Aż dziw, że trasa odeskiej dwudziestki nie jest naprawdę kultowa w kręgach miłośników komunikacji. Jej trasa wiedzie bowiem przez środek bagna. Wolno jadące wagony smagane są trzcinami porastającymi linię z obu stron. Nierzadko zdarzają się podtopienia torowiska - motornicza musi wtedy naprawdę zwolnić i z gracją przejechać przez nawet kilkudziesięciocentymetrową warstwę wody.
Niestety, aby zrobić dobre zdjęcie na trasie tramwaju bagiennego, trzeba uzbroić się w dużą dawkę cierpliwości. Jedyny wagon na trasie kursuje co najwyżej raz na godzinę.
Tramwaj bagienny/ Fot. Filip Faliński, stacjafilipa.pl
Tory tramwajowe biegnące przez lasy i pola to wcale nie takie kuriozum, jak mogłoby się wydawać. Wszak nawet w Polsce mamy do czynienia z tramwajem wiejskim - podłódzkie linie 46 do Ozorkowa i 43 do Lutomierska nurzają się w zieloności i jak łódki brodzą przez pola pełne zbóż. Czym innym są jednak miejskie wagony widziane w najprawdziwszej puszczy.
Kijowski tramwaj numer 12 zaraz po przekroczeniu miejskiej obwodnicy zatapia się w gęstym lesie zwanym Puszczą Wodicą. Porównać ją można do podwarszawskiego Lasu Kabackiego, jednak Puszcza Wodica jest zdecydowanie gęstsza, większa, a także o wiele mniej zagospodarowana. Podróż tramwajem leśnym trwa kilkanaście minut i kończy się w dzielnicy o charakterze wypoczynkowym. To linia z tradycjami - już od 1900 roku wozi kijowian do podmiejskich dacz.
Tramwaj leśny/ Fot. Filip Faliński, stacjafilipa.pl
Z kolei Wołczańsk to niewielkie miasteczko na Uralu, oddalone o 500 km na północny wschód od Jekaterynburga. Aby połączyć je z osiedlem Liesnaja Wołczanka, za czasów Związku Radzieckiego wybudowano przez tajgę tor tramwajowy. Niestety, miejscowy transport publiczny jest już w opłakanym stanie i nie wiadomo jak długo tramwaj leśny może jeszcze kursować. Jesienią 2011 roku wagony uruchamiano tylko w godzinach 9-11 i 16-19, a poza tymi godzinami napięcie w sieci trakcyjnej było odłączane. Przedsiębiorstwu żal też było pieniędzy na nowe bilety - za dowód przejazdu służyły stare radzieckie kwitki, na które przybijana była pieczątka z nową ceną.
Fot. Filip Faliński, stacjafilipa.pl
Fot. Filip Faliński, stacjafilipa.pl
Stubaitalbahn to osiemnastokilometrowa trasa łącząca austriacki Innsbruck z niewielkim miasteczkiem Fulpmes. Regularne przewozy odbywają się tu już od 1904 roku. Dawniej wykorzystywany tabor nieco bardziej przywodził na myśl turystyczne kolejki jeżdżące po górach, dziś trasę obsługują wyłącznie niskopodłogowe miejskie wagony Bombardiera.
Jeżdżące w półgodzinnym takcie czerwone tramwaje pokonują tunele, olbrzymie wiadukty i skomplikowane górskie zawijasy. Przystanki zlokalizowano w urokliwych alpejskich wioskach. Choć słynnej alpejskiej krowy w kolorze fioletowym nie stwierdzono przy trasie, to tych zwykłych, brązowych i czarno-białych, stoi przy torach całkiem sporo.
Tramwaj górski / Fot. Filip Faliński, stacjafilipa.pl
Fot. Filip Faliński, stacjafilipa.pl
Fot. Filip Faliński, stacjafilipa.pl
Bywają i takie miejsca w byłym Związku Radzieckim, gdzie obcokrajowiec absolutnie nie ma prawa się zjawić. Zazwyczaj zakazem objęte są całe miasta, ważne dla kraju ze względu na bazę wojskową (jak Sewieromorsk w obwodzie Murmańskim) lub kopalnie i przemysł (jak Norylsk w Kraju Krasnojarskim).
W Czelabińsku zakazany jest tramwaj. Dokładniej to część linii 19, która w połowie swej trasy przekracza bramy wielkiego Czelabińskiego Kombinatu Metalurgicznego. Robotnicy chcący jechać dalej muszą okazać przepustkę, a niepowołani pasażerowie są wówczas wyrzucani na chłodny beton ostatniego "publicznego" przystanku.
Czelabiński tramwaj okrążający wielki kombinat metalurgiczny / Fot. Filip Faliński, stacjafilipa.pl
Podobną zasadę przyjęto w Mariupolu, tylko że - jak wiele rzeczy w tej zapomnianej do niedawna przez wszystkich części Ukrainy - kontrola od dawna nie funkcjonuje. To dziwne wrażenie, gdy wsiadasz do tramwaju i ze spokojem wjeżdżasz w samo serce fabryki, mijając po drodze dwa posterunki strażnicze na biegnącej wzdłuż torowiska drodze.
Wnętrze mariupolskiego tramwaju fabrycznego / Fot. Filip Faliński, stacjafilipa.pl
Trasa madryckiego tramwaju numer dwa, łączącego stację metra Colonia Jard~n z miasteczkiem Boadilla del Monte, na sporym odcinku biegnie wzdłuż autostrady. Czerwone wagony marki Citadis konkurują na tym fragmencie z samochodami - torowisko biegnie zaraz obok drogi, często ginąc w gąszczu skrzyżowań i znaków. Dzięki bezkolizyjnemu przebiegowi linii, tramwaje szybko dowożą mieszkańców Boadilla del Monte do madryckiego metra. A widoki cóż, są jedyne w swoim rodzaju.
Tramwaj autostradowy / Fot. Filip Faliński, stacjafilipa.pl
Fot. Filip Faliński, stacjafilipa.pl
Fot. Filip Faliński, stacjafilipa.pl
To francuski wynalazek łączący cechy tramwaju i autobusu. Wagony jeżdżą po jednej tramwajowej szynie, a z boku wspomagane są przez klasyczne gumowe koła. Zasilanie odbywa się przy pomocy pantografów z górnej sieci trakcyjnej. Ciężko wymienić zalety tego rozwiązania, za to wady widoczne są jak na dłoni: w razie konieczności zmiany trasy, nie da się łatwo puścić translohra objazdem, co czyni go mniej mobilnym od autobusu. Jadące jednym śladem koła szybko niszczą nawierzchnię. Wagony są powolne i chybotliwe, ale francuskie pojęcie patriotyzmu gospodarczego polega na wspieraniu własnych rozwiązań technologicznych, niezależnie od ich nieprzydatności.
Jednak największym minusem translohra jest uzależnienie od jednego producenta - obecnie wytwarzaniem tego typu pojazdów zajmuje się tylko firma Lohr. To oznacza, że w przypadku budowy systemu zaledwie jedna firma dyktuje wszelkie warunki. Translohry jeżdżą w kilku francuskich, włoskich i chińskich miastach, jednak zagrożenie sporadycznie pojawia się i w Polsce - agresywną promocję swojego produktu przypuścił Lohr w Olsztynie (budującym obecnie swoje linie tramwajowe) i Płocku.
Translohr / Fot. Filip Faliński, stacjafilipa.pl
Miejski transport szynowy bez wątpienia przeżywa swój renesans - linie tramwajowe przywraca dziś wiele miast, które niegdyś pozbyły się tego środka transportu. To zjawisko ogólnoświatowe. Wyjątkiem na mapie jest Poznań - miasto, w którym silnie rozbudowująca się dzielnica nie może się doczekać swojego tramwaju. Zamiast niego władze miasta proponują coraz to bardziej kuriozalne pomysły: a to osamotnioną w mieście linię trolejbusową, a to system szybkich autobusów BRT ( Bus Rapid Transit ).
Upór włodarzy Poznania jest na tyle zaskakujący, że bez wątpienia można dopisać nieistniejącą naramowicką linię do listy niecodziennych historii tramwajowych. Zainteresowanym rozwojem sytuacji polecam facebookowy profil tramwaju na Naramowice .