"Podczas spływu myślisz o tym, żeby mieć suchy tyłek. I wracasz do podstaw". Pięć tygodni w kajaku na Syberii [ROZMOWA]

Kasia Kosarzycka, Darek Dudzik i Piotr Rożek wygrali IV edycję Memoriału Piotra Morawskiego "Miej odwagę!". Postanowili spłynąć Leną do Jakucka, czyli mniej więcej do połowy długości rzeki. Dotarli jednak znacznie dalej: do Żygańska, za koło podbiegunowe, pokonując ponad 3450 km. O projekcie "Syberiada 2014. Z prądem Leny" rozmawiamy z Kasią i Darkiem.

Jak długo się znacie?

Kasia: Przed wyprawą z Darkiem znaliśmy się jedynie z widzenia - chodziliśmy do tej samej podstawówki. A Piotrek jest moim chłopakiem.

Darek: My z Piotrkiem znamy się niemal od urodzenia. W dzieciństwie razem bawiliśmy się na podwórku.

Tekst pochodzi z najnowszego numeru magazynu

Skąd pomysł na uczestnictwo w memoriale?

K: Szlaki przetarli nasi znajomi, którzy wcześniej brali udział w tym plebiscycie. Gdy usłyszeliśmy o kolejnej edycji, stwierdziliśmy, że spróbujemy swojej szansy. Zwłaszcza że pomysł w głowach wykiełkował już wcześniej. Brakowało tylko środków na jego realizację.

Czy w momencie przystąpienia do memoriału plan wyprawy był już doprecyzowany, czy ulegał modyfikacjom?

K: Na początku wymyśliliśmy sobie po prostu, że chcemy wybrać się na spływ. Nie wiedzieliśmy jednak, na jaką rzekę się zdecydować. Pojawiały się różne propozycje, m.in. Ganges.

D: Wzięło się to stąd, że po naszej - mojej i Piotrka - wyprawie konnej do Mongolii zaczęliśmy się zastanawiać, jaki inny środek transportu byłby w miarę tani i umożliwiał szybkie przemieszczanie się. No i wśród różnych koncepcji pojawił się kajak. Gdy klamka już zapadła, pozostało wybrać rzekę.

Dlaczego akurat padło na Lenę?

K: W tym czasie czytałam trochę o Syberii. I natknęłam się na książkę Romualda Koperskiego, który też tam był. Jego opowieść tak mnie urzekła, że zaczęłam namawiać chłopaków na pomysł spływu Leną. Pisząc projekt do plebiscytu "Miej odwagę!", planowaliśmy dopłynąć do Jakucka. Gdy jednak wygraliśmy, stwierdziliśmy, że możemy spróbować dopłynąć dalej, do końca rzeki, do samego Morza Łaptiewów.

D: Wtedy skontaktowaliśmy się z Marcinem Gienieczką, który też spływał Leną. I on od razu ostrzegł nas, że o ile na początku rzeka jest łagodna i leniwa, o tyle na końcu swego biegu zmienia całkowicie charakter. Zaczyna mocniej wiać i pojawiają się nawet kilkudniowe sztormy, podczas których fale są naprawdę duże.

Mieliście w związku z tym obawy dotyczące samego kajakowania?

K: W pewnym sensie tak, bo nigdy wcześniej nie braliśmy udziału w tak długim spływie (poza Piotrkiem, który trzy tygodnie spędził na Dunaju). Kajak jednak traktowaliśmy jedynie jako środek transportu. A że Lena jest rzeką nizinną, nie mieliśmy obaw związanych z samymi trudnościami technicznymi. Zastanawialiśmy się jedynie, czy damy radę tak długo wiosłować. Plan zakładał, że będziemy płynąć 100 km dziennie, co miało nam zająć ok. 10 godz.

Jak wyglądało wasze uczestnictwo w memoriale: od zgłoszenia do zwycięstwa?

D: Projekt zgłosiliśmy przez stronę www.miejodwage.pl dość późno, właściwie w ostatniej chwili. Potem oczywiście miała miejsce szaleńcza walka o to, by jak najwięcej osób polubiło nasz pomysł i na niego zagłosowało (głosowanie w memoriale podzielone jest na dwa etapy: w pierwszym każdy może zagłosować na najciekawszy jego zdaniem projekt, w drugim - kapituła wybiera zwycięzcę spośród 20 wypraw z największą liczbą głosów - przyp. red.).

K: Rozsyłaliśmy dużo informacji o nim. Założyliśmy fanpage na Facebooku, na którym umieszczaliśmy różne smaczki dotyczące wyprawy, pisaliśmy o samej rzece i o Syberii. Myślę, że to nam bardzo pomogło.

D: Do finałowej listy zakwalifikowaliśmy się z ostatniego, 20. miejsca, z najmniejszą liczbą głosów. Jak łatwo się domyślić, byliśmy przekonani, że nie mamy szans na zwycięstwo.

Co zatem zaważyło na ostatecznej decyzji kapituły? Jak wy oceniacie swój projekt na tle innych?

K: Tak szczerze, to nawet nie analizowaliśmy szczegółowo innych zgłoszeń. Owszem, wiedzieliśmy, czego dotyczą, ale to wszystko. I rzeczywiście w momencie, kiedy wygraliśmy, zaczęliśmy zastanawiać się, dlaczego tak się stało. Dopiero wtedy zagłębiliśmy się w inne projekty i doszliśmy do wniosku, że... rzeczywiście mieliśmy szanse. Było wśród nich sporo ciekawych pomysłów, ale żaden nie porwał nas tak jak nasz. A skoro wygraliśmy - to jury pewnie też (śmiech).

Po zwycięstwie nie było już odwrotu. Trzeba było plan zrealizować. Jak szykowaliście się do wyprawy? Z czym musieliście się zmierzyć?

K: Największą trudność sprawiły nam wizy. Turystyczna jest ważna miesiąc, a my potrzebowaliśmy przynajmniej trzech miesięcy, aby móc spokojnie zrealizować nasz plan. Przy pomocy Polskiego Związku Kajakowego próbowaliśmy zdobyć wizę sportową, ale niestety się nie udało. Sprawę dodatkowo komplikowała obecna sytuacja polityczna na Wschodzie. W pewnym momencie poczuliśmy niepokój, że może się nie udać. Zaczęliśmy jednak szukać innych rozwiązań i wymyśliliśmy wizę biznesową. Pozostawało tylko znaleźć jakąś firmę, która by nas zaprosiła... w interesach. Nie wnikając w szczegóły: udało się!

D: A i tak najweselej było już na granicy, kiedy zaczęliśmy się zastanawiać, co właściwie powiemy, jeśli nas spytają, jaki to biznes i co my będziemy tam robić. Zaczęliśmy wymyślać różne niestworzone rzeczy, jak np. sprzedaż kajaków. Na szczęście granicę udało się przekroczyć bez problemu.

Sama droga na miejsce rozpoczęcia spływu też nie była chyba taka zwyczajna?

D: Do Moskwy chcieliśmy dostać się autobusem i największy problem mieliśmy z bagażami - były ogromne i znacznie wykraczały poza typowe gabaryty, szczególnie składany kajak. Nikt nie mógł nam zagwarantować, że zostaną one zabrane (a mogłoby się tak stać, gdyby było więcej pasażerów przewożących duże bagaże). Na szczęście udało się. Do Moskwy dotarliśmy wczesnym rankiem. Mieliśmy cały dzień na zwiedzanie. A już wieczorem ruszała Kolej Transsyberyjska, którą pojechaliśmy w dalszą drogę. I znowu stres, czy wszystko pójdzie zgodnie z planem. Na szczęście zajęliśmy odpowiednie miejsca na peronie i jako pierwsi dostaliśmy się do środka. W tym momencie poczuliśmy, że już teraz wszystko zależy od nas.

Czy podróż Koleją Transsyberyjską była dużą atrakcją? Niektórzy jadą do Rosji tylko po to, żeby się nią przejechać.

K: Dla nas był to jedynie środek transportu. Na pewno te 4 dni w pociągu były ciekawe, ale też męczące jednostajnością, bezczynnością i nudą.

Co było dalej?

D: Koleją dotarliśmy do Irkucka, skąd musieliśmy przedostać się autobusem do miejscowości Kaczugi. W Irkucku spotkaliśmy ludzi, którzy byli uosobieniem wschodniej gościnności. Nasza gospodyni, poznana na couchsurfingu, we wszystkim nam pomagała. Oczywiście nie oczekując niczego w zamian. Czysta bezinteresowna pomoc. Do tej pory jesteśmy pod jej wrażeniem.

Czy zwodowanie kajaka było dla was ważną chwilą, symbolicznym początkiem wyprawy?

K: Zdecydowanie. Mieliśmy poczucie, że wreszcie zaczynamy to, po co jechaliśmy taki szmat drogi, że rozpoczyna się przygoda. I w tym momencie... obsiadła nas chmara meszek, na horyzoncie zaczęły gromadzić się czarne chmury, a po chwili poczuliśmy pierwsze krople deszczu. "Nieźle się zaczyna" - pomyśleliśmy. Po szybkim rozbiciu namiotu i przeczekaniu deszczu udało się jednak wypłynąć i pokonać pierwsze kilometry.

Trudno było wiosłować, utrzymać tempo, które sobie założyliście?

K: Na początku rzeczywiście bardzo pomagał nam prąd rzeki. Czasami udawało się płynąć ok. 8 km/godz., w ogóle nie wiosłując.

D: Bywało i tak, że robiliśmy sobie posiłek na brzegu, po czym zabieraliśmy go do kajaka i już w nim jedliśmy, płynąc z prądem i tylko delikatnie korygując kurs. Z czasem wypracowaliśmy sobie pewne rzeczy. Nauczyliśmy się, jak najwygodniej ułożyć rzeczy w kajaku, co powinno być pod ręką, a co można wrzucić na samo dno.

Czy płynięcie dzień po dniu przez ponad 5 tygodni, w pewnym momencie nie zaczynało już nużyć? Nie stawało się męczącą rutyną?

K: Wszystkie czynności związane z płynięciem i życiem obozowym były tak absorbujące, że na nudę nie było czasu. Poza tym odciągały one od myśli, które towarzyszą zazwyczaj codziennemu życiu, o jego problemach i troskach. Podczas spływu problemem było, żeby zjeść, żeby mieć suchy tyłek, żeby mieć się gdzie przespać i żeby podczas płynięcia nie wpaść na mieliznę. Dzięki temu wraca się do podstaw. Te wszystkie rzeczy zabierały nam bardzo dużo czasu, np. gotowanie - jakbyśmy się nie starali - nie trwało krócej niż 2 godziny. A przecież nie były to jakieś wyszukane potrawy, tylko prosta kasza z cebulą i konserwą. No i czasami złowione przez nas ryby.

Brakuje wam teraz tego?

K: Pod koniec spływu myślałam już dużo o bliskich, o tym, że bardzo za nimi tęsknię. Jednak po kilku dniach od powrotu do domu, po zderzeniu się z rzeczywistością i z różnymi problemami, myślami zaczęłam wracać na Syberię.

Co było najtrudniejsze podczas wyprawy?

D: Chyba była to suma wszystkich drobnych elementów, które składały się na ogólne zmęczenie: dyskomfort, spanie po kilka godzin, woda przedostająca się do kajaka, wszechobecne komary i meszki, przebywanie na małej przestrzeni trzech osób, często zmęczonych, niewyspanych i zdenerwowanych (śmiech).

K: Ale też każdy przepłynięty kilometr, każdy przeżyty dzień dawał ogromną satysfakcję, przybliżał do celu, realizacji planu, marzenia.

Jak reagowali na was spotykani ludzie?

D: Niektórzy, widząc nas w kajaku, byli zaintrygowani i bardzo ciekawi, co tu robimy. Gdy dowiadywali się, skąd i dokąd płyniemy, łapali się za głowy. Nie mogli uwierzyć, że pokonaliśmy taki kawał drogi. Dziwili się, jak w ogóle można wpaść na taki pomysł. Tak naprawdę traktowali nas trochę jakbyśmy byli szaleni.

Czy w dolnym biegu rzeka rzeczywiście was zaskoczyła?

K: Odcinek do Jakucka (ok. 2660 km) płynęliśmy bezproblemowo, średnia rzeczywiście wychodziła ok. 100 km na dzień. A dla porównania: 800 km od Jakucka przepłynęliśmy w 2 tygodnie. Poczuliśmy na własnej skórze mocny wiatr i olbrzymie fale, które zalewały kajak. Rzeka przestała przypominać tę, na której zaczęliśmy spływ. Całkowicie zmieniła charakter, zaczęła się wyczerpująca walka z żywiołem.

W którym momencie podjęliście decyzję, że nie płyniecie do końca, tylko kończycie wcześniej?

K: Dyskusje, czy płyniemy do końca rzeki, do Morza Łaptiewów, toczyły się od samego Jakucka. Wpływ na to miało wiele czynników, np. koszt biletów powrotnych znad morza był niebotyczny i nie było nas na nie stać. Nie mieliśmy też pozwolenia na wpłynięcie do strefy przygranicznej. No i było ryzyko, że nie wyrobimy się z powrotem przed upływem terminu ważności wizy. Ostateczną decyzję pomogła jednak podjąć jedna z takich ekstremalnych chwil na rzece, kiedy podczas sztormu fale nas zalały i kajak uległ uszkodzeniu. Wtedy stwierdziliśmy, że nie będziemy ryzykować.

Jak wypadała konfrontacja tego, co widzieliście i przeżyliście na miejscu, z tym, co wcześniej czytaliście i słyszeliście o Syberii, o tamtejszych ludziach?

K: Generalnie nasze odczucia były zbieżne. Inaczej jednak jest przeżywać to wszystko, siedząc wygodnie na kanapie z książką i kubkiem gorącej herbaty, a inaczej jak się jest na miejscu. Czytałam np. o niedźwiedziach, wiedziałam, jakie to zagrożenie, ale tak naprawdę uświadomiłam je sobie, gdy zobaczyłam, jak wyczuleni na ich punkcie są miejscowi. I że niemal każdy nosi broń i dziwi się, dokąd my się wybieramy, pytając, czy życie nam niemiłe.

D: A jak jeszcze następnej nocy widzi się na brzegu świecące w ciemności ślepia niedźwiedzia, to rzeczywiście wyobraźnia robi swoje.

Mieliście poczucie, że udało wam się zrealizować wszystko, co sobie przed wyprawą założyliście?

K: Zdecydowanie tak.

D: Może jest pewien niedosyt, że nie udało się dopłynąć do końca, ale jechałem tam z poczuciem, że nie jadę zdobywać, tylko poznawać. A to udało się zrealizować.

Co dał wam udział w memoriale, oprócz niepodważalnego wsparcia finansowego i sprzętowego?

K: Była to olbrzymia pomoc i bez niej byłoby niezwykle trudno. Nasze doświadczenia pokazują, że trzeba mieć odwagę, trzeba mieć dobry plan i być go pewnym, a także trzeba chcieć go zrealizować. Jeśli to masz, to wygrasz. Oczywiście bardzo ważne są też pieniądze, zwłaszcza na początku. Ich brak może zniechęcać. Udział w memoriale pod tym względem bardzo nam pomógł, był jak trafienie "szóstki". Ale i otworzył nowe horyzonty. Pokazał, że wszystko jest możliwe, jeśli tylko nie brakuje determinacji i woli walki.

D: Bierzcie udział w tego typu akcjach. V edycja Memoriału Piotra Morawskiego "Miej odwagę!" już ruszyła i na nowo, poprzez stronę www.miejodwage.pl, można zgłaszać swoje pomysły wypraw. Startujcie, próbujcie, bo jak pokazał nasz przykład - da się wygrać!

Rozmawiał Paweł Michalczyk

***

Kasia Kosarzycka, Darek Dudzik i Piotr Rożek

Troje przyjaciół. Na co dzień mieszkają w Krakowie i we Wrocławiu. Oprócz podróży ważne miejsce w ich sercach zajmują również wspinanie (Kasia i Piotrek) oraz aktorstwo i taniec (Darek).

Więcej o: