Dawno temu, na wyspie na nieznanych wodach, trzygłowy potwór hodował stado wołów. Ich sprowadzenie było dziesiątą pracą Herkulesa. Żeby wydostać się na dalekie wody, rozsunął Europę od Afryki tworząc Cieśninę Gibraltarską. Po jej obu stronach ustawił słupy Herkulesa (w Europie jest to skała Gibraltarska, w Afryce wskazuje się kilka lokalizacji), które dla starożytnych wyznaczały koniec znanego świata. Przed pracą numer jedenaście - zerwaniem złotych jabłek z położonego gdzieś na południu ogrodu Hesperyd - Herkules postanowił odpocząć w grocie z widokiem na utworzoną przez siebie cieśninę. Gdzieś tu w historii pojawia się także wątek miłosny: w herosie zakochała się owdowiała bogini Tinga (Tinjis) i wzięła go za drugiego męża. Ich jedyny syn zbudował tu miasto, które na cześć matki nazwał Tingis. Tak starożytni mieli nazywać Tanger.
Dzisiaj Cieśninę Gibraltarską można pokonać szybkim katamaranem płynącym z hiszpańskiej Tarify do portu w Tangerze położonego u stóp medyny. Podróż z Europy do Afryki trwa zaledwie pół godziny. Północna, jeszcze nieodkryta przez turystów część Maroka, jest zupełnie inna od reszty kraju. Czuć tu już egzotykę, zapach przypraw i miętowej herbaty, słychać nawoływania muezzina i pogawędki sprzedawców na sukach, widać mężczyzn w tradycyjnych dżalabijach i kobiety w chustach, ale nie ma naciągania, które wielu osobom uprzykrza podróż na bardziej turystyczne południe. Tu turysta może przejść całe miasto niezaczepiany, usłyszeć takie same ceny jak dla miejscowych, a w kuchni i architekturze widać wpływy z Hiszpanii.
Północne Maroko to piękne wybrzeże, ładne widokowo góry i tylko jedno duże miasto - wspomniany Tanger, nazywany dzisiaj bramą do Afryki. Jak każde inne w Maroku dzieli się na dwie części: ville nouvelle z postkolonialną architekturą i starą medynę z labiryntem wąskich ulic. Największym urokiem jest błądzenie nimi i zgubienie się. Klucząc po medynie i tak prędzej czy później wyjdzie się na plac Petit Socco, jej tętniące całą dobę serce, niegdyś znane z najlepszych spelun, dzisiaj - otoczone knajpkami, tanimi hotelami i międzynarodowym towarzystwem, albo na kazbę, czyli otoczoną murami cytadelę, z której rozciąga się najlepszy widok na cieśninę. Popołudniami przychodzą tu miejscowi popatrzeć na kąpiących się w dole chłopców i odbijające od nabrzeża statki. Wieczorem życie towarzyskie przenosi się na elegancki, otoczony palmami plac Grand Socco oddzielający medynę od nowej części miasta.
Dzisiaj nie ma tu już - dla niektórych niestety - dekadenckiej atmosfery, z jakiej Tanger słynął kilka dekad temu. Położone strategicznie miasto zawsze było łakomym kąskiem dla mocarstw kolonialnych. W pierwszej połowie XX w. istniała tu strefa międzynarodowa podzielona jak kawałki tortu na strefy wpływów Francji, Hiszpanii, Portugalii, Włoch, Wielkiej Brytanii, Szwecji, Belgii, Holandii i USA. Wolne miasto bez podatków i rozbudowanej administracji szybko stało się mekką ekscentryków, wygnańców, spekulantów, oszustów, pięknoduchów i wyrzutków wszelkiej maści ze szczególnym uwzględnieniem artystów i miłośników marihuany, tutaj nazywanej kifem - pobliskie góry Rif od zawsze były światowym zapleczem jej produkcji.
Dzisiaj Tanger jest zwykle przystankiem albo bazą wypadową do zobaczenia reszty tej części kraju. Na wschód za daleko się nie pojedzie, bo zaraz jest ocean, ale kilkanaście kilometrów od miasta leży przylądek Spartel , w wielu źródłach wymieniany błędnie jako najbardziej wysunięty na północ punkt Afryki (w rzeczywistości znajduje się on w Tunezji). Rozciąga się stąd najpiękniejszy widok na cieśninę i można go zażyć jak sam Herkules - z jego jaskini.
Zupełnie inaczej wygląda droga na wschód wiodąca przez mozaikę zielonych pól, górskich łańcuchów, kamiennym płaskowyżów i złotych plaż. Kilkanaście kilometrów od wybrzeża, u stóp rozciągniętych na 300 km i wciąż cieszących się nienajlepszą sławą królestwa kifu gór Rif, rozłożyło się miasteczko Tetuan , dawna stolica protektoratu hiszpańskiego, z częścią przypominającą miasta z Andaluzji i piękną medyną. Plaże wokół upodobali sobie urlopowicze, a dawne rybackie wioski dzisiaj nierzadko bardziej przypominają eleganckie resorty.
Jadąc dalej trafia do Szafszawanu - jednego z najbardziej magicznych miast Maroka znanego przede wszystkim za sprawą koloru: niemal wszystkie budynki, drzwi, okna, a nawet krawężniki w jego starej części pomalowane są na błękitno, ewentualnie biało.
Założony w XV w. rozwinął się wraz z przybyciem muzułmańskich i żydowskich uchodźców z Grenady. To właśnie oni zbudowali białe domy z małymi balkonami i patiami. Miasto długo było zamknięte dla obcych i jeszcze sto lat temu chrześcijan nie wpuszczano do niego w ogóle. Kiedy w końcu weszli, ze zdumieniem odkryli, że miejscowi Żydzi nadal posługują się średniowieczną odmianą języka kastylijskiego, w Hiszpanii nieużywaną od lat. Szafszawan to dobre miejsce na leniwy odpoczynek: wokół rozciągają się zielone góry, które przemierzają mężczyźni z osiołkami u boku i kobiety w charakterystycznych słomkowych kapeluszach z kolorowymi pomponami. Tzw. chachiya to chyba najbardziej charakterystyczna pamiątka z północnego Maroka.
Niemal u bram miasta można rozpocząć wędrówkę po Parku Narodowym Talassemtane słynącym ze spektakularnych widoków, cedrowych lasów i zapachu dzikiego tymianku i lawendy. Inny, jeszcze nieodkryty park, to położony jeszcze dalej na wschód Park Narodowy Al. Husajma (Al-Hoceima) - świetny na trekking, rower górki i spotkania z Berberami.
Ostanim większym miastem na marokańskim wybrzeżu jest Nador . Samo w sobie nie jest niczym szczególnym, ale wokół znajdują się ładne klify oraz słone bagna i wydmy przyciągające jak magnes ptactwo, w tym flamingi. Jeszcze kawałek na wschód i wreszcie jest - Saidia , "błękitna perła", położona tuż przy granicy algierskiej (sama granica marokańsko-algierska jest zamknięta). To jeden z najpiękniejszych resortów w Maroku: zatoka o szmaragdowych wodach, z ciągnącą się 14 km plażą o złotym piasku okoloną drzewkami eukaliptusa.
źródło: Okazje.info