Żelazna kurtyna biegła od Morza Barentsa do Morza Czarnego. Była to bariera polityczna, ideologiczna i fizyczna. Granice państw bloku wschodniego były zamknięte, zabezpieczone zasiekami i drutem kolczastym. Nikt, bez zgody władzy i wydawanego przez nią, ograniczonego czasowo paszportu, nie mógł się z socjalistycznej rzeczywistości wydostać.
W sobotę 12 grudnia 1981 r. członkowie związku zawodowego Solidarność spierali się w Stoczni Gdańskiej co robić, jeśli władze zdecydują się na konfrontację z rosnącą w siłę opozycją. Nie zdążyli dojść do porozumienia. O 23 przerwano połączenia telefoniczne i teleksowe. Radio i telewizja zamilkły koło północy. O szóstej rano Polacy dowiedzieli się, że w kraju wprowadzony został stan wojenny.
Na przedmieściach Gdańska i innych miast stały pojazdy pancerne, po drogach poruszały się kolumny wojska. W nocy internowano ponad trzy tysiące działaczy Solidarności i opozycjonistów. W kolejnych dniach - następne siedem tysięcy osób uznanych za niebezpieczne. W ten sposób socjalistyczny reżim bronił się przed przybierającymi na sile żądaniami zmian w systemie. W 1989 r. odbyły się w Polsce pierwsze demokratyczne wybory, które były początkiem przemian w całej Europie Środkowo-Wschodniej.
Kilkanaście lat później europoseł Michael Cramer wpada na pomysł poprowadzenia trasy rowerowej szlakiem "żelaznej kurtyny". Eurovelo 13 biegnie z miasteczka Kirkenes w Norwegii do Rezova w Bułgarii nad Morzem Czarnym, które dzieli ponad 10 tysięcy kilometrów. Będzie to najdłuższa z przebiegających przez Europę tras sieci EUROVELO. Przebiegnie przez 20 krajów, 14 miejsc z listy światowego dziedzictwa UNESCO, 3 morza. Szlak będzie też wiódł przez liczne parki narodowe, da możliwość podziwiania różnorodnych krajobrazów. Na jego trasie znajdą się obiekty związane z historią podzielonej Europy i pokojowym zakończeniem wieloletniego konfliktu.
Polski odcinek EV 13 dopiero powstaje, ale pomysłodawcy trasy zachęcają, by już teraz odkrywać miejsca związane z czasami "żelaznej kurtyny", korzystając z istniejących ścieżek rowerowych i lokalnych dróg. Gdańsk jest jednym z obowiązkowych przystanków na tej trasie.
Stocznia jest kobietą
- Jest mało kwiatów na bramie - martwi się starsza pani. Aleksandra Olszewska ma ponad osiemdziesiąt lat, prowadzi sklepik z pamiątkami przy wejściu na teren dawnej Stoczni Gdańskiej i od 30 lat dba o to, by na Bramie nr 2, na której zawisły postulaty robotników strajkujących podczas Sierpnia 80', były zawsze świeże kwiaty. Walczy też, by nie zdjęto z niej portretu papieża Jana Pawła II i obrazu Matki Boskiej, przy których modlili się strajkujący.
- Pani Aleksandra narażała się też sprzątając za PRL-u teren wokół Pomnika Poległych Stoczniowców, przynosząc kwiaty pod trzy krzyże - opowiada Anna Miler, przewodniczka po stoczni gdańskiej, która wraz z kilkunastoma koleżankami prowadzi projekt herstoryczny "Metropolitanka". Zajmują się między innymi gromadzeniem opowieści kobiet, dawnych pracownic stoczni na temat ich pracy, życia, roli, jaką odegrały w powstaniu Solidarności. - To ostatni moment, żeby zebrać ich relacje. Ich pokolenie powoli odchodzi - tłumaczy młoda kulturoznawczyni i politolożka. - Historię stoczni znamy głównie z relacji mężczyzn. Chcemy pokazać, że kobiety też w niej pracowały, brały udział w strajkach i to nie tylko robiąc kanapki - choć to także było ważne zadanie.
Anna Miler, kulturoznawczyni, politolożka, przewodniczka po dawnej Stoczni Gdańskiej / Fot. Katarzyna Cegłowska/ketti.pl
Zespół Metropolitanki opracował też trasę zwiedzania Stoczni Gdańskiej, śladami kobiet, które najczęściej pracowały w administracji, stoczniowej służbie zdrowia, centrali telefonicznej, jako maszynistki, kucharki, obszywały też rury azbestem, malowały plakaty na 1 maja, tablice z hasłami o bezpiecznej i wydajnej pracy. Były suwnicowymi. Nieliczne pracowały jako spawaczki czy inżynierki. Nie mogły jednak, prawdopodobnie decyzją dyrekcji, pracować na dźwigach, co było jednym z najbardziej prestiżowych zajęć w stoczniowej hierarchii.
Brały za to udział w wodowaniu statków. Przewodniczka pokazuje zdjęcia, na których widać eleganckie, ubrane w suknie, futra, z misternie upiętymi kokami, matki chrzestne statków. - Były nimi różne osoby: córki armatorów, żony budowniczych statków, przodownice pracy. Raz dostąpiła tego zaszczytu Anna Walentynowicz - niepokorna suwnicowa, która domagała się poprawy bardzo ciężkich warunków pracy w stoczni - opowiada Miler. Wielokrotnie udzielano jej nagany, szykanowano aż w końcu bezprawnie zwolniono kilka miesięcy przed emeryturą. W jej obronie wybuchł w 1980 r. strajk.
- Stoczniowcy żądali przywrócenia Anny Walentynowicz do pracy. Był to pierwszy w Polsce, a może i w Europie, przypadek, by strajk wybuchł w obronie konkretnej osoby - opowiada Anna Miler. Pokazuje też istniejące do dziś budynki: dyrekcji, Halę 42A, w której pod koniec pracowała Anna Walentynowicz, dawny szpital wybudowany między innymi dzięki nagrodzie Nobla Wałęsy. Opowiada też o miejscach, których już nie ma. Na przykład o ogrodzeniu, do którego przypięte były rowery pracowników jeżdżących na nich po ogromnym terenie stoczni. - Rowery nie były przypisane do konkretnych właścicieli. - Kto potrzebował, ten brał najbliżej stojący i jechał - opowiada przewodniczka. Długo po tym, jak stocznia została zamknięta, porzucone rowery stały, będąc smutnym symbolem końca pewnej epoki.
Nie ma wolności bez solidarności!
Można wejść do suwnicy, obejrzeć z bliska milicyjną "sukę", zajrzeć do więziennej celi. Historię stoczni, stoczniowców oraz Solidarności - pierwszego w krajach bloku wschodniego niezależnego od władz związku zawodowego, przedstawia multimedialna i interaktywna wystawa w otwartym pod koniec sierpnia tego roku Europejskim Centrum Solidarności. Pokazuje też dzieje setek tysięcy gdańszczan i milionów Polaków, którzy żyli za "żelazną kurtyną".
Eksponaty, dokumenty, zdjęcia, filmy, relacje mówione działają nie tylko na intelekt, ale przede wszystkim na emocje. Ogromne wrażenie robi ściana zdjęć osób aresztowanych przez milicję w trakcie wydarzeń Grudnia 70' na Wybrzeżu. Widać ślady użytej wobec przesłuchiwanych przemocy, ich strach, rozpacz, niepewność. Nie sposób przejść obojętnie obok stoczniowej bramy pogiętej przez czołg, który staranował ją 16. grudnia 1981 r., kiedy władze pacyfikowały wciąż strajkującą stocznię.
Są też sale, w których można zobaczyć jak wyglądało życie codzienne w czasach PRL-u, jak się ludzie ubierali, co jedli, jak się bawili. Są oryginalne tablice, na których stoczniowcy wypisali w sierpniu 1980 r. swoje żądania. Jest replika sali, w której toczyły się obrady Okrągłego Stołu. Ekspozycja prowadzi przez kolejne lata życia kraju, skrzętnie ukrywanego za "żelazną kurtyną" i pokazuje historię ruchów opozycyjnych w Polsce, które doprowadziły do demokratycznych przemian w Polsce i całej Europie Środkowo-Wschodniej. Ostania sala, w której zwiedzający piszą na biało-czerwonych kartkach swój komentarz i wieszają na ścianie, mówi sama za siebie. "Dziękuję za Polskę!" "Dziękujemy za wolność!" "Pokój i Solidarność!"
Wrażenia zwiedzających po obejrzeniu wystawy / Fot. Katarzyna Cegłowska/ketti.pl
Wystawa mieści się w budynku przypominającym z zewnątrz gigantyczny, zardzewiały statek, co też wzbudza emocje. - Niektórym mieszkańcom się nie podoba - mówi Bartłomiej Barski z Gdańskiej Organizacji Turystycznej. Turyści są zazwyczaj zachwyceni. Kontrowersje wywołuje też fakt, że siedziba ECS-u stanęła w miejscu dawnych stoczniowych zabudowań. - W ciągu ostatnich dziesięciu lat zniknęło jakieś 50% stoczni - mówi Michał Szlaga, fotograf, który od kilkunastu lat dokumentuje ten proces. - Wyburzane są hale, znikają dźwigi, teren stoczni przecięła droga szybkiego ruchu - opowiada Szlaga. - A przecież stocznia to kwintesencja Gdańska, koło zamachowe jego historii. Zamienia się bruk na beton, a tu niemal każdy kamień to świadek 150 lat historii miasta i ludzi, którzy zawsze stawiali się jakiejś władzy: właścicielowi stoczni, królestwu, cesarstwu, PRL-owi - wymienia fotograf. - Zamiast wydawać miliony na budowę ECS-u, można było zrewitalizować kilka stoczniowych hal, które pomieściłyby wystawy, sale konferencyjne, restauracje, galerie sztuki - ocenia artysta. - Tymczasem buduje się nowy budynek, który udaje stary, a stocznia zapada się pod ziemię - kończy ze smutkiem Szlaga.
- Produkcja stoczniowa zmniejsza się, przenosi na wyspę Ostrów. Tereny, które znamy z filmów na temat Sierpnia 80', podlegają komercjalizacji - tłumaczy Maciej Lisicki, do niedawna wiceprezydent Gdańska. Na razie miasto kupiło jeden z dźwigów i będzie go utrzymywać. Kolejne siedemnaście z ponad stu, które stanowią o charakterystycznym krajobrazie Gdańska, też ma pozostać. - Część obiektów została wpisana do rejestru zabytków i one przetrwają. To co jest cenne, trzeba zachować, ale tereny postoczniowe, prywatne, będą ulegały przekształceniom. Miasto musi się rozwijać. Życie nie zna próżni - mówi Lisicki.
Najdłuższy blok w Polsce
Dlatego niepewna jest też przyszłość Zieleniaka, wieżowca, który stoi nieopodal Placu Solidarności. Betonowy kubik, jeden z najwyższych budynków w Gdańsku, zawdzięcza swoją nazwę zielonej elewacji. Zbudowany został pod koniec lat 60. XX wieku według unikatowej technologii. Najpierw postawiono dwa filary, które łączono piętrami, budując je od najwyższych kondygnacji do tych na samym dole. Siedemnastopiętrowy Zieleniak w czasach, gdy powstawał, był jednym z najnowocześniejszych wieżowców w Polsce i świetnym przykładem prostej, ale też eleganckiej architektury PRL-u.
Falowiec w dzielny Przymorze w Gdańsku to najdłuższy budynek w Polsce ma 10 pięter i 860 m długości / Fot. Katarzyna Cegłowska/ketti.pl
Dziś jego właściciel, Centrum Techniki Okrętowej, które od lat 70. XX w. miało w nim biura, planuje Zieleniak sprzedać. Być może jest to ostatni moment, by przyjrzeć się z bliska jednemu z cudów architektonicznej myśli technicznej PRL-u. Warto do niego wstąpić także dlatego, że na ostatnim piętrze znajduje się restauracja "Panorama". Dawniej była tu stołówka pracownicza. Dziś do eleganckiej "Panoramy" klienci przychodzą na smażoną flądrę i przede wszystkim dla jednego z piękniejszych widoków na gdańską stocznię.
Miejsc, które są żywym świadectwem życia za "żelazną kurtyną", jest w Gdańsku więcej. W dzielnicy Przymorze znajduje się najdłuższy blok z wielkiej płyty w Polsce i jeden z najdłuższych w Europie. Dziesięciopiętrowy budynek ma prawie kilometr długości, ale poszczególne jego segmenty są załamane tworząc zygzak przypominający morską falę. Także linia balkonów imituje kształt fal. I choć mieszkańcy "falowca" narzekają, że kiedy ktoś z pierwszej klatki chce odwiedzić sąsiada w klatce ostatniej (jest ich 16!), musi wsiąść w autobus, budynek uznawany jest za jedno z najważniejszych dzieł polskiego powojennego modernizmu.
Maciej Lisicki poleca też zajrzeć do Muzeum Polskich Zabawek, w którym obejrzeć można dużą kolekcją przedmiotów, którymi bawiły się dzieci w czasach PRL-u. Ekswiceprezydent Gdańska poleca też lody z kultowej lodziarni "Miś". A Bartłomiej Barski sugeruje, by wieczorem wpaść do klubu "Żak", który w czasach PRL-u był ważną sceną muzyki alternatywnej. Zachwala też lody z "Eskimosa" w Gdańsku Wrzeszczu. Klient dostaje tu najpierw od kasjerki wysłużony żeton, z którym podchodzi się do równie starych termosów, z których ekspedientka nakłada lody. Z Wrzeszcza z kolei można w kilka minut dojechać rowerem na Zaspę.
Sztuka życia
- Pomysł był taki, żeby Zaspa, osiedle zbudowane w latach 70/80 XX wieku, było samowystarczalną jednostką i jednocześnie nowym centrum Gdańska - opowiada Jarek Orłowski, z wykształcenia informatyk, z zamiłowania przewodnik po Zaspie. Osiedle powstało na terenach zamkniętego lotniska. Po obu stronach dawnego pasa startowego wyrosły cztery części Zaspy zbudowane na planie plastra miodu. Osiedle miało stanowić zwartą całość, ale gwarantować też mieszkańcom intymność. Było to bardzo przemyślane urbanistycznie przedsięwzięcie, inspirowane modernistyczną wizją miasta-ogrodu. Ruch samochodowy ograniczono do minimum, pomiędzy blokami pozostawiono dużo przestrzeni na zieleń, place zabaw dla dzieci, trakty piesze. Powstał dom kultury, supersam, szkoły, przedszkola, kino. - Miała być też hala sportowa i reprezentacyjna aleja w osi pasa startowego, ale z braku pieniędzy zrezygnowano z wielu planów i Zaspa nawet nie zbliżyła się do snu o mieście idealnym. Stała się jednym z wielu blokowisk - opowiada przewodnik.
W jednym z bloków zamieszkał Lech Wałęsa z rodziną. Z okazji 1 maja i 11 listopada, pod oknami lidera Solidarności odbywały się demonstracje. Najwięcej ludzi (koło dwóch tysięcy) zgromadziło się, gdy wrócił z internowania. Dziś na ścianie szczytowej budynku, w którym mieszkali Wałęsowie, jest wielki mural przedstawiający Przewodniczącego. Z bliska trudno się domyślić, co przedstawia. Wygląda jak zbieranina beżowych, białych i brązowych kwadracików, jakby pikseli. Dopiero z dystansu widać wyłaniający się z nich portret z charakterystycznymi wąsami. - Artysta, Piotr Szwabe, chciał w ten sposób pokazać niejednoznaczność Wałęsy. Złożyć mu hołd, ale nie wystawiać laurki - wyjaśnia Orłowski.
Kilka minut rowerem dalej jest inny mural autorstwa Rafała Roskowińskiego przedstawiający Lecha Wałęsę i Jana Pawła II. Powstał w rocznicę pielgrzymki papieża do Polski i mszy, która odbyła się na Zaspie na dawnym pasie startowym, gromadząc około 1,5 miliona osób. Jest też malowidło autorstwa Roskowińskiego i Wojciecha Woźniaka przedstawiające wizytę Czesława Miłosza w Stoczni Gdańskiej w 1981 roku. Są murale mniej lub bardziej kolorowe, nawiązujące do historii Gdańska, jego bohaterów, ale też po prostu dodające Zaspie kolorów. Ogromne malowidła powstają na osiedlu od 1997 r. z inicjatywy gdańskich artystów Roskowińskiego i Szwabe, a po wielkiej galerii malarstwa monumentalnego oprowadzają mieszkańcy Zaspy.
Murale i graffitti o tematyce wolnościowej można też oglądać w innych punktach miasta. Na resztkach murów okalających kiedyś teren stoczni, na filarach estakady przebiegającej tuż obok dawnej siedziby SB (ładny, choć posępny neogotycki budynek) i Węzła Kliniczna, na postoczniowych budynkach. Na jednym z nich widnieje napis: "City of freedom!".
- Na Zaspie warto też obejrzeć centrum handlowe urządzone w byłym terminalu lotniczym - mówi Maciek Ilczyszyn, mieszkaniec osiedla i zapalony rowerzysta. Jarek Orłowski, który na co dzień też porusza się na rowerze, poleca wybrać się też do Jelitkowa gdzie w restauracji Parkowa odbywają się dancingi jak za czasów PRL-u. A na plaży od jesieni do wiosny można spotkać członków gdańskiego klubu morsów - miłośników zimnych kąpieli. Stąd jest tylko pół godziny piechotą i dziesięć minut na rowerze do mało znanego molo w Brzeźnie.
Najpiękniejsza zatoka Europy
- Gdańsk jest najbardziej przyjaznym rowerzystom miastem Polski. Dwukrotnie zdobył ten tytuł w rankingu magazynu RowerTour - mówi z dumą Maciej Lisicki, którego często można zobaczyć jeżdżącego na rowerze między oddziałami urzędu miasta. Mamy prawie 500 km tras rowerowych, liczniki, które monitorują na nich ruch (do grudnia, tylko na jednej trasie nadmorskiej, naliczyły ponad 970 tys. przejazdów), na ponad 130 ulicach jednokierunkowych rowery mogą jeździć pod prąd. I choć miasto rozbudowuje rowerową infrastrukturę głównie dla mieszkańców, korzystają z niej też turyści na dwóch kółkach.
Hitem jest trasa nadmorska, łącząca Gdańsk z Sopotem i Gdynią. Ale są też mniej znane miejsca, do których można wygodnie na rowerze dojechać. - Na przykład do molo na granicy Zaspy i Brzeźna - mówi Bartłomiej Barski. Jest krótsze niż w Sopocie, ale nasze, gdańskie, też malownicze. W dodatku plaża jest tu szeroka, czysta, a między piaskiem, a dzielnicami Brzeźno i Zaspa rośnie nadmorski las.
Molo w Brzeźnie / Fot. Katarzyna Cegłowska/ketti.pl
- Mało kto wie, ale z Brzeźna rozciąga się jeden z najpiękniejszych widoków na Zatokę Gdańską - mówi Piotr Kuropatwiński, wiceprezydent ECF, federacji skupiającej 80 organizacji cyklistów z 40 krajów Europy. - Miejsce to nazywamy punktem Humboldta, od nazwiska niemieckiego przyrodnika i podróżnika, Alexandra von Humboldta, który zaliczył tutejszą zatokę do jednej z trzech najpiękniejszych w Europie. Jadąc z Brzeźna w kierunku Gdańska mija się dzielnicę Nowy Port, z której jest świetny widok na Westerplatte. - Kilkaset metrów dalej warto odbić ze ścieżki rowerowej i pojechać ulicą Wiślną - mówi Michał Szlaga, zapalony rowerzysta. Można tu z bliska oglądać statki i platformy wiertnicze w stoczni remontowej - zachęca artysta. Widok, szczególnie nocą, na ten industrialny krajobraz jest niepowtarzalny. Z drugiej strony, piętnaście minut od centrum miasta są trasy w lasach, nad bagnami, rezerwaty przyrody - wylicza Szlaga.
A kiedy miasto i jego historia przestaną wystarczać, można wsiąść do tramwaju, autobusu, w pociąg SKM (przewóz rowerów jest bezpłatny) i pojechać szukać kolejnych pamiątek po czasach "żelaznej kurtyny". - Zachodowi wydaje się, że była jedna żelazna kurtyna. W rzeczywistości było ich całe mnóstwo. Fizycznych i psychologicznych. Ludzie byli często zastraszeni, nieufni i rzadko szczerze ze sobą - mówi Piotr Kuropatwiński, który wraz z Polską Organizacją Turystyczną i Pomorskim Stowarzyszeniem Wspólna Europa pracuje nad powstaniem trasy Eurovelo 13 w Polsce. - Mam wrażenie, że to olbrzymi projekt, nie tylko infrastrukturalny, ale przede wszystkim edukacyjny. I, nadzieję, że trasa EV 13 jeszcze bardziej otworzy Europę i zbliży jej mieszkańców.
Noclegi
Cycle On, ul. Spichrzowa 15, http://hostelcycleon.com, hostel przyjazny rowerzystom, zlokalizowany tuż przy Starym Mieście w Gdańsku, nocleg od 45 zł.
Jedzenie
U Kubickiego, ul. Wartka 5, http://restauracjakubicki.pl, elegancka restauracja z polskim jedzeniem. Specjalnością jest golonka gotowana w warzywach, 39 zł.
Panorama, ul. Wały Piastowskie 1, http://www.panoramarestauracja.pl, na 16. piętrze Zieleniaka, flądra z patelni z frytkami i surówką z kapusty 23 zł.
Lodziarnia "Miś", ul, Sukiennicza 18, Lodziarnia Eskimos, ul. Wyspiańskiego 22.
Informacje
W punktach informacji turystycznej w Gdańsku można dowiedzieć się, gdzie są wypożyczalnie rowerów, hotele i hostele przyjazne rowerzystom. Można także dostać bezpłatną mapę ścieżek rowerowych w Gdańsku.
http://www.eurovelo13.com
http://www.gdansk4u.pl
http://www.gdansk.pl
http://www.rowerowygdansk.pl
http://metropolitanka.ikm.gda.pl
http://muralegdanskzaspa.pl
***
"Od Szczecina nad Bałtykiem do Triestu nad Adriatykiem zapadła żelazna kurtyna dzieląc nasz Kontynent. Poza tą linią pozostały stolice tego, co dawniej było Europą Środkową i Wschodnią. Warszawa, Berlin, Praga, Wiedeń, Budapeszt, Belgrad, Bukareszt i Sofia, wszystkie te miasta i wszyscy ich mieszkańcy leżą w czymś, co trzeba nazwać strefą sowiecką...." powiedział w swoim słynnym przemówieniu Winston Churchil. Wygłosił je 5 marca 1946 r. w amerykańskim mieście Fulton wzywając Stany Zjednoczone do przeciwstawienia się polityce Józefa Stalina zmierzającej do rozszerzenia radzieckich wpływów i systemu komunistycznego.
Przemówienie wygłoszone zostało rok po konferencji w Jałcie, w trakcie której premier Wielkiej Brytanii, przywódca ZSRR i prezydent USA, podjęli decyzje, które miały decydujące znaczenie dla powojennego kształtu Europy. I choć to nie Churchil użył jako pierwszy określenia "żelazna kurtyna" (zrobił to Goebbels w artykule Rok 2000 w Das Reich 5 lutego 1945 r.) to jednak wypowiedziane przez niego stało się wyrażenie określało przez lata powojenny podział Europy.