie, z trudem je znalazłem. Ale na Syberii przyroda to nie jest - jak u nas - coś, co zepchnęliśmy daleko do Puszczy Kampinoskiej czy Białowieskiej. Na Syberii ledwo wyjedziesz za Irkuck i jesteś zdany na łaskę i niełaskę natury. To się czuje.
Co mieszczuch wie o Syberii?
- Nic nie wie. A wystarczyłoby w Polsce pojechać na Podlasie, odwiedzić wioseczki, zapytać mieszkańców o rzeczy bardzo przydatne: zbieranie soku z brzozy, ziół w lesie Ludzie to robią, naprawdę, i to ludzie w naszym wieku.
Bo to się robi modne.
- Tak, w Warszawie się robi modne, a tam po prostu jest. To jest zasadnicza różnica.
Jura opowiadał wam w pociągu, że raz poszedł na grzyby w tajgę, zgubił się i wyszedł po 1,5 tygodnia.
- Kolejna typowa historia. Ja jestem wychowany na Mazurach i Podlasiu, więc w lasach. Ale ilekroć wejdę do puszczy, to się zgubię. Teraz są GPS-y, więc gubię się góra na dwa kilometry, ale kiedyś notorycznie wjeżdżałem do lasu za Białymstokiem, a wyjeżdżałem gdzieś pod Białorusią.
Przed wyprawą snułeś dziesiątki czarnych scenariuszy na temat tego, że się nie uda „i dzieci będą się z was śmiały”.
- Dzieci, czyli inni ludzie, znajomi. Tak jak się dzieci kiedyś śmiały na trzepaku. Ale fakt, podróżnicy zawsze jadą i mówią: chcemy udowodnić coś sobie, tylko sobie. I to jest prawda, przede wszystkim sobie chcesz coś pokazać. Ale nie żyjemy w próżni. Czuje się presję. Robię coraz większe wycieczki, powiedzmy nawet wyprawy, choć nie lubię tego słowa. Wymagają one coraz większych nakładów finansowych. I żeby je gromadzić, muszę się lansować. Mówić, że jestem fajny, że chcę coś zrobić i to potem zrobić. To jest duży problem: jeśli chcesz się rozwijać, przyjmujesz coraz więcej zobowiązań i przestaje być beztrosko.
Lansować się trzeba, nawet jeśli się tego nie lubi?
- Kłamałbym, mówiąc, że tego nie lubię. Lubię pokazywać zdjęcia, spotykać się z ludźmi, jak mi ktoś mówi albo pisze: zainspirowałeś mnie. Nie ma fajniejszego uczucia. Niefajne jest proszenie o pieniądze. Próbuję się do tego przymierzać, bo organizujemy teraz wyprawę na niezdobyty siedmiotysięcznik, ma się odbyć we wrześniu. No i niestety jest do zebrania 180 tysięcy.
Pozwolenie na wejście?
- Przede wszystkim. I to wymaga tego lansu, pisania do różnych ludzi, bardziej zdobywania kontaktów, bo samo pisanie niewiele daje. Pokazywanie się: hej, jestem tutaj, tutaj, tutaj. Strasznie mnie to męczy, nienawidzę tego.
Boisz się, że będą odmawiać? Że nie zrealizujesz marzenia?
- A myślisz, że tak łatwo jest znaleźć sponsorów? A za rok ten siedmiotysięcznik może być już zdobyty. Zostało ich tyle, że na palcach jednej ręki można policzyć.
Czyli jednak rekord.
- Tak, idziemy na rekord, bo wyobraź sobie, możesz zrobić coś, czego twój syn już nie zrobi!
Aaa, z synem się jeszcze będziesz ścigał!
- No nie z synem (śmiech). Wiesz, no podnieca to człowieka. Że możesz być gdzieś pierwszy. Podpuszczasz mnie, a ja się daję (śmiech). Akurat nad Bajkałem jarało mnie to, że jest pięknie
„Szukałeś prawdy, dobra i piękna”.
- Tak! W górach też to jest. Plus kolosalny wysiłek. A jeśli jeszcze możesz gdzieś być pierwszy, i to naprawdę pierwszy, a nie np. z żonglującymi karłami na bagażniku... Byłem w Afganistanie w dolince, gdzie nie było ludzi od ponad 30 lat - fajne uczucie. Byłem na jednym siedmiotysięczniku jako pierwszy Polak - fajne uczucie. No i to są takie chwile, dla których warto żyć, mówiąc górnolotnie.
Czujesz się bardziej męski po takiej wyprawie?
- Nie. Pamiętam swoją pierwszą wycieczkę rowerową, akurat do Estonii - 1700 kilometrów, 2006 rok, 21 lat, jeszcze miałem śruby w kręgosłupie po wypadku. Gdy w końcu dojechaliśmy, to latałem 15 cm ponad chodnikami. To było niesamowite uczucie - zrobiłem coś, co mi się w głowie nie mieściło. I chce się to uczucie powtarzać. A żeby powtarzać, trzeba robić coś, czego się wcześniej nie robiło.
Jednak jesteś ekstremałem, jak nazywali was Rosjanie na Syberii.
- Może i jestem, ale się nim nie czuję.
Co polecasz komuś, kto chce pojechać nad Bajkał, oderwać się od miasta, ale nie jest ekstremałem?
- Bardzo łatwo jest wyjechać nad Bajkał. Koleją transsyberyjską, która jest przygodą samą w sobie, albo samolotem z przesiadką w Moskwie. A potem to hajda. To mimo wszystko turystyka backpackerska. Jeśli nie masz doświadczenia w podróżach z plecakiem, to lepiej jedź z biurem, zapewnią ci komfort, nie musisz się martwić, a zobaczysz więcej, bo organizują to ludzie, którzy się na tym znają. A jeżeli chcesz przeżyć przygodę życia, jedź sama z plecakiem i rzuć się w wir zdarzeń. Poczytaj, co można zrobić, i ruszaj, to jest fajne. Bardzo bym chciał kiedyś poprowadzić ludzi w zimie nad Bajkał. Bo kurczę, gdyby tak wszyscy tam jeździli, przywozili te dobre uczucia, to lepiej byłoby też w naszym kraju. Taki piękny, a tak dużo w nim złych emocji.
Tylko znad Bajkału można je przywieźć?
- Oczywiście, że nie tylko! Możecie pojechać na Podlasie, w Bieszczady, gdziekolwiek, gdzie będzie wam przyjemnie. Generalnie przyroda to są zawsze dobre emocje. Ostatnio zwiedzałem rowerem okolice Puław - polecam serdecznie.
Po Bajkale, czyli zapis niezwykłej rowerowej wyprawy autorstwa Jakuba Rybickiego Materiały prasowe
E-book "Po Bajkale" jest dostępny w Publio.pl >>
Bajkał - jezioro tektoniczne w Azji zwane „Syberyjskim Morzem” i „Błękitnym okiem Syberii”. Położone na terytorium Rosji (Syberia), w Republice Buriacji i obwodzie irkuckim. Jest najgłębszym (maksymalnie 1642 metry) i najstarszym (25 milionów lat) jeziorem na świecie, a pod względem powierzchni - drugim w Azji i siódmym na świecie. Utopiłaby się w nim cała Belgia, Dania czy Holandia. 636 km długości. Zimą zamarza i zamienia się w szybką autostradę z Siewierobajkalska do Ułan Ude. Corocznie tonie w nim 40-60 osób.
Jakub Rybicki (rocznik 1985) - urodzony na Warmii, wychowany na Mazurach, dorastający na Podlasiu, osiadły w Wielkopolsce. Z wykształcenia, a czasem i zawodu socjolog, starannie badający społeczeństwo najwspanialszego z krajów. Z drugiego wykształcenia wschodoznawca - co stale każe mu pchać się na Wschód, który kocha szczerze, ale nie wie, czy z wzajemnością. Z pasji fotograf, laureat licznych nagród, m.in. Travel Photographer of The Year czy Grand Prix festiwalu Kolosy. Współautor książki „Poza utartym szlakiem”, współpracownik magazynów i portali podróżniczych oraz rowerowych. Kolekcjoner dziwnych czapek, okazjonalny alpinista. Rowerem, autostopem, konno i samochodem przejechał około 50 krajów. W podróżach szuka prawdy, dobra i piękna. Autor bloga Rowerowa Rosja.