Piotr Bielski: Jest to technika oparta na prostych ćwiczeniach wywołujących śmiech bez opowiadania dowcipów, niezależnie od humoru czy nastroju. Nie trzeba być radosnym człowiekiem, by praktykować tę formę jogi, stajemy się radośni dzięki praktyce śmiechu. Technikę tę stworzył przed 18 laty doktor Kataria, lekarz internista z Bombaju.
P.B.: Kilka lat temu trafiłem na krótką sesję śmiechu prowadzoną przez mojego znajomego, który był na takiej sesji w Niemczech, technika ta wydała mi się zabawna. Pracowałem wówczas jako wykładowca akademicki, zacząłem używać kilku prostych ćwiczeń na zajęciach ze studentami jako tzw. "energizerów", przerywników, które pomagały studentom utrzymać koncentrację. Na przykład miksowaliśmy wyimaginowany koktajl i potem go piliśmy ze śmiechem. Podobało się to i studentom i mi, nie widziałem jednak wtedy w tym nic głębszego. Dopiero w Indiach, kiedy poznałem filozofię jogi śmiechu, ideę, że śmiejemy się codziennie, niezależnie od okoliczności i to zmienia całe nasze życie, wciągnęło mnie to. Rok temu wyjechałem do Indii, by jako dziennikarz freelancer szukać nowych tematów do artykułów o podróżach i duchowości. Wtedy usłyszałem o doktorze Madanie Katarii i jego jodze śmiechu. Pojechałem do niego wiedziony dziennikarską ciekawością, a koniec końców wziąłem udział w szkoleniu trenerskim wraz z dwudziestoma pięcioma osobami z całego świata - jako pierwszy Polak. I bardzo się z tego cieszę. To doświadczenie odmieniło moje życie.
P.B.: W sanskrycie słowo joga tworzone jest przez morfem yuj (judż), oznaczający zjednoczenie, połączenie, jedność. Joga śmiechu łączy ludzi pozwalając im się spotkać we wspólnej praktyce śmiechu. Filozofia praktykowania śmiechu wywodzi się właśnie z praktyki jogi. Długie trwanie w asanach, niecodziennych dla ciała pozycjach, bywa tak samo trudne, jak wywołanie śmiechu. I tu i tu trzeba dużo ćwiczyć.
P.B.: Joga śmiechu może być odbierana jako coś sztucznego, dopóki jej nie spróbujesz, ale jest to trening. To tak, jak wspinanie w sztucznych warunkach na ściance wspinaczkowej przygotowuje do tego, by wspinać się lepiej w naturalnych skałach i górach. Tak samo my, śmiejąc się więcej w warunkach warsztatowych, śmiejemy się dużo więcej w sytuacjach codziennych.
Sesja jogi śmiechu. / Zdjęcia: archiwum prywatne Piotra Bielskiego, kolaż: Gazeta.pl
P.B.: Joga śmiechu pozwala "wyjść z głowy", nabrać dystansu do swojego ciała, myśli, bólu. Większość emocji to produkty uporczywych myśli. Praktykujemy więc takie ćwiczenia, które pomagają się od nich uwolnić, np. wyjmujemy myśli ruchem ręki, wyjmujemy je z czoła i ze środka głowy, usuwamy wszelki myśli, że jest nam źle, że jesteśmy głodni czy zdenerwowani. Usuwamy też wszelkie oceny innych ludzi, które szkodzą relacji, nie pozwalają być z ludźmi w pełni. Wyrzucamy te wszystkie myśli i zostajemy bez nich, może w jakiś sposób psychicznie i emocjonalnie obnażeni, ale gotowi na nowe doświadczenia.
Podczas zajęć dbam o to, by ludzie zdobyli się na odwagę wejścia w coś nowego. Kiedy prowadzę dłuższe, kilkudniowe warsztaty, zachęcam uczestników by za każdym razem siadali w nowych miejscach, by nie przyzwyczajali się do jednego, "swojego", bezpiecznego, bo umysł lgnie do schematów, do tego, co zna, a joga śmiechu pozwala "wgrać nowe oprogramowanie". Np. mamy takie ćwiczenie, w którym wyobrażamy sobie, że stoimy w korku na czerwonym świetle, próbujemy ruszyć i nie możemy, i to wywołuje nasz śmiech. Śmiejemy się więc z czegoś, co na co dzień nas złości. Przyzwyczajamy ciało i umysł do czegoś nowego. Ćwiczenie jest pozornie banalnie proste, ale po warsztatach wiele osób mówiło mi, że teraz w realnej sytuacji, kiedy stoją na czerwonym świetle, to zamiast się denerwować, śmieją się.
Śmiejemy się też z przychodzących rachunków, braku pieniędzy czy bólu brzucha i głowy. W ten sposób odejmujemy ból emocjonalny, który zazwyczaj automatycznie dodajemy do bólu fizycznego.
P.B.: Współczesna nauka mówi, że ciało nie rozróżnia śmiechu naturalnego od sztucznego, czyli śmiechu wywołanego ćwiczeniami i śmiechu, który jest naturalną reakcją np. na zabawną sytuację. W obu przypadkach dochodzi do dotlenienia mózgu i wydzielania endorfin. Filozofia tych zajęć polega na tym, że w czasie ćwiczeń przechodzimy od śmiechu sztucznego, wywołanego na życzenie, działaniem woli, do śmiechu naturalnego, którym zarażamy się nawzajem. Na początku może bywać to trudne, ale zazwyczaj dzięki kontaktowi wzrokowemu i atmosferze dziecięcej zabawy, jaką staram się utrzymywać podczas zajęć, przechodzimy od mechanicznego, wywołanego mocą decyzji śmiechu, do naturalnej radości. Mój nauczyciel powtarza, że "nie musisz być w dobrym humorze, w dobrej kondycji przychodząc na zajęcia, możesz być zdenerwowana czy nawet w depresji wystarczy, że przyprowadzasz swoje ciało na zajęcia, a my zajmiemy się resztą".
P.B.: Przy wszelkich poważnych schorzeniach przy jakiejkolwiek aktywności fizycznej zalecana jest ostrożność. W przypadku jogi śmiechu przeciwwskazaniem jest ciąża, skłonności do padaczki, poważne choroby serca i zaawansowane choroby psychiczne. Prowadziłem zajęcia z grupą seniorów z domu pomocy społecznej, średnia wieku mogła być powyżej 80 lat - zajęcia prowadziłem wolniej i mniej się ruszaliśmy, ale śmiechu nie brakowało.
P.B.: Dbam o to, by minimalizować takie przypadki. Na początku staram się stworzyć atmosferę bezpieczeństwa i zrozumienia. Tłumaczę, po co są te zajęcia, jak wpływają na samopoczucie i jak będą przebiegały. Tłumaczę, że zajęcia mają nam pomóc odzyskać radość i uzyskać korzyści zdrowotne. Że na początku to, co robimy może wydawać się dziwne, że umysł może to oceniać jako dziecinne, ale właśnie o to chodzi, żeby wrócić do radości dziecka. Dzieci śmieją się 400 razy dziennie, a dorośli zaledwie 10. Zostawiam też czas na zadawanie pytań, by już na początku rozwiać rodzące się wątpliwości. Większość ludzi decyduje się, by w pełni uczestniczyć w proponowanych przeze mnie ćwiczeniach. Szacuję, że jedna na 100, 150 osób nie jest w stanie w to wejść.
Pamiętam że na warsztacie w Warszawie miałem dziewczynę, która zapłaciła z góry za warsztat, co oznacza, że wiedziała (przynajmniej w teorii), czego się spodziewać i wzięła udział w warsztacie w pełni świadomie. A jednak cały czas miała duże problemy, by się otworzyć na śmiech. Uczestniczyła w ćwiczeniach tylko w minimalnym stopniu, a ja to uszanowałem. Dziewczyna wytrwała do końca warsztatu i na koniec podziękowała mi mówiąc, że było to dla niej ważne, choć trudne doświadczenie. Nie twierdzę, że jest to technika dla wszystkich ale prawie. Prowadzę jogę śmiechu w szkołach, ośrodkach dla seniorów, w dużych firmach. Skorzystać może każda grupa wiekowa i zawodowa. Jednak oczywiście jest też tak, że nie każdy człowiek jest na to w każdym momencie gotowy. Konieczna jest pewna doza delikatnego dystansu do siebie, Jeśli człowiek ma poczucie, że jest superpoważny, a śmiech jest dziecinny i głupi, i taka osoba nie chce niczego zmieniać, wyjść z roli poważnego człowieka, to oczywiście będzie to trudne.
Na moje zajęcia przychodzą ludzie, którzy już podjęli decyzję, że chcą czegoś takiego spróbować i dają mi pewien kredyt zaufania. Są gotowi, by zrobić coś szalonego, coś nowego, czego wcześniej nie doświadczyli. Kupują bilet na podróż wiedząc, że może to być podróż z przygodami Trudniej jest w sytuacji, kiedy to dyrektor personalny w firmie stwierdza, że joga śmiechu jest czymś ciekawym, co pomoże pracownikom firmy rozwinąć się i zatrudnia mnie, a pracownicy przychodzą na zajęcia z obowiązku, bez przekonania. W takich grupach jest więcej osób sceptycznych.
P.B.: Przede wszystkim dbam o komfort osób ćwiczących, unikam więc sytuacji, w których większość pracowników ćwiczy, a np. dwójka siada, obserwuje, komentuje czy robi zdjęcia telefonami komórkowymi.
P.B.: Tu trzeba rozróżnić prowadzone przeze mnie warsztaty na zamówienie, które sa płatne i odbywają się zawsze w przestrzeni zamkniętej, i spotkania klubów śmiechu, które mają bardziej charakter promocyjny, otwarty. Faktycznie, idąc za przykładem z Indii, organizujemy z klubami śmiechu również spotkania w przestrzeni publicznej, na przykład w parkach. W Indiach jest ok. 2000 klubów śmiechu, które spotykają się w parkach, by śmiać się razem. Ja, idąc za tym przykładem, też prowadzę zajęcia np. na Polu Mokotowskim, a liderzy, których przeszkoliłem - jest ich już ponad 90 - otworzyli takie kluby w większości dzielnic Warszawy.
P.B.: Na początku, kiedy np. w parku pojawiali się gapie zainteresowani tym, co robimy, ich obecność nas krępowała. Potem jednak zaczęliśmy dostrzegać, że robią to z ciekawości i zaczęliśmy do nich machać, uśmiechać się, wchodzić z nimi w kontakt. Naprawdę spotykaliśmy się z samymi życzliwymi reakcjami. Często ktoś spontanicznie włączał się do naszych działań - gimnazjalistki na deskorolkach, dziadek z wnuczkiem. Nawet jeśli ktoś w duchu uważał, że to, co robimy jest głupie, to ludziom wcale nie jest łatwo wyśmiewać kogoś oko w oko. O wiele łatwiej zrobić to w mediach społecznościowych na przykład komentując filmy na youtube. W realu - nic takiego się nie zdarzyło.
P.B.: Szacuję, że ok. 10, niektóre spotykają się raz w miesiącu, inne - nawet dwa razy w tygodniu. Kluby spotykają się już w Warszawie, Poznaniu, Toruniu, Krakowie i Białymstoku.
P.B.: Spotkania są otwarte dla każdego i z zasady darmowe. Czasem trzeba uiścić niewielka opłatę - zrzutkę na koszty wynajęcia sali.
A.W.: W udzielanych wywiadach i na swoim blogu mówisz, że chcesz by Polska stała się roześmianym krajem. Myślisz, że to możliwe? Przecież Polacy słyną z narzekania i smutku P.B.: Słyszałem kiedyś taką anegdotę. Dwóch biznesmenów wybrało się do maleńkiego afrykańskiego kraju. Obaj produkowali komputery. Kiedy okazało się, że komputery w tym kraju nie sa w ogóle znane, pierwszy z biznesmenów natychmiast się wycofał stwierdzając, że w tym kraju nie istnieje rynek komputerowy. Drugi natomiast stwierdził, że to dopiero jest idealny rynek! Wszystko zależy od tego, jak na to spojrzeć. Moje doświadczenie pokazuje, że ilość frustracji i smutku w Polsce przekroczyła taki poziom, że coraz więcej Polek i Polaków chce się z tego wyrwać, coś z tym zrobić. Widać to najlepiej w historii jogi śmiechu w Polsce. Od kiedy wróciłem z Indii i w marcu zeszłego oku zacząłem prowadzić w Polsce zajęcia, przeprowadziłem ok. 500 sesji, trafiłem do kilkunastu firm, szkół, uczelni wyższych, centrów jogi, zdrowia i rozwoju; przeprowadziłem 7 edycji kursów liderskich, na których przeszkoliłem 90 liderów. Większość z nich aktywnie działa prowadząc zajęcia. W ciągu zaledwie jednego roku śmiało się ze mną kilka, a może nawet kilkanaście tysięcy ludzi!
P.B.: Myślę, że gdyby nie potrafili, joga śmiechu w Polsce nie odniosłaby takiego sukcesu! Jednak zauważyłem, że śmianie się dużo łatwiej przychodzi kobietom. Tak w Polsce, ale i na świecie 80% osób biorących udział w zajęciach jogi śmiechu to kobiety. Wydaje mi się, że kobietom jest łatwiej śmiać się samym z siebie. Męskie ego jest silniejsze, mężczyźni bardziej boją się utraty twarzy, swojego wizerunku. Najtrudniejsza grupa, jaką prowadziłem, składała się z pracowników firmy informatycznej - w 95% mężczyzn.
P.B.: W Indiach i Portugalii.
P.B.: Joga śmiechu jest uniwersalna, ponadnarodowa, nie używa humoru, język mówiony też nie jest konieczny. Te ćwiczenia rozumie każdy. Różnice? W Indiach np. jest znacznie większy dystans między kobietami i mężczyznami - jest to głęboko zakorzenione w ich kulturze. Czyli ćwiczenia, jakie robimy w Polsce, kiedy np. klaszczemy sobie nawzajem w dłonie, byłyby nie do pomyślenia w gronie mieszanym. Dlatego w Indiach takie ćwiczenia wykonuje się w dwóch grupach, damskiej i męskiej. Prowadziłem też zajęcia w indyjskiej szkole. Szkoła w Indiach znacznie różni się od tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni na zachodzie. Jest dużo bardziej autorytarna. Więc i zajęcia jogi śmiechu prowadzone są tam inaczej. Trochę jakby - z perspektywy kutry zachodniej - wojskowo. Nauczyciel pokazuje ćwiczenie, a potem uczniowie je powtarzają. Nie ma tam miejsca na dyskusję czy wygłupy. W polskiej szkole by to nie przeszło - u nas jest więcej gier i zabaw.
Nie zaobserwowałem natomiast znacznych różnic np. w prowadzeniu jogi śmiechu w grupie włoskiej czy portugalskiej. Chociaż wydaje mi się, ze Włosi mają nieco ułatwione zadanie. Są bardziej roześmianym narodem, ale są to tylko odcienie, niuanse, a nie znaczące różnice, technika jest uniwersalna i działa w każdym kraju.
P.B.: Od kiedy praktykuję jogę śmiechu - zaczynam dzień od 10 minut śmiania się - moje poczucie humoru się rozwija. Teraz zdarza się czasem, że ktoś chce mi opowiedzieć dowcip i zanim zacznie, ja już zanoszę się śmiechem z radości, że chce mi ten dowcip ofiarować.
P.B.: Ostatnio kosztował 1000 dolarów plus koszty pobytu w pięknym, zacisznym ośrodku szkoleniowym - kolejne 200 dolarów. Do tego trzeba dodać koszt przelotu do Bangalore plus wiza - ok 3000 zł. Aktualne informacje o kursach można znaleźć na stronie: www.laughteryoga.org
P.B.: Wystarczy jeden weekend, by opanować niezbędne podstawy teoretyczne i praktyczne jogi śmiechu, pozwalające samodzielnie prowadzić sesje. Mam uprawnienia, by prowadzić takie weekendowe kursy, na których ludzie otrzymują dyplomy sygnowane przez doktora Katarię i jego szkołę. Koszt kursu obecnie to 640 zł i oferuję różne rodzaje zniżek. Prowadzę regularnie kursy w Warszawie, Krakowie, Poznaniu i Wrocławiu. Szczegóły na mojej stronie www.joginsmiechu.pl .
"Nazywam się Paulina Dudek, wstałam dziś o 7:30. HA HA HA!".
Idąc testowo na jogę śmiechu chyba nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak trudno jest zaśmiać się publicznie przed gronem kilkunastu obcych osób (mimo że: 1) byłam jedną z ostatnich, prawie wszyscy w grupie zrobili to już przede mną, 2) na co dzień dużo się śmieję, 3) raczej nie mam problemów z nawiązywaniem nowych kontaktów).
Na pierwszych zajęciach jogi śmiechu od razu widać, kto jest nowy, a kto chichra się regularnie - ci pierwsi (ja!) stoją w swetrach i nerwowo się uśmiechają wyginając palce, drudzy - wyluzowani, ze szczerym śmiechem na ustach wymieniają uprzejmości, robią miny, by rozluźnić szczękę i nie mogę się doczekać początku zajęć. No dobrze, w tym ostatnim się zgadzaliśmy.
No więc podczas przedstawiania się nie było mi do śmiechu. Przyszłam na zajęcia zła i zmęczona. I wydało mi się to sztuczne. I takie było.
Potem... nie wiem nawet kiedy, dałam się wciągnąć do szaleńczej zabawy, trochę jak w przedszkolu - biegania, klaskania, udawania zwierząt i prawdziwego śmiechu , od którego rozbolał mnie brzuch. Chwilami bardzo już chciałam przestać, ale wtedy śmiechem wybuchał ktoś inny i wszystko zaczynało się od nowa. Niektórzy dostali regularnej głupawki. Po drodze zrzucałam kolejne górne części garderoby, by na końcu stać zziajana, z rumieńcem, w samym t-shircie. Zadowolona i zmęczona (całość, razem z krótkim wprowadzeniem i dwiema sesjami pytań do prowadzącego, Piotra Bielskiego, trwała 45 minut, z czego 25 minut czystego śmiechu).
A następnego dnia zakwasy.
Werdykt: z początku joga śmiechu wydała mi się nieco głupia, ale to naprawdę fajnie spędzony czas. Po ćwiczeniach człowiek czuje się zmęczony i bardzo dobrze dotleniony. Powrót do domu upłynął mi na przypominaniu sobie zabawnych scen z zajęć i dalszym śmiechu, co trochę dziwiło współpasażerów. Nie potrafię stwierdzić, czy joga śmiechu faktycznie zmienia życie, bo byłam tylko na jednych zajęciach. Ale wierzę, że może pomóc w łapaniu dystansu, przekuwaniu trudnych przeżyć na powód do śmiechu, przełamywania lodów w relacjach z ludźmi. Polecam, hahaha!