"The Rock", czyli Skała - tak najczęściej określany jest przez miejscowych ten skrawek lądu. I nic dziwnego - już z daleka, z drugiej strony zatoki widać ogromną spiczastą skałę sterczącą z morza. Charakterystyczny kształt stał się "logo" Gibraltaru, umieszczanym na biletach, ulotkach i pocztówkach.
Zanim dostaniemy się do tej "brytyjskiej miniaturki", musimy odstać swoje w kolejce do granicy. Półwysep malutki, ale kontrola graniczna jak najbardziej poważna. Jeśli ktoś jest samochodem, a chce przez kilka godzin pozwiedzać, lepiej zostawić auto na parkingu w La Linea - hiszpańskiej miejscowości przylegającej do granicy z Gibraltarem.
Obecnie Gibraltar ma powierzchnię ok. 6 km kw. Specjalnie piszę "obecnie", bo parę lat temu dobudowano kawałek lądu... Kiedy okazało się, że brakuje możliwie płaskiego miejsca, żeby zbudować cokolwiek (większość powierzchni zajmuje przecież stroma skała), zatrudniono holenderskich specjalistów, żeby wydarli kawałek ziemi morzu. Akurat w tej dziedzinie Holendrzy mają najwięcej doświadczeń! Odpompowywali piasek z dna z jednej strony półwyspu i nadsypywali z drugiej. Powstał całkiem spory kawałek lądu, a na nim równe rzędy kilku wieżowców i ogromny parking. Tu zatrzymują się autokary przywożące turystów, stąd odjeżdżają mikrobusy i taksówki obwożące po największych atrakcjach Skały.
Ale żeby tam dojechać, najpierw musimy poddać się kontroli granicznej, a potem przed zamkniętym szlabanem czekać na przejazd. Dlaczego - przecież tu nie ma szyn, nie jeżdżą pociągi? Nie, ale właśnie startuje samolot! Pas startowy usytuowany jest w poprzek półwyspu i dodatkowo nad fragmentem zatoki. Żeby lądem dostać się z Hiszpanii na Gibraltar, nie da się przejść ani przejechać inaczej, niż przecinając pas startowy. Ale przy okazji można obejrzeć z bardzo bliska startujące i lądujące samoloty.
To właśnie z tego pasa 4 lipca 1943 roku wystartował samolot z generałem Sikorskim na pokładzie. Czy generał wtedy jeszcze żył, czy go wcześniej zamordowano? Oficjalnie tego do dziś nie wyjaśniono. Dość, że samolot spadł do morza zaraz po starcie i uratował się jedynie czeski pilot.
Na Gibraltarze znaleźć można ślad tej tragedii - tablicę wmurowaną w ścianę katedry przy Main Street. W katedrze spoczywały wydobyte z wraku zwłoki generała, zanim przetransportowano je do Wielkiej Brytanii.
Jeśli chcemy zwiedzić najciekawsze miejsca Gibraltaru, mamy dwie możliwości. Pierwsza to kolejka linowa, która wwozi chętnych na górę, a stację pośrednią ma przy Apes Den (jaskini małp) - wizyta na Gibraltarze bez zdjęcia z małpą się nie liczy! My wybieramy drugie rozwiązanie, pozwalające dotrzeć też do innych miejsc - z parkingu bierzemy mikrobusik.
Najpierw jedziemy wzdłuż dawnych murów, broniących niegdyś dostępu do miasta. Nic dziwnego - Gibraltar jako punkt strategiczny, wrota na Morze Śródziemne, był obiektem ataków w czasie większości wojen.
Kiedyś podstawę murów oblewała woda, teraz jedziemy ulicą zbudowaną po ich zewnętrznej stronie, a zatoka jest kilkadziesiąt metrów dalej.
Wąskimi, krętymi uliczkami jedziemy na sam koniuszek półwyspu zwany Europa Point. Widać stamtąd i odległe o 14 km brzegi Afryki, i hiszpański port Algeciras po drugiej stronie zatoki.
Wszyscy myślą, że to południowy kraniec Europy, ale to nieprawda - bardziej na południe wysunięta jest hiszpańska Tarifa, leżąca kilkanaście kilometrów dalej na zachód.
Jednak i tak wszyscy robią sobie pamiątkowe zdjęcia na tle biało-czerwonej latarni morskiej wznoszącej się 49 m nad poziomem morza, na samym końcu półwyspu. Latarnia, której światło przy dobrej widoczności dociera 37 km dalej, jest jedyną znajdującą się poza obszarem Wielkiej Brytanii, a zarządzaną przez brytyjską instytucję Trinity House nadzorującą latarnie morskie.
Stąd jest też piękny widok na całą majestatyczną skałę, tyle że na pierwszym planie większość miejsca zajmuje... biały meczet ze strzelistym minaretem. Tutaj?! Tak, całkiem niedawno - w 1997 roku budowlę wzniósł król Arabii Saudyjskiej Fayad al Saud.
Meczet rzuca się w oczy zdecydowanie bardziej niż pobliska kaplica - Shrine of Our Lady of Europe, ze słynną figurką Matki Bożej z Dzieciątkiem. Choć - jak ironiczna bywa historia! - kaplica była zbudowana jako meczet przez Arabów władających Półwyspem Iberyjskim przez kilkaset lat. Meczet w kaplicę przekształcili Hiszpanie po zdobyciu Gibraltaru w XV wieku.
Z Europa Point ruszamy w górę. Jedziemy przez tereny wojskowe, które zajmują całą południową część półwyspu. Oprócz ogromnych radarów widać odrapane budynki i walające się śmieci. Bałagan straszliwy! Nie takie NATO piękne, jak nam się wydaje - stwierdzamy z nutką satysfakcji.
Obowiązkowym punktem programu jest Grota św. Michała. To rezerwat przyrody - jaskinia o bogatej szacie naciekowej, a jednocześnie sala koncertowa cały czas używana. Można wejść na scenę, "za kulisy", choć prawdziwych kulis tu nie ma, posiedzieć na widowni. Zachwycająca jest naturalna, stalaktytowa scenografia, choć myślę, że miejscowym miłośnikom sztuki już się mogła opatrzyć... Miejscowy przewodnik dementuje podawaną przez wydawnictwa informację, że w czasie II wojny w jaskini był szpital wojskowy - owszem, był przygotowany, ale nigdy go nie użyto.
Okazuje się, że Grota św. Michała to niejedyna "dziura" w skale - wręcz przeciwnie, jest zryta tunelami jak szwajcarski ser! Przydawały się w czasie kolejnych oblężeń i wojen. Trudno ustalić, ile kilometrów tuneli przecina górę - w jednym przewodniku wyczytałam, że 48, w drugim, że 80, a miejscowy cicerone twierdzi, że 55. Ilekolwiek by było - to sporo. Część wykorzystywana jest jako magazyny, niektórymi poprowadzone są drogi. Najciekawsze są te w północnej ścianie, wyryte w czasie Wielkiego Oblężenia w latach 1779-83. W pionowej skale wykuto "okienka" służące jako otwory strzelnicze. Nic dziwnego, że Hiszpanom nie udało się zdobyć brytyjskiego bastionu.
A w ogóle skąd tu się wzięli Anglicy, bądź co bądź z drugiej strony kontynentu? Zajęli Gibraltar w 1704 roku w czasie wojny o sukcesję hiszpańską, w którą zaplątana była duża część Europy. A potem widocznie spodobało się im, bo zostali...
Już przy wyjściu z groty czekają na nas makaki. Nie boją się ludzi, wręcz przeciwnie - zachowują się dość bezczelnie. Na stojącego koło nas angielskiego chłopca jedzącego spokojnie chipsy wskoczyła małpa, błyskawicznie wyrwała mu torebkę i usadowiwszy się tuż obok zajadała zawartość. Nie dała sobie odebrać zdobyczy, zwinnie odskakując. Co z tego, że wokół są napisy, żeby nie karmić małp, skoro one karmią się same? Szybko schowałam wyjętą śliwkę, kiedy poczułam na sobie łakomy wzrok makaka. Bezczelne stworzenia wchodzą nawet przez okna do wnętrza samochodu, żeby "upolować" jakiś kąsek. A boczne lusterka traktują jak foteliki przyczepione do pojazdów specjalnie dla nich.
Chętnie i wdzięcznie pozują do fotografii. Wielki makak, mały makak, mama z przyczepionym do jej brzucha makaciątkiem... Nic, tylko pstrykać. Wskakują też na głowy turystom, wiedząc, że za to dostaną od kierowców-przewodników orzeszek albo suchy makaronik. Zresztą kierowcy świetnie znają ich zwyczaje i sprawnie porozumiewają się gestami i pogwizdywaniem. "Do you want the picture with the MAŁPA on the top?" pytał nas przewodnik, wiedząc, że jesteśmy Polakami. Trzeba było szybko przygotować aparat, bo zaraz spora małpa siedziała już na głowie.
Makaków jest na Gibraltarze około 200 i chyba mają się świetnie - kiedy chorują, opiekuje się nimi weterynarz! Nie wiadomo tylko, gdzie umierają - podobno mają swoje sekretne miejsce, bo nikt nie widział martwego makaka.
Na górze jest kilka miejsc, gdzie małpy są "pewne", i tam dowożą turystów kierowcy. Jedno z nich, dostępne tylko dla taksówek, jest na górnej grani. Można się wychylić i zobaczyć leżącą z drugiej strony wioskę i plażę oraz ogromne gładkie powierzchnie służące do zbierania deszczówki do podziemnych cystern. Na półwyspie nie ma źródeł - słodka woda to albo deszczówka, albo morska specjalnie odsalana. Odsalaną "produkują" francuskie urządzenia. Jest droga, i dlatego np. do spłukiwania toalet używa się słonej.
Wąskimi, krętymi drogami zjeżdżamy na dół. Z jednej strony zawsze jest przepaść. Kierowca nie chce odpowiedzieć, jak często jakiś samochód spada w dół - twierdzi, że wypadków nie jest dużo. Niektórym pasażerom puszczają nerwy, a on te serpentyny chyba zna na pamięć do tego stopnia, że mógłby je przejechać z zamkniętymi oczami. Jeździ tą trasą codziennie od 20 lat!
Opowiada o porcie, służącym głównie marynarce wojennej. W czasie II wojny wejścia do portu zasłaniane były przed nieprzyjacielskimi minami bramami z siatki. Wtedy Gibraltar był prawdziwą fortecą - zresztą na cały czas wojny ewakuowano stąd rodziny żołnierzy. Radosne spotkanie z żonami i dziećmi przedstawia realistyczny, dość ckliwy pomnik przy wjeździe do miasta.
Ale Gibraltar żyje nie tylko z portu, wojska i turystów. To także "mała Szwajcaria", służąca podobno praniu brudnych pieniędzy. Coś w tym musi być, skoro zarejestrowano tu 24 tys. "przedsiębiorstw finansowych" - na 30 tys. mieszkańców!
Przejeżdżamy obok górującego nad miastem zamku Maurów, zbudowanego przez Arabów w XIV wieku. Przewodnik opowiada, że mieści się w nim bezpłatny hotel, czyli... więzienie! Obecnie rezyduje tam jedynie siedmiu pensjonariuszy - głównie obcokrajowcy złapani na przemycie narkotyków z odległego zaledwie o kilkanaście kilometrów Maroka.
Gibraltar podobno jest miejscem, gdzie nie ma kradzieży, rozbojów, nawet kieszonkowców. Dlaczego? Bo wszyscy miejscowi się znają, a tych, którzy chcieliby przyjeżdżać na "gościnne występy", zna straż graniczna i nie wpuszcza.
Mieszkańcy Gibraltaru w ogóle dumni są z tego, że tu mieszkają. Opowiadają o szkołach, szpitalu na wysokim poziomie i bezpłatnym, o zarobkach wyższych niż w Hiszpanii. Zgoda, ale - jak się okazuje - ceny też są wyższe, zbliżone do brytyjskich. Opłaca się kupować jedynie alkohol, bo to strefa wolnocłowa. Na głównej ulicy, czyli po prostu Main Street, więcej jest sklepów z alkoholem, papierosami i perfumami niż jakichkolwiek innych. Ale uwaga - łatwo się nabrać, bo ceny podawane są w funtach brytyjskich, które są tu obowiązującą walutą. Wszystko wydaje się śmiesznie tanie w porównaniu z cenami hiszpańskimi, ale zapominamy, że funt jest droższą walutą niż euro! Po przeliczeniu na euro (które jest praktycznie wszędzie na Gibraltarze przyjmowane) okazuje się, że nie jest aż tak tanio. Trzeba też pamiętać o obowiązujących normach celnych - kiedy opuszczamy Gibraltar, hiszpańscy celnicy starannie kontrolują, czy nie wnosimy do ich kraju za dużo taniego towaru!
Po miasteczku warto pospacerować nawet wtedy, kiedy nie mamy zamiaru robić zakupów. Na rogu ulicy stoi najprawdziwsza angielska budka telefoniczna, w typowych angielskich pubach napijemy jest autentycznych "lagerów" i "bitterów", w barach zjemy "English breakfast" ze smażonymi pomidorami, bekonem i "baked beansami"... Po drodze mijamy sklepy znanych brytyjskich sieci, a na głównym placu, czyli Casemates Square, są angielskie ławki, kosze na śmieci i drogowskazy. Tylko intensywnie lazurowe niebo i lejący się z niego śródziemnomorski żar wyraźnie nie przystają do krajobrazu. I ruch drogowy, bo na szczęście obowiązuje prawostronny. Inaczej wypadkom nie byłoby końca...
Dojazd: Najlepiej dojechać do La Linea i przejść przez granicę pieszo. Do La Linea kursują autobusy z Malagi (jedzie się ok. 1,5 godz.).
Zwiedzanie: Na głównym parkingu, na "nowo wybudowanej" części lądu, gdzie parkują autobusy przywożące turystów, czekają minibusy i sześcioosobowe taksówki. Zwiedzanie najważniejszych miejsc półwyspu kosztuje 20 euro (w cenę wliczone są bilety wstępu do Groty św. Michała)
Internet: www.gibraltar.gi