Są takie sytuacje, w których trzeba się ośmieszyć. I pal sześć honor, przynajmniej można się potem pośmiać z przyjaciółmi. Gorzej, gdy okazja była świetna, a człowiek ją zmarnował, bo zwyczajnie nic nie wiedział. Tak było z moim jedynym w życiu lotem w klasie biznes.
Linie lotnicze może nie z czołówki, ale wystarczająco dobre. Dzierżę w dłoni swój bilet, dumna jak paw (głupie, ale ludzkie). Spakowałam się w najmniejszą walizkę świata, a że pewnie nigdy już nie będę w tym kraju, na miejscu nakupowałam lokalnego jedzenia i pamiątek. Wystają teraz z wielkiej, drukowanej w krowy, plastikowej torby "dziadówki", której ani nadać, ani upchnąć w schowku. Stewardesa stawia więc torbę na siedzeniu obok mnie. Mam miejsce A1. Ponieważ wyjazd był intensywny i zimowy, w międzyczasie zdążyłam się rozchorować. Siedzę więc z gorączką w swoim luksusowym kącie, czerwona jak burak, kichająca i z kaszlem, próbując ukryć się za torbą. Mimo to widzi mnie każdy, kto wchodzi na pokład, a miny pasażerów wyrażają głęboką pogardę. "Pewnie myślą, że jestem nowobogacką Rosjanką. Albo babą wracającą z serami na handel" - dramatyzuję w malignie. Gdy obok siada prawdziwa Rosjanka - w płaszczu Burberry i ze złotymi lokami w stylu Marilyn Monroe - i po kwadransie prosi stewardesę o zmianę miejsca, dociera do mnie, że to mój niezapomniany występ. Już tylko jakość dolecieć do domu.
Pocieszam się, że historię może nieco podobną do mojej, mają też inni. Np. Morgane Croissant z Matador Network. Przeczytajcie jej i moje rady, i nie popełnijcie naszych błędów!
Kojarzycie te miejsca na lotniskach, gdzie biznesmeni w garniturach jedzą tajski makaron, popijając idealnie zmrożonym szampanem? Gdzie można wejść za bar i nalać sobie dowolną liczbę kieliszków dowolnego alkoholu lub świeżo wyciśniętego soku z sycylijskich pomarańczy, a potem wstać ze skórzanej sofy, odłożyć szklankę i udać się do swojej bramki? Bez płacenia?! Pewnie nie, bo siedzicie właśnie na twardym lotniskowym krześle, jedząc suchego croissanta za 6 euro i popijając wodą. Tak jak Morgane i ja.
No więc my też mogłyśmy tam być. Ale nie wiedziałyśmy.
Fot. CC BY 2.0 Iberia Airlines/Flickr.com
... tylko stój, jak wszyscy, w gigantycznej kolejce. Bo gdy obsługa lotniskowa zapraszała na pokład najpierw posiadaczy biletów w klasie biznes, rozmawiałeś/aś przez telefon lub słuchałeś/aś muzyki ("Przecież i tak trzeba stać w kolejce, to jeszcze posiedzę").
Może na pokładzie samolotu nie można dostać najwymyślniejszych koktajli świata, ale kilka rodzajów wina, drogą whisky czy szampana (i to więcej niż raz) - owszem. Niektórzy czują się jednak tak oszołomieni faktem przebywania w strefie dla bogaczy, że wstydzą się poprosić choćby o sok.
Fot. CC BY 2.0 Matt @ PEK/Flickr.com
... albo wielką plastikową torbę w krowy. Albo cokolwiek. Wybór pomysłu, jak skupić uwagę współpasażerów i czuć się zażenowanym/ą do końca trwania lotu, należy do Ciebie.
Ilekroć lecę samolotem, który posiada tzw. "system rozrywki pokładowej", rzucam się jak oszalała na kanały i rozpływam w marzeniach, ile nowej muzyki i filmów, na które nie miałam czasu iść do kina, poznam w ciągu 8 godzin lotu (to akurat dotyczy każdej klasy, nie tylko biznes). A potem kończę słuchając po raz kolejny ulubionej płyty, oglądając setny raz "Przyjaciół" albo grając w kulki. Moja duchowa siostra Morgane ma tak samo. A Wy?
W klasie biznes, szczególnie na długich lotach, wszystko jest podporządkowane wygodzie pasażerów: nie trzeba dzielić podłokietnika z kimś obcym i często można się normalnie położyć, w dodatku na samolotowej poduszce i pod milutkim kocem. No chyba, że po wszystkich poprzednich upokorzeniach wstydzisz się zapytać obsługę, jak rozłożyć fotel, więc spędzasz cały lot drzemiąc na siedząco i wysiadasz z potwornym bólem karku.
Fot. CC BY 2.0 Matt @ PEK/Flickr.com
Samolotowe jedzenie to żadna haute cuisine, wiadomo. Ale w klasie biznes jest o niebo lepiej. Po pierwsze, wszystkie posiłki dostajesz na porcelanie, do nich normalne (nie plastikowe) sztućce, a picie w prawdziwych szklankach i kieliszkach. Przy tym jedzenia jest naprawdę sporo: lunch to niezłe przystawki, danie główne i deser, oprócz tego są przekąski, czekoladki, czasem nawet pieczone na miejscu ciasteczka i ciepłe croissanty. Byłaby wielka szkoda nie zjeść tego wszystkiego, bo wcześniej napchałeś/aś się lotniskową bułą, albo wręcz przeciwnie - rzucić się jak głodomór na łososia z musującym winem i polentę ze śliwkami, nie zważając zupełnie na ograniczenia własnego żołądka.
Fot. CC BY 2.0 Kenneth Lu/Flickr.com
... w postaci selfie, które wstydzisz się zrobić. Chyba, że wtedy, gdy wszyscy inni śpią.
Fot. CC BY 2.0 m01229 /Flickr.com