Jeden wygląda jak koło, drugi prowadzi w chmury, a kolejny - rośnie. Najdziwniejsze mosty świata

Trzy niezwykłe mosty, każdy w innym zakątku Ziemi. Przeczytaj, czemu zawdzięczają swoją wyjątkowość i sławę.

To miejsce przede wszystkim pachnie. Wszędzie rosną azalie, właściwie tysiące azalii, i rododendrony. Obsadzono nimi alejki, uzupełniono każdą wolną przestrzeń między drzewami. Jako że parkowi niedługo stukną dwie setki, niektóre krzewy są dość wiekowe - rozłożyste, czasem splątane jedne z drugimi jak w dżungli. Park Rododendronów w Kromlau jest jednym z najpiękniejszych miejsc w Saksonii, położonym zaledwie kilka kilometrów od granicy z Polską, i jednym z największych takich parków w całych Niemczech.

Jego historia zaczęła się w 1844 r., kiedy właścicielowi majątku Fryderykowi Roetschke zamarzył się własny ogród krajobrazowy. Zaprojektował go z rozmachem - na 160 hektarach otaczających malownicze jezioro Rakotz zainspirowany rozległym, położonym po dwóch stronach Nysy Łużyckiej Parkiem Mużakowskim (dzisiaj jego część leży w Polsce). Po latach do drzew dołączyły azalie i rododendrony. Dlatego najlepiej przyjechać tu w maju, kiedy niemal każde miejsce kipi od kwiatów. Ale i w każdym innym miesiącu można się nieźle zdziwić, bo Kromlau jest chyba jedynym miejscem na świecie, gdzie można zobaczyć most o kształcie idealnego koła.

Na terenie parku jest co prawda jeszcze kilka innych budowli - choćby dworek czy stacja kolejki wąskotorowej - ale to właśnie most jest jego symbolem. Przerzucony nad jeziorem został zbudowany z ciemnych kamieni bazaltowych i oczywiście wcale nie jest okrągły, tylko łukowaty, a w pierwszych latach podtrzymywały go zabezpieczające podpory. W czasie ich usuwania zginął jeden z robotników, dlatego niektórzy mawiają, że oprócz tysięcy talarów most kosztował jedno życie. Tak czy inaczej konstrukcja przetrwała, a dzięki nietypowemu kształtowi i położeniu odbijając się w wodach jeziora daje niemal doskonałe złudzenie pełnego kręgu.

Most podniebny

Sky bridge zakręca się za to jak podkowa łącząca dwie platformy widokowe. Ale akurat w tym przypadku nie to jest najważniejsze: jak przystało na "most podniebny" wsparta na strzelistym pylonie konstrukcja zdaje się unosić nad malezyjskim, soczyście zielonym lasem deszczowym. Spacer w chmurach to doświadczenie tylko dla ludzi o mocnych nerwach. Most wybudowano dekadę temu na wyspie Langkawi znajdującej się niedaleko zachodniego wybrzeża półwyspu malezyjskiego.

Wielu mawia, że to najpiękniejsza platforma widokowa świata - została rozpięta 700 m n.p.m., by połączyć platformy widokowe znajdujące się 125 metrów jedna od drugiej.

Rozciąga się stąd pyszny widok na gęstą dżunglę w dole oraz błękitne fale Morza Andamańskiego i rozrzucone na nim wyspy nieco dalej. Żeby się tu dostać, trzeba wjechać kolejką linową na jedną z platform (kursuje tylko przy dobrej pogodzie). Poza zakupem pamiątek na kilku stoiskach nie ma tu za wiele do roboty, ale atrakcją samą w sobie są widoki i możliwość robienia zdjęć. A dla entuzjastów produkcji made in Bollywood - możliwość stanięcia w miejscu, w którym nakręcono ostatnią scenę przeboju "Don", oczywiście z królem Shah Rukh Khanem w roli głównej (w dodatku podwójnej). Most w chmurach ostatnio był zamknięty z powodu przeglądu technicznego.

Mosty żywe

Na tym samym kontynencie znajduje się całkowite przeciwieństwo zawieszonej na pylonie konstrukcji, powstałej według zasad najnowszej myśli technicznej. W miasteczku Czerapundżi w stanie Meghalaya - czyli jednym z północno-wschodnich stanów Indii - mosty rosną same pozwalając przeprawiać się nad rzekami i potokami. A tych jest w okolicy całkiem sporo - Czerapundżi jest bowiem miastem o największej średniej opadów (w tym samym stanie leży najbardziej deszczowa wieś - w Mawsynram jest nawet nieco bardziej mokro). Co roku spada tu prawie 12 tys. mm deszczu, a na przełomie rekordowych lat 1960/61 zanotowano ich aż 26 tys. mm; dla porównania - w Polsce potrzeba byłoby na to 43 lat! Położone na zboczach Himalajów Czerapundżi jest także jedynym miejscem w Indiach, gdzie pada przez cały rok - w pozostałych częściach subkontynentu rok wyznaczają pory suche i deszczowe. Ale nie jest to jedyna niezwykłość tego rejonu: Czerapundżi słynie z żywych mostów, można je zobaczyć - a nawet nimi przejść - w czasie jednego z trekkingów.

W okolicy nie brakuje bowiem górskich tras, tak malowniczych, że maszerując nimi trudno nie przecierać oczu ze zdziwienia zastanawiając się, czy oto nas w tajemniczy sposób nie przeniesiono na plan "Avatara". Żywe mosty tworzą korzenie drzew jednego z miejscowych gatunków fikusa. Są wyjątkowo giętkie, plastyczne, długie, wytrzymałe i wiją się po ziemi, omijając naturalne przeszkody, np. nadrzeczne głazy.

Oczywiście żaden z nich nie wije się jednak tak, by przeprawić się na drugą stronę tej rzeki. W tym "pomagają" mu już ludzie: miejscowi przez kolejne stulecia nauczyli się przycinać i pielęgnować korzenie tak, by nadać im właściwy kierunek. W ten sposób z dziesiątek splątanych korzeni powstają najprawdziwsze mosty. Ich budowa - czy jak kto woli hodowla - trwa zwykle 10-15 lat. Za to kiedy już są gotowe i stabilne, potrafią przetrwać nawet kilkaset lat. Niektóre z tych przedziwnych, wyglądających na dekorację filmu konstrukcji są tak wytrzymałe, że potrafią utrzymać równocześnie nawet 50 osób.

Więcej o: