Szwajcaria. Przeczytaj, jak to się stało, że w Szwajcarii wszystko działa jak w zegarku

W górach jest wszystko, co kocham. Już tylko dlatego Szwajcaria ma u mnie awansem wielki plus. Często jednak, czekając na pociąg, wcale nie podziwiam okolicy, tylko przypatruję się prozaicznemu urządzeniu - dworcowemu zegarowi. Niezmiennie fascynuje mnie jego sekundowa wskazówka. Płynnie, bezgłośnie, nieustannie. Wszędzie tak samo. Na głównym dworcu kolejowym w Zurychu i na maleńkiej stacji w otoczonym górami Château-d'Oex. Gdy pociąg wjeżdża na stację w tym momencie, w którym wskazówka przekracza oznaczoną w rozkładzie godzinę, utwierdzam się w przekonaniu, że nie zmarnuję tutaj ani chwili. Że rzeczywiście wszystko działa jak w szwajcarskim zegarku.

Tekst pochodzi z najnowszego numeru magazynu

Szwajcaria. Jabłko i niezawisłość

Perfekcja jest narodową cechą Szwajcarów. Jej apoteozę odnajdujemy już w opowieści o Wilhelmie Tellu. Rzecz wydarzyła się w 1307 r., w jednym z trzech kantonów należących do pierwotnej, zawiązanej zaledwie kilkanaście lat wcześniej federacji. Ziemie te próbowali od lat podporządkować sobie Habsburgowie. Wyznaczony do pilnowania cesarskich interesów urzędnik szykanował jednak poddanych, każąc im kłaniać się swojej czapce, umieszczonej na słupie w miasteczku Bürglen. Jednak pewien znany z celnego oka i dumy kusznik odmówił. Aresztowano go więc razem z synem, grożąc obydwu śmiercią. Co było dalej, wiemy. Na głowie chłopca umieszczono jabłko, a ojciec miał w nie trafić z kuszy. Jeśli mu się uda - odzyskają wolność. Tell trafił w jabłko. Zauważono jednak, że ma drugi bełt. Po co? Z prostoduszną szczerością kusznik wyznał, że gdyby zabił chłopca, drugi bełt posłałby cesarskiemu urzędnikowi. Słowa te uznano za zniewagę i skazano Tella na wtrącenie do lochów w twierdzy Küssnacht. W czasie transportu łodzią więzień jednak zbiegł, a oburzenie wywołane postępowaniem urzędnika poderwało Szwajcarów do walki. Jednocząc się z kolejnymi kantonami, w 1499 r. położyli ostatecznie kres cesarskiej supremacji.

Precyzyjny mechanizm

Jak w szwajcarskim zegarku/ Fot. Shutterstock

Czarno na białym stosunek do precyzji ukazuje również historia zegarmistrzowskiego fachu. Już w połowie XVI w. wielkim uznaniem cieszyli się w Europie genewscy rzemieślnicy. Na początku XVII stulecia założyli w mieście pierwszą na świecie zegarmistrzowską gildię. Sto lat później fachem tym trudniło się już tak wielu ludzi, że zajęcia trzeba było szukać na prowincji, m.in. w miejscowościach położonych w malowniczej Jurze. Miejscowi rzemieślnicy szybko zdobyli uznanie, a dla całej okolicy przyjęła się nazwa Dolina Zegarów. Wiążą się z nią (podobnie jak z Genewą) dzieje tak uznanych producentów jak Patek Philippe czy Jaeger-LeCoultre oraz znanych z innowacyjnych rozwiązań marek Omega, Tissot i Swatch.

Konsekwentna neutralność

Cóż jednak po najdoskonalszych nawet produktach, gdy wojenne zawieruchy zakłócają rozwój. Pod tym względem Szwajcarom dopisywało i szczęście, i rozsądek. W dziejach ich federacji nie było tak wielu wojen jak w innych krajach europejskich. Ostatnia - w 1848 r. Była to wojna domowa, wywołana sporami o kształt państwa. Gdy dobiegła końca, powstał związek 26 suwerennych kantonów z czterema językami narodowymi, tworzący podwaliny demokratycznej Szwajcarii, państwa deklarującego neutralną drogę rozwoju. Dzięki takiej pozycji (oraz prestiżowi banków) Szwajcarom udało się uniknąć okropności obu wojen światowych. Utrzymanie neutralności podczas tej drugiej było m.in. zasługą niezłomnej postawy głównodowodzącego armii szwajcarskiej, generała Henri Guisana. Jego pomnik można obejrzeć w sąsiadującym z Lozanną maleńkim Ouchy. Każdy więc może spojrzeć w twarz żołnierzowi, jedynemu bodaj na świecie, który doczekał się pomnika za to, że nie walczył.

Pozytywne efekty pesymizmu

Nieustanne windowanie jakości i długotrwały pokój to fundament, na którym rozkwita biznes. W efekcie, czego się Szwajcarzy nie dotkną - od bankowości i zegarmistrzostwa po wytwarzanie serów - zamienia się w żyłę złota. Nie byłoby jednak szwajcarskich sukcesów w biznesie, gdyby nie... Jan Kalwin. Stworzona przez niego doktryna religijna, kładąca podwaliny pod jedno z głównych wyznań protestanckich, w życiu społecznym sprzyjała oszczędności i odpowiedzialnym postawom. Przekonywała też do dość pesymistycznej koncepcji predestynacji. Według niej Bóg jeszcze przed stworzeniem świata przesądził, kto zazna zbawienia, a kto zostanie potępiony. Dowodem łaski mogą być więc jedynie powodzenie w życiu i pracy oraz dobre uczynki. W tej sytuacji chęć udowodnienia przynależności do wybranych motywowała do wytężonej pracy. Praca zaś, jak wiadomo, prowadzi do sukcesów - już bez interwencji sił wyższych.

Pocztówka ze SzwajcariiPocztówka ze Szwajcarii Fot. Shutterstock Szwajcarska kolej/ Fot. Shutterstock

Z szacunkiem do tradycji

Perfekcja, pokój i protestantyzm są filarami, na których Szwajcarzy spokojnie i konsekwentnie budują od wieków swój niewielki kraj. Zachowują przy tym z pietyzmem i umiejętnie eksponują oszałamiające krajobrazy oraz pamiątki przeszłości. A dla wygody własnej i przybyszów rozwijają nowoczesną infrastrukturę, wcale nie rezygnując przy tym ze starszych urządzeń, jeśli tylko działają one prawidłowo. Za przykład niech posłuży kolejka, którą pokonuje się odcinek trasy wiodącej z Montreux na szczyt Rochers de Naye (2042 m n.p.m.). Jej konstrukcję poruszaną przez blisko 100 lat systemem grawitacyjnym zelektryfikowano dopiero pod koniec lat 60. XX w. Wcale nie dlatego, że nie była nowoczesna, po prostu jej ostatni konserwator odchodził na emeryturę, a nie miał następców.

Pewnie w szwajcarskim wizerunku można znaleźć jakieś słabości. Ich brak byłby przecież nieludzki. Ale patrząc na ten kraj przez pryzmat potrzeb turysty, widać wyraźnie, że atuty przeważają. Jest pięknie i podróżuje się komfortowo. A od fantastycznych widoków i krajobrazów można dostać zawrotu głowy. Tu naprawdę można wypocząć.

Więcej o: