My, Polacy, nie potrafimy być dumni z wsi. Wieśniak to jedna z większych obelg, kiedy chce się komuś nawymyślać (nie wspominając o buraku, który też ma raczej wiejskie konotacje). Ze wsi ucieka się do miasta, a chwali co najwyżej w kontekście tygodniowych wakacji w drogiej agroturystyce. Wiadomo, wszystko zależy od okoliczności - bardzo mało (zero) jest w Polsce wsi ukrytych pośród alpejskich krajobrazów, slow food dopiero u nas raczkuje, historię też mieliśmy nieco inną niż Szwajcarzy. Nie zmienia to jednak faktu (a może nawet go potęguje), że obserwowanie, jak wiejskie tradycje mogą kształtować charakter całych społeczności, ile w tym jest radości i dumy, a mało zaścianka, jest odświeżającym doświadczeniem i potrafi bardzo zmienić perspektywę.
Zabieram Was na wycieczkę do regionu Appenzell Innerrhoden - będziemy jeść, pić, podziwiać krowy i bezwysiłkowo jeździć po górach na rowerze!
Minutę po deszczu. / Fot. Patrick Nouhailler/CC BY-SA 2.0/Flickr.com
Appenzell Innerrhoden to drugi najmniejszy kanton Szwajcarii (po Bazylei-Mieście) - ma zaledwie 172 km2 powierzchni. Leży we wschodniej części kraju i w większości jest niemieckojęzyczny (niemieckim posługuje się ponad 92% mieszkańców). Jest też najlepszym dowodem na to, że nie liczy się rozmiar, tylko wnętrze.
Łatwo zapamiętać kilka liczb: 31,5 tysiąca mieszkańców (z czego 16 tysięcy Szwajcarów i 15,5 tysiąca krów), 700 kilometrów górskich szlaków, bezrobocie na poziomie 1,5% (na wsi!) .
I kilka słów-kluczy: alpejski ser, wejście i zejście krów z wysokich pastwisk, alpejski róg ("szwajcarski telefon komórkowy"), jodłowanie, alpejska wersja wrestlingu (Schwingen), liczne festiwale, parlament na otwartym powietrzu, rękodzieło.
Tyle wystarczy, by narobić sobie apetytu (aby zapamiętać wszystko, lepiej sięgnąć po technologiczne wsparcie, np. darmową aplikację na smartfona "Swiss Mag" lub jedną z licznych broszur dostępnych na http://www.appenzell.info/en lub http://www.mojaszwajcaria.pl/broszury.php ).
Region Appenzell. Niby nic takiego... / Fot. Peter/CC BY-SA 2.0/Flickr.com
Co było pierwsze: jajko czy kura? Szwajcar odpowie: krowa. Wokół krów kręci się życie regionu Appenzell, na co mieliśmy już dowód liczbowy. Dwa najważniejsze wydarzenia w życiu mieszkańców to wiosenne wyjście z bydłem na wysokie pastwiska i zejście z nich późnym latem. Bo podczas gdy w większości rolniczych regionów Szwajcarii bydło jest dziś dowożone na łąki ciężarówkami z przyczepami, w Appenzellerlandzie nic się nie zmieniło od 600 lat: udekorowane kwiatami krowy wciąż pokonują całą drogę na własnych nogach, pobrzękując dzwonkami w widowiskowym pochodzie.
Cała procesja rządzi się kilkoma zasadami. Na czele idzie mały chłopiec w tradycyjnym pasterskim stroju ze stadem białych kóz, zwykle towarzyszy mu też dziewczynka w dziennym stroju regionalnym. Za nimi kroczy główny pasterz - w pełnym tradycyjnym stroju, którego ważną częścią są żółte skórzane spodnie (zwane "de Geele"), niosący na lewym ramieniu pięknie rzeźbione wiaderko do dojenia mleka. Za nim idą trzy krowy z dzwonkami na dekoracyjnym pasie. Za krowami - czterech pasterzy, jeden w pełnym stroju z de Geele, a trzej w brązowych spodniach, białych koszulach i czerwonych katanach ("Liibli"). Za procesją - w towarzystwie pasterskiego psa - idzie właściciel stada. Jest jeszcze wóz zaprzężony w konie, a czasem byk z krążkiem w nozdrzach. Gdy zwierzęta dotrą na miejsce, odśpiewany zostanie Betruf, czyli tradycyjna alpejska modlitwa (wzruszająca).
Późnym latem to samo, tylko w drugą stronę - po całym sezonie jedzenia świeżej alpejskiej trawy (krowy) i produkcji doskonałego alpejskiego sera (pasterze), krowy i ludzie wracają do wsi. Zejście z pastwisk odbywa się pod koniec sierpnia i na początku września, każdy właściciel stada wybiera datę w zależności od warunków pogodowych i wysokości trawy. Okazji do zobaczenia pochodu jest więc tak wiele, jak stad, a konkretne daty są dostępne w biurze turystycznym w Appenzell (zwykle z jednodniowym wyprzedzeniem).
Fot. Shutterstock
Uwaga praktyczna: procesji bydła w Appenzell naprawdę łatwo dać się porwać. By owo "porwanie" nie zakończyło się jakąś kontuzją, warto pamiętać, że zejście z wysokich pastwisk i przemarsz przez środek miejscowości to żywa tradycja, a nie wymyślona atrakcja turystyczna. Mówiąc mniej naokoło - krowom lepiej schodzić z drogi.
Ci Szwajcarzy to naprawdę dziwni - powie Polak - nie dość, że dumni ze wsi, to jeszcze ze zwykłej wody . Zwykłej jak zwykłej: najlepszej, najsmaczniejszej, najczystszej - powie Szwajcar - bo z lodowca! W Appenzellerlandzie woda jest skarbem docenianym na równi z tutejszym serem. Każda będzie dobra, a za wyjątkowo smaczną uchodzi ta od Goba AG, jednego z najmniejszych producentów wody w Szwajcarii (w ofercie mają też orzeźwiające napoje, np. Flauder).
A skoro przy serze jesteśmy, to i tu mały region Appenzell nie chce być gorszy od takiego chociażby Gruyere i produkuje doskonały ser Appenzeller . Tradycja robienia Appenzellera ma już 700 lat, a jego historyczną, sekretną recepturę zna podobno tylko dwoje ludzi. Na pewno wiadomo tyle, że Appenzeller produkowany jest z krowiego mleka i moczony w ziołowej solance, niekiedy zawierającej wino lub cydr. Jest półtwardy, w słomkowym kolorze, ze złotą skórką (niejadalną). Dojrzewa od trzech do sześciu miesięcy i w tym czasie także obmywa się go winem lub cydrem z ziołami. Smak ma łagodny lub ostry, niekiedy orzechowy, kiedy indziej bardziej owocowy (zależy od czasu dojrzewania i receptury danej mleczarni). Występuje w trzech odmianach, znów w zależności od długości dojrzewania: klasycznej (3-4 miesiące, ze srebrną etykietką), Surchoix (4-6 miesięcy, złota etykietka) i Extra (6 miesięcy lub dłużej, czarna etykietka). Ważna informacja: nadaje się na fondue.
Appenzeller - serowarska duma regionu / Fot. Clément Belleudy /CC BY-SA 2.0/Flickr.com
Appenzellerland jest kantonem niemieckojęzycznym, nie mogło w nim więc zabraknąć regionalnego piwa. To ze znakiem jakości produkowane jest w browarze Brauerei Locher AG w Appenzell od pięciu pokoleń.
Appenzellerland ma też własny alkohol i ciastko. Appenzeller Alpenbitter to sznaps skomponowany z 42 alpejskich ziół. Gdy 112 lat temu wymyślił go pewien człowiek, podobno z miejsca został okrzyknięty najlepszą rzeczą, jaką tu kiedykolwiek pito (poza wodą). Przepis na Appenzeller Alpenbitter to oczywiście objęta tajemnicą handlową rodzinna tajemnica.
A ciastko nazywa się Baerli-Biber. W ciągu dwóch wieków mała piekarenka, która je stworzyła, wyrosła na wielki brand - dziś to lokalny specjał, typowa słodka pamiątka z regionu. Baerli-Biber jest rodzajem piernika z wypieczonym na wierzchu niedźwiedziem. Pyszne. Dokłada receptura - jak się pewnie już domyślacie - to tajemnica.
Jakoś do tego momentu udawało mi się pomijać krajobrazową stronę regionu Appenzell. Zielone, jakby zamszowe łagodne wzgórza - zalane słońcem lub tonące w delikatnej mgle (w Appenzell sporo pada, dzięki czemu jest tu taka wspaniała trawa) - zostawiłam sobie na koniec. A odkrywałam je jak prawdziwa sportsmenka - na rowerze! No dobrze, żartuję. Nie mam zabójczej kondycji, na pewno nie taką, żeby wjechać rowerem pod wielką górę. Chyba, że rower jest elektryczny ;>
Minutę po deszczu. / Fot. 3mille /CC BY 2.0/Flickr.com
Gdy opowiadałam znajomym o tym, co będę robić w Appenzell, wszyscy się śmiali. 15 docinków o tym, że pewnie w ogóle nie będę pedałować. To nie tak. Rower elektryczny to wciąż rower, ale ze wspomaganiem - pedałujesz naturalnie, a rower nienaturalnie przyspiesza. Wspomóc można się mniej, bardziej lub wcale. Pod największą górę dociskałam gaz do dechy, czując się zarazem jak czołowy kolarz Tour de Appenzell. Wiatr we włosach, muchy w zębach, widoki obłędne. Jechaliśmy trasą numer 222, na odcinku: Appenzell - Eggerstanden - Sammelplatz - Schlatt - Leimensteig - Haslen - Stein - Hundwil - Urnasch - Gonten - Gontenbad - Appenzell. Pętla o długości ok. 46 kilometrów z różnicą wysokości 946 m i niewielkim ruchem samochodowym zajęła 3,5 godziny.
Byłoby szybciej, gdyby nie przystanki. Bo to nie była zwykła rowerowa wycieczka, tylko tour kulinarny (z tego już moi znajomi mieli ubaw po pachy, bo wiedzą, że kocham jeść). W trasie zjadło się więc co nieco.
Taką wycieczkę można wykupić w Biurze Informacji Turystycznej w Appenzell lub zarezerwować na stronie: http://www.appenzell.info . Są trzy warianty: opisana powyżej - w menu ciasteczko Baerli-Biber, butelka Appenzellera i 4-daniowy lunch (w wersji ze stekiem lub wegetariańskiej) (cena: 50 CHF za posiłki na trasie, ceny aktualne, trzeba mieć własny rower); jednodniowa wycieczka (menu takie samo, ale już razem z wynajęciem roweru elektrycznego i kasku rowerowego, cena: 100 CHF) i opcja max: trzy noce w trzygwiazdkowym hotelu, w cenie rower, wyżywienie i Appenzell Card (czyli karta turystyczna dawana w prezencie każdemu turyście, który w Appenzell spędza minimum trzy noce w tym samym miejscu. Karta upoważnia do wielu darmowych wstępów i bardzo atrakcyjnych zniżek. Więcej szczegółów na stronie www ). Koszt ostatniej wycieczki to 255 CHF za osobę.
Takie widoki! Fot. Shutterstock
To oczywiście nie wszystkie atrakcje, których można zakosztować w Appenzellerlandzie. Mnie zabrakło czasu na naukę jodłowania, podejrzenie lokalnych rękodzielników przy pracy czy kurs grania na specjalnym głębokim talerzu (coraz popularniejszy wśród odwiedzających Appenzell turystów). Następnym razem.
Takie widoki! Fot. Falk Lademann/CC BY 2.0/Flickr.com
Mało kto może sobie pozwolić na podróżowanie bez nerwowego zaglądania do portfela, zwłaszcza w Szwajcarii. Najatrakcyjniejsze letnie oferty, regularnie uzupełniane, znajdziecie na stronie: MySwitzerland.com/top .