"Jeśli mam jakąś misję na świecie, to taką, żeby ludzie wreszcie nauczyli się odróżniać bieguny" [ROZMOWA]

O tym, dlaczego pingwin na Antarktydzie zawsze ma pierwszeństwo, dlaczego nie ma nic lepszego niż urodzić się jako mała orka i o tym, czym właściwie bieguny różnią się od siebie, rozmawiamy z Mikołajem Golachowskim, biologiem i podróżnikiem, doktorem nauk przyrodniczych, przewodnikiem po Antarktydzie i Arktyce w firmie "Polar Latitudes".

Agata Włodarczyk: W wywiadach, których udzielasz i artykułach, które piszesz, bardzo często zadajesz pytanie: ile pingwinów może zjeść niedźwiedź polarny. Ile?

Mikołaj Golachowski: No właśnie. Ani jednego! Pewnie chętnie by jakiegoś zjadł, gdyby w ogóle spotkał pingwina, ale to niemożliwe! Pingwiny żyją na Antarktydzie, na południu; niedźwiedzie polarne - na północy, w Arktyce. Jeśli mam misję w życiu, to taką, żeby ludzie wreszcie nauczyli się, że niedźwiedzie i pingwiny razem nie żyją.

Skąd bierze się taki powszechny błąd?

- Prawdopodobnie stąd, że ludzie słowo "Arktyka" utożsamiają ze słowem "polarny". Arktyczne kojarzy im się zarówno z północą, jak i z południem, a to nie to samo. Arktyka to północ, Antarktyda - południe.

Chętnych na wyjazd na Antarktydę nie brakuje, chociaż taka wycieczka do tanich nie należy.

- Tak, nie jest tania. Zaczyna się od 6 tys. dolarów za 10 dni, ale jak to z podróżami bywa - można mieć mniej pieniędzy, jeśli ma się więcej czasu. Będąc w Ameryce Południowej, np. w Patagonii, można np. trafić na ofertę last minute już za 2-3 tys. dolarów.

ZOBACZ: Zdjęcia Mikołaja Golachowskiego z Arktyki i Antarktydy >>

Pływa się tylko z Ameryki Południowej?

- Głównie - Ameryka Południowa jest po prostu najbliżej. Wypływa się z Ushuaia w Argentynie, część statków też z Punta Arenas. Zdarzają się też wycieczki z Hobart w Australii lub z Nowej Zelandii.

Załóżmy, że udało mi się odłożyć pieniądze na taki wyjazd. Czego mogę się spodziewać?

- Trochę zależy to od pory roku. Sezon na Antarktydę trwa od listopada do początku marca. Jeśli wybierzemy się na początku sezonu (listopad, grudzień), to najprawdopodobniej zobaczymy oszałamiające krajobrazy: pełno lodu, bardzo dużo śniegu, wszystko będzie czyste, rozświetlone i przepiękne. Będzie też dużo pingwinów, ale jeszcze nie piskląt. Wtedy też może się zdarzyć, że ze względu na zbyt dużą ilość lodu albo silny wiatr któreś lądowanie się nie odbędzie.

Jeśli chodzi o wieloryby, im późniejszy sezon, tym jest ich więcej. Spotkania z waleniami zagwarantować nie możemy, ale na pewno będziemy ich szukać. Nie zawsze podpływają bardzo blisko. Jeśli będziemy mieć szczęście, możemy spotkać humbaki i wale karłowate, czasem - jeśli ma się wyjątkowe szczęście - wala baskijskiego południowego. Orki za to można spotkać zawsze, niezależnie od sezonu, ale je trudniej wypatrzyć.

Pod koniec sezonu krajobrazy na Antarktydzie nie są już tak spektakularne: wiele lodu już się rozpuściło, całe plaże pokryte są guanem pingwinów, jest błoto. Natomiast są pisklęta. Dlatego z punktu widzenia obserwatora zwierząt lepszy jest koniec sezonu, kiedy są wieloryby i małe pingwiny, które wszędzie biegają i zaglądają ci do kieszeni.

Osobiście uważam jednak, że najlepszym momentem jest środek sezonu, czyli okolice Bożego Narodzenia i Nowego Roku, kiedy jest i jedno, i drugie.

embed

Mikołaj Golachowski w pracy / fot. archiwum prywatne

Jakie ubrania trzeba zabrać, żeby nie zamarznąć?

- Wbrew temu, co ludzie myślą, temperatura nie jest bardzo niska, bo od zera do +5°C, ale mogą wiać bardzo silne wiatry. Jeśli pogoda jest wietrzna, nie wysiada się ze statku. Konieczne są spodnie wodoodporne, kurtka, polar, bielizna termiczna, rękawiczki i czapki. Nie wolno też zapomnieć o okularach przeciwsłonecznych!

Jak dokładnie wygląda Twój dzień pracy podczas pokazywania turystom Antarktydy?

- Zazwyczaj dzień zaczyna się śniadaniem ok. 8:00. Po śniadaniu cały zespół rusza zodiakami (rodzaj pontonu z silnikiem - red.) na miejsce, gdzie pół godziny później wyląduje grupa turystów, by przygotować się na ich przyjęcie. Sprawdzamy, gdzie można, a gdzie nie można się poruszać. Na przykład: gdzieś może leżeć foka i trzeba pilnować, żeby nikt za blisko do niej nie podchodził. Czasem na początku sezonu, gdy opady są duże, trzeba dla ułatwienia wykuć stopnie w śniegu, by turyści mogli spokojnie wyjść z łodzi.

Operacja, czyli oprowadzanie turystów zazwyczaj zaczyna się o 9:00 i trwa ok. 3 godzin. O 11:30 wszyscy są już z powrotem na statku. Po przerwie na lunch, ok.13-13.30 zaczyna się kolejna operacja. Są to zazwyczaj lądowania w atrakcyjnych krajobrazowo miejscach, oglądanie kolonii zwierząt, np. pingwinów, słoni morskich czy uchatek, albo zwiedzanie stacji naukowej. Czasem w ogóle się nie ląduje, tylko wypływa na wycieczki zodiakami. Pływa się wtedy wśród gór lodowych, fok, a czasem wielorybów.

Później jest obiad i zazwyczaj wolny wieczór. Zazwyczaj, bo zdarza się, że lider ekspedycji decyduje, że przed śniadaniem albo po obiedzie jest jeszcze jedna lub dwie operacje. Bierze się to stąd, że na Antarktydzie jest jasno przez całą dobę. Takie intensywne dni zdarzają się, gdy jesteśmy w okolicach Szetlandów Południowych albo Półwyspu Antarktycznego, później (lub wcześniej) są 2 dni, kiedy płynie się przez Cieśninę Drake'a, wtedy zapełniamy czas turystów wykładami. Ja opowiadam o fokach i wielorybach oraz o życiu na stacji naukowej i różnicach w ekologii Antarktydy i Arktyki. Oprócz mnie wykłady prowadzi również geolog, historyk (opowiada o najważniejszych wyprawach i odkryciach na Antarktydzie) i ornitolog (mówi o pingwinach i ptakach latających). W drodze na Antarktydę odbywa się tez szkolenie środowiskowe.

Obowiązek przejścia takiego szkolenia jest jedną z zasad obowiązujących turystów odwiedzających Antarktydę. Jakie są inne?

- Szkolenia są obowiązkowe dla wszystkich. Nie można wylądować na Antarktydzie, jeśli wcześniej nie przejdzie się takiego szkolenia i nie podpisze się oświadczenia, że zna się zasady przebywania na niej. Przede wszystkim - i to podkreślamy podczas szkolenia - my, ludzie, jesteśmy na Antarktydzie gośćmi, a zwierzęta są gospodarzami, to one są u siebie. Nie wolno też śmiecić ani niczego z Antarktydy zabierać.

Od pięciu lat obowiązkowe jest też tzw. "biodiversity check", czyli dokładne sprawdzenie czy na ubraniu, butach, w bagażu nie przenosimy obcych organizmów, które mogą zagrozić delikatnej równowadze ekologicznej Antarktydy. To ważne zwłaszcza teraz, przy zmieniającym się klimacie. Nagle obce, pochodzące z innych części świata rośliny, które wcześniej nie miały tu szans przeżycia, zaczynają rosnąć na Antarktydzie. Niestety jest to też wina naukowców. Obcą dla Antarktydy wiechlinę (rodzaj trawy - red.) wykryto na przykład w okolicach polskiej stacji badawczej. Prowadzono kiedyś porównanie tego, jak wiele nasion obcych gatunków ma na swoim ubraniu turysta, a ile naukowiec. Wyniki były zaskakując. Turysta średnio ma na sobie 1,5 nasionka, naukowiec - 8. Wynika to z tego, że naukowcy zazwyczaj dużo pracują w terenie w stroju roboczym, którego używają potem znowu w innym środowisku.

"Biodiversity check" polega na dokładnym czyszczeniu odkurzaczem wszystkich rzeczy - z paprochów, nasion itp. Usuwamy pył z kurtek, ubrań, toreb aparatów. A przed każdym lądowaniem podeszwy butów czyszczone są w specjalnym roztworze.

ZOBACZ: Zdjęcia Mikołaja Golachowskiego z Arktyki i Antarktydy >>

A co z bakteriami? Ich przecież nie tak łatwo się pozbyć.

- Ze względu na bakterie właśnie nie wolno zbliżać się do zwierząt. Zwierzęta na Antarktydzie niczego się nie boją, nie mają naturalnych wrogów, więc nawet nie wiedzą, że powinny się bać. Jeśli usiądzie się spokojnie na plaży, za chwilę podejdą pingwiny i będą cię dziobać, żeby sprawdzić, kim jesteś. Małe słoniki morskie czy uchatki, kiedy widzą dużego ssaka, pochodzą, bo chcą się zakolegować. Antarktyda to prawdziwy raj, ale trzeba pamiętać, że zwierzętom wolno wszystko, a nam nie. Nie wolno ich dotykać i głaskać, nawet jeśli podejdą blisko. Bytujące na nas bakterie, które nam nie robią krzywdy, dla foki mogą być śmiertelne!

Podstawowa zasada, jaką wpajamy turystom, to "zasada pięciu metrów". Jest to najbliższa odległość, na jaką można podejść do zwierzęcia. I tylko pod warunkiem, że zwierzę nie wykazuje oznak niepokoju. Jeśli zwierzę jest zaniepokojone, trzymamy się w większej, bezpiecznej dla niego odległości. Na tym też polega praca przewodnika. To my oceniamy, jak blisko można w danym momencie podejść.

Istnieje też zasada pierwszeństwa, trochę jak w ruchu drogowym. Tylko tutaj, pierwszeństwo ma zawsze zwierzę. Jeśli turysta spotka na swojej drodze pingwina, ma obowiązek odsunąć się lub poczekać aż przejdzie.

Kto ustala takie zasady?

- International Association of Antarctic Tour Operators (IAATO). Jest to organizacja zrzeszająca firmy wożące turystów na Antarktydę. Zasady wprowadzone przez IAATO są tak restrykcyjne, że przyjął je nawet Układ Antarktyczny (międzynarodowa umowa regulująca polityczno-prawny status Antarktydy, jedynego niezamieszkanego kontynentu - red.). Te same zasady obowiązują naukowców. Wyjątkiem są sytuacje, w których badania naukowe wymagają działań przekraczających te zasady, ale nawet wtedy naukowcy muszą wystąpić o specjalne zezwolenie.

Czy często zdarza się, że turyści nie przestrzegają tych zasad?

- Turyści, którzy jeżdżą na Antarktydę, to zazwyczaj bardzo fajni ludzie. Ale jak wszędzie na świecie, zdarzają się wyjątki. Na przykład niektórzy przeganiają fokę z jednego miejsca na inne, żeby mieć lepsze ujęcie. Albo wynoszą z lądu pamiątki - kamienie, skorupki jaj itp. Z jednej strony można by pomyśleć, że przecież wzięcie jednego kamyka nie zaszkodzi, z drugiej jednak - gdyby każdy turysta zabrał ze sobą jeden kamyk, szybko zabrakłoby ich pingwinom do budowy gniazd.

Ekstremalną sytuację opowiedział mi kiedyś kolega. Otóż w kolejce turystów oczekujących na powrót na statek, znalazł się człowiek, którego torba dziwnie się poruszała. Okazało się, że ów turysta postanowił zabrać na pamiątkę pingwina, bo przecież zabranie jednego nie zaszkodzi.

Skąd najczęściej pochodzą Twoi klienci?

- Różne firmy mają różnych klientów. Ja w tym roku oprowadzałem wielu Rosjan, Chińczyków i Japończyków. Zwykle dominują obywatele USA, a reszta jest z całego świata, głównie anglojęzycznego. Na przykład sporo jest Australijczyków. Polaków przyjeżdża niewielu. W tym roku - nie spotkałem żadnego. Inaczej było kilka lat wcześniej, gdy na świecie panował kryzys i pojawiało się wiele promocji - wtedy przypływało więcej Polaków.

A co z Arktyką? Czy tam też można Cię spotkać?

M.G.: W Arktyce, jako przewodnik pracuję od 2007 roku. To jest tak, że te same firmy, które naszą zimą (czyli południowym latem) pływają na Antarktydę, polskie lato spędzają w Arktyce.

Twoja praca na południu i północy czymś się różni?

- Główną różnicą jest niedźwiedź polarny, który występuje na północy, ale nie ma go na południu. Jest niebezpieczny, więc wszyscy przewodnicy noszą karabiny. Aby być przewodnikiem w Arktyce, musiałem odbyć kurs strzelecki. Jednak niechętnie dają mi karabin, bo powiedziałem kiedyś, że jeśli zobaczę niedźwiedzia w konflikcie z turystą, raczej nie strzelę do niedźwiedzia. Jeśli widzimy niedźwiedzia polarnego na brzegu, po prostu nie wysiadamy z zodiaków. W Arktyce są też miejsca takie jak Spitsbergen, gdzie łatwiej wytłumaczyć się z okoliczności zastrzelenia człowieka, niż niedźwiedzia polarnego.

Kolejną różnicą jest to, że Arktyka jest zaludniona, dlatego wycieczki tam wyglądają inaczej niż na Antarktydę. W Antarktyce standardem jest, że wypływa się i wraca do tego samego miejsca, w Arktyce - nie. Różnica jest też w liczbie zwierząt. W Arktyce jest bardzo dużo ptaków morskich, na niektórych skałach można spotkać ich tysiące, czasami widać też morsy albo foki, ale te zwierzęta są bardziej płochliwe. To dlatego, że występuje tam niedźwiedź polarny, lisy, wilki. Od zawsze na arktyczne zwierzęta polowali też Innuici. W Arktyce spotkamy większą różnorodność gatunków, ale raczej żadne zwierzę nie podejdzie, by się z nami zaprzyjaźnić.

ZOBACZ: Zdjęcia Mikołaja Golachowskiego z Arktyki i Antarktydy >>

A jak wygląda ochrona Arktyki?

- Nie ma tam tak ścisłej ochrony jak na Antarktydzie. Antarktyka jest wydzielonym terenem, gdzie żadne państwo nie ma jurysdykcji, a władzę nad tym terenem sprawuje Układ Antarktyczny. Natomiast Arktyka należy do różnych państw. Inne przepisy są więc w Rosji, inne w Danii, inne w Kanadzie, Norwegii i USA, jeszcze inne obowiązują w Islandii. Każdy kraj ma swoje regulacje. Turyści odwiedzający Arktykę nie są też specjalnie oczyszczani, ale tam nie jest to taki duży problem.

Podstawowa różnica miedzy Antarktydą a Arktyką jest taka, że Antarktyda to kontynent położony daleko od innych kontynentów, otoczony morzami, a Arktyka to ocean otoczony innymi kontynentami, czyli odwrotna sytuacja. W Arktyce organizmy przemieszczają się swobodnie, co sprawia że żyją tam "polarne wersje zwierząt", bardzo podobne do tych, jakie zamieszkują inne szerokości geograficzne. Natomiast w Antarktyce nie żyje nic, co tam nie doleciało lub nie dopłynęło. Dlatego na Antarktydzie gatunki inwazyjne, obce są dużo bardziej niebezpieczne.

A turystycznie jaka jest różnica? Czego może się spodziewać osoba odwiedzająca biegun północny?

- Wycieczka na sam biegun to wyprawa inna niż wszystkie. Wypływa się z Murmańska najpotężniejszym na świecie lodołamaczem o napędzie atomowym. W tej chwili pływa tam tylko jeden statek, rosyjski "Pięćdziesiąt Lat Zwycięstwa". Silnik tego statku ma moc 75 000 koni mechanicznych i jest w stanie przebić lód o grubości nawet do 6 metrów. W czasie wyprawy na biegun, statek uderza w lód z prędkością dwunastu węzłów, czyli taką, z jaką inne statki poruszają się po pełnym morzu.

Jest więc to dziwne, nieporównywalne z niczym innym doświadczenie. W czasie wyprawy na biegun, wpływa się w lód i tak płynie. Na horyzoncie nie ma nic poza pofalowanym, spękanym lodem, statek drży przez cały czas, a nad głową ciągle świeci słońce. Dziwne rzeczy dzieją się wtedy z umysłem, nie można zasnąć.

Kiedy dopływa się na biegun, odbywa się celebracja i szukanie dokładnego bieguna za pomocą GPS-a, trzeba bowiem pamiętać, że lód cały czas dryfuje, więc statek jest cały czas w ruchu. Później, w drodze powrotnej, spędza się dwa dni lądując na Ziemi Franciszka Józefa (i to jest już bardziej podobne do tego, o czym mówiłem opowiadając o Antarktydzie) i wraca się do Murmańska.

Jaki jest koszt takiej wyprawy?

- Niemały - 25 tys. dolarów za 12 dni.

Zdradź jeszcze, jakie jest twoje ulubione zwierzę.

- Lubię wszystkie poza komarami i gołębiami. Ale gdybym miał się jeszcze raz urodzić, chciałbym być orką. Są to bardzo inteligentne, żyjące nawet do 80 lat zwierzęta. Żyją w matriarchalnych grupach rodzinnych, czyli rządzi babcia, potem są jej córki, ich córki itd. Łączą je bardzo silne więzi, doskonale się komunikują, a ich echolokacja jest tak precyzyjna, że pozwala im widzieć szkielet pobratymców czy nurkującego wśród nich człowieka. Oznacza to, że prawdopodobnie, gdy któraś z orek w stadzie jest w ciąży, inne orki widzą płód i obserwują jego rozwój!

A to jeszcze nie wszystko, orki są jedynym na świecie naprawdę szczytowym drapieżnikiem, co oznacza, że nie mają wrogów. Nawet lew musi uważać na bawoły, niedźwiedź polarny boi się dużego morsa, a orka - nikogo. To oznacza, że jeśli jesteś małą orką, dorastasz w atmosferze rodzinnego zrozumienia, miłości i inteligentnych konwersacji, a do tego - w pewnym momencie uświadamiasz sobie, że nikt, absolutnie nikt na całym świecie nie zadrze z twoją mamą!

Zdjęcia Mikołaja Golachowskiego można aktualnie (do połowy marca) obejrzeć w dwóch miejscach w Warszawie: w Łysym Pingwinie i Pauzie Włoskiej przy ul. Ząbkowskiej.