Mały żółw oliwkowy (Lepidochelys olivacea, ang. olive ridley sea turtle) jest cudowny nie tylko w dotyku: jego pancerzyk (czyli karapaks) jest okrągły, szary (z biegiem lat nabierze oliwkowej barwy) i jeszcze niecałkiem twardy, ma lekko wypukły brzuszek, zamknięte oczy i położony na dłoni delikatnie drapie w nią pazurkami. Wcale nie traktuje mnie jak swoją mamę - dramatycznie i sprytnie próbuje zwiać. Ma też czarny okrągły nos, który mnie dziwi i rozczula. To najczęściej występujący na Ziemi gatunek żółwia wodnego i jeden z kilku, które pływają w tropikalnych wodach Oceanu Spokojnego, a w sezonie lęgowym składają jaja w rozgrzanym piasku meksykańskich plaż*.
Te jajka to nie lada kąsek: przysmak psów, szakali i innych drapieżników, a także łatwy łup ludzi, bo żółwia można drogo sprzedać, zrobić z niego pamiątki albo zjeść (meksykańska drogówka często zatrzymuje samochody pod kątem żółwiowych rewizji, a zdarza się, że przemytnicy przewożą nawet kilkaset tysięcy jaj zebranych na jednej plaży). Dlatego Meksyk, który mocno stawia na rozwój turystyki, ale także ogromne pieniądze inwestuje w ekologiczne programy ochronne, wziął swoje zagrożone wyginięciem "tortugas" pod opiekę. Jednym z jej efektów są żółwiowe przedszkola, prowadzone przy plażach m.in. przez hotelowe resorty, np. CasaMagna Marriott w popularnej turystycznie miejscowości Puerto Vallarta w stanie Jalisco nad Zatoką Flag (Bahia de Banderas), na zachodnim wybrzeżu Meksyku, zwanym Riwierą Nayarit.
fot. Paulina Dudek
Przedszkola (czyli wylęgarnie zwane też niekiedy sanktuariami) to ogrodzone fragmenty plaż, na których małe żółwiątka bezpiecznie przyjdą na świat, a potem zostaną odprowadzone do wody. Wolontariusze przenoszą tu gniazda nocą, a obok wbijają tabliczkę informującą o liczbie jajeczek (w jednym gnieździe może ich być nawet 200) i prognozowanej dacie wyklucia (żółwie oliwkowe potrzebują na to ok. 45 dni spędzonych w piaskowych inkubatorach). To wielka pomoc dla żółwic, które bez niej muszą stoczyć nierówną walkę z drapieżnikami i ludźmi, broniąc swoich jajek. W wylęgarniach gniazda są zabezpieczone, by żółwie nie uciekły i się nie pomieszały.
fot. Paulina Dudek
Gdy maluchy są już bez jajecznej skorupki, wolontariusze oglądają je uważnie oceniając stan zdrowia, a potem w plastikowej misce wypełnionej piaskiem zanoszą na plażę. Jeśli żółwiki są zdrowe, to postawione na mokrym piasku i nie niepokojone przez nikogo, instynktownie idą w stronę oceanu. Zabierze je przypływająca fala. Większość z nich od razu poczuje zew natury i zacznie pływać. Jeśli nie zostaną zjedzone przez innych mieszkańców oceanu, dorosną w wodzie, a część z nich dożyje 100 lat. Żółwice, które przetrwają, po 12-15 latach wrócą dokładnie na te same plaże, na których przyszły na świat, by dać życie własnemu potomstwu. I będą tak wracać co roku, nawet kilka razy w jednym sezonie lęgowym.
fot. Paulina Dudek
Moment, gdy małe żółwiki odważnie idą w stronę wielkiej wody, ignorując całą okolicę, jest pełen napięcia, które trudno opisać. Myślę sobie, że ten pierwszy kontakt z zupełnie obcym środowiskiem (a przecież dopiero co przyszły na świat!) musi być dla nich ogromnym szokiem, ale prą do przodu i ta potęga natury jest niesamowita. Niemniejsze emocje towarzyszą zgromadzonym wokół wylęgarni gapiom. Uwalnianie żółwi do oceanu jest bowiem wielką atrakcją turystyczną, która też świetnie spełnia swoją funkcję edukacyjną.
fot. Paulina Dudek
Jeszcze zanim w przedszkolu pojawi się pierwszy wolontariusz, za siatką już kłębi się tłum turystów w każdym wieku. Wolontariusze wybierają żółwie do uwolnienia, opowiadają o ich cechach charakterystycznych i zagrożeniach, a ludzkość w zachwycie przechodzi na ultradźwięki i pstryka aparatami fotograficznymi (nie wolno używać flesza ani podczerwieni, by małych żółwi trwale nie oślepić, dlatego też cała operacja odbywa się po zachodzie słońca). Po ok. 45 minutach wybrane na dziś maluchy są już w misce. Wolontariuszka kreśli patykiem linię na piasku, nie wolno jej przekraczać. Za linią - las wyciągniętych rąk, każdy chce być szczęściarzem i dostać swoje żółwiątko do odprowadzenia.
fot. Paulina Dudek
Do mnie też trafia jedno. Jest mniejsze od pozostałych, więc zalewa mnie fala czułości. Stawiam żółwika na piasku, ale przewraca się na karapaks i nie umie wstać. Spoglądam w panice na wolontariuszy, którzy cały czas mają wszystko na oku. Jedna z dziewczyn pokazuje mi na migi, żebym go nie ruszała, natura musi poradzić sobie sama. Trwa to jednak zbyt długo i po kilku próbach postawienia kręcącego się w kółko żółwia bliżej wody, dostaję polecenie, by po prostu delikatnie wrzucić go do oceanu. Chce mi się płakać i pytam, czy ten żółw ma jakieś szanse. - Jeśli będzie umiał pływać, to może jakimś cudem mu się uda. Ale raczej zginie - odpowiada dziewczyna. Nie ma jeszcze 25 lat, pochodzi z Francji, gdzie jest strażaczką, a żółwie to jej pasja. Co roku jako wolontariuszka zajmuje się nimi w różnych miejscach na świecie. W tym roku wybrała Meksyk.
Pytam, ile żółwi rocznie uwalnianych jest do oceanu. - W zeszłym roku w CasaMagna to było ok. 46 tysięcy, 600 każdej nocy. A ile z nich wraca? - Żółwie oliwkowe to jedne z niewielu stworzeń na Ziemi, których wskaźnik przeżycia jest ekstremalnie niski. Dorasta tylko 1-2% z nich. Nie wiemy dokładnie, ile z nich wróci.
* Żółwie oliwkowe występują we wszystkich oceanach i lęgną się także w innych miejscach Ameryki Centralnej i Południowej, Afryki i Azji. Wylęgarnie żółwików działają od czerwca do grudnia nie tylko w Puerta Vallarta, ale także na innych plażach Riviery Nayarit, np. Playa Platanitos, Lo de Marcos, Punta de Mita i Boca de Chila.
**Obcowanie z żółwiami wodnymi to niezapomniane przeżycie. Można go doświadczyć jako turysta albo wolontariusz, przyjeżdżając na żółwiowy obóz. Więcej informacji znajdziecie na stronach: seaturtlecamp.org, http://peaceusa.org/ i innych. Żółwia można też wirtualnie adoptować lub wesprzeć te wspaniałe stworzenia wpłacając pieniądze na numer konta jednej z organizacji ekologicznych zajmujących się ich ochroną.
Podziękowania dla Mexico Tourism Board za pomoc w realizacji materiału.