U nas newsem był stan wojenny, a u nich - że zabrakło Prince Polo. O polskim wafelku, który rozkochał w sobie Islandczyków

Dzieciństwo Gunnara z Islandii wypełniało Prince Polo, opowieści o elfach i gryzące swetry. Jakie więc było jego zdziwienie, gdy już jako dorosły mężczyzna odwrócił opakowanie ulubionego wafelka i odkrył, że wcale nie pochodzi on z Islandii (wafelek, nie Gunnar). Gdy oszołomienie minęło, Gunnar podjął decyzję: jeszcze tego samego dnia łapie stopa do Polski.

Tak rozpoczyna się spot reklamowy, na który widzowie polskiej telewizji zapewne trafią w przerwach między transmisjami z Soczi. I pewnie niejeden z nas (ja na pewno) będzie kibicował sympatycznemu Gunnarowi o wyglądzie dobrodusznego Wikinga.

Islandczyk Gunnar odkrywa, że jego ulubiony wafelek Prince Polo jest z Polski

Bo ta historia wydarzyła się naprawdę, a Gunnar jest tylko jednym z setek tysięcy Islandczyków, którzy wyrośli na polskim wafelku - zajadali się nim u dziadków, na biwakach i na sankach. Z tą tylko różnicą, że to Gunnar wygrał casting do polskiej reklamy.

Kariera Prince Polo na Islandii to polskie success story . Tym słodsze, że sława czekoladowej przekąski z Cieszyna nie gaśnie na Islandii od czasów PRL-u. "To nasze danie narodowe. Prince Polo i Coca Cola" - tak dzisiaj, po blisko 60 latach od pierwszej dostawy wafelka na wyspę, mówią bez wahania Islandczycy.

Śledzie, stan wojenny i wielki apetyt na... biszkopty

A zaczęło się od śledzi. Śledzi, które w czasach Polski Ludowej Islandczycy zaproponowali Polakom w ramach wymiany handlowej. Śledzika wiadomo, ceni się nad Wisłą: "To my wam wódkę i drewno" - zaproponowali Polacy. "I może jeszcze nasze wafelki? Prince Polo?". Mało zabrakło, a do słodkiej wymiany wcale by nie doszło, bo import słodyczy na Islandię był wówczas zabroniony (by chronić rodzimy przemysł cukierniczy na wyspie). Dla fachowca utalentowanego nie ma jednak nic trudnego i już w 1955 r. płynące do Polski statki z islandzkimi śledziami mijały po drodze zmierzające w przeciwnych kierunkach frachtowce załadowane polską wódką, drewnem i Prince Polo, widniejącym w handlowych wykazach jako... biszkopty. Te, jako odrębna kategoria towarów, były już dozwolone.

Importer Prince Polo, Ásbjörn Ólafsson (właściciel Ásbjörn Ólafsson ehf. (ÁÓ), firmy, której spadkobiercy importują Prince Polo na Islandię do dziś) miał nosa (a może i smaka), sprytnie omijając prawne restrykcje - odkrył żyłę złota. Przez długi czas Prince Polo z cieszyńskiej "Olzy" (znane na Islandii jako Prins Polo) było praktycznie jedynym importowanym wyrobem cukierniczym dostępnym w islandzkich sklepach. Dzięki temu atutowi i silnej pozycji rynkowej ÁÓ popyt na Prince Polo wśród wyspiarzy był rekordowy, a marka zaczęła szybko wtapiać się w islandzką świadomość. W latach siedemdziesiątych, gdy Prince Polo było u szczytu popularności, statystyczny Islandczyk zjadał co roku mniej więcej kilogram polskich wafelków. Gdy w 1981 roku w Polsce rozpoczął się stan wojenny, a w 1982 roku na Islandii nagle wyczerpały się zapasy Prince Polo, wiadomość ta (o braku Prince Polo, nie o stanie wojennym) trafiła na pierwsze strony islandzkich gazet.

embed

Pól kilo wafelków na głowę Islandczyka

W tamtym okresie Prince Polo było faktycznym monopolistą. Dziś szacuje się, że średnie spożycie Prince Polo na Islandii to około pół kilograma na osobę (średnio prawie 14 wafelków rocznie), co wciąż stanowi fenomenalny wynik. Sam wafelek obecny jest praktycznie wszędzie - w każdym supermarkecie, na stacjach benzynowych i w barach, gdzie sprzedawany jest w nieśmiertelnych zestawach z hot-dogiem i Coca-Colą.

embed

Fot. Tomasz Chrapek, Projekt: Polska na Islandii

Bo chwytliwy slogan mówiący, że Coca-Cola i Prince Polo to islandzkie danie narodowe, to wcale nie żart ani copywriterska żonglerka, chociaż przecież kochający i naprawdę dbający o zachowanie własnej kultury Islandczycy mają własne, lokalne wyroby (i nie mówię tu tylko o sfermentowanym rekinie). Gdy 11 marca 1999 roku przyjechał do Polski prezydent Islandii, Ólafur Ragnar Grimsson, powiedział dokładnie to samo: "Całe pokolenie Islandczyków wyrosło na dwóch rzeczach - amerykańskiej Coca-Coli i polskim Prince Polo".

Prince Polo weszło nawet do islandzkiej kultury, tej średniej i całkiem wysokiej: pojawia się kilkukrotnie w książce jedynego islandzkiego pisarza noblisty, Halldóra Laxnessa (na przykład wtedy, gdy główny bohater powieści "Kristnihald undir Jökli" witany jest słowami: "Zaraz zostanie podana kawa. I Prince Polo, rzecz jasna"), a imieniem pysznego wafelka nazwała się doskonale znana i popularna na Islandii kapela "Prinspóló".

embed
 

Oddajcie nam "stare Prins Polo"

Prince Polo zdobywając sobie popularność na wyspie skorzystało niewątpliwie z przywilejów zagranicznego monopolisty. Potem jego pozycja była już tak silna, że w ciągu 60-letniej kariery prawie nie potrzebowało wsparcia reklamowego. Pierwszą kampanię na Islandii miało dopiero po 45 latach - w 1995 roku. I to tylko dlatego, że Islandczycy oburzyli się na... nowe opakowanie. Przywiązanych do oryginalnego złotego papierka wyspiarzy jakoś udało się udobruchać, ale jeszcze do dziś (po 18 latach) wielu z nich tęskni za "starym Prins Polo", tak jak tęskni się za ukochanym dziadkiem (wzmianki o Prince Polo pojawiają się często nawet w islandzkich nekrologach).

embed

Czy ta historia ma morał? Pewnie tak. Narzekamy, że słyniemy na świecie tylko z wódki, papieża i Wałęsy, ale Islandczycy kojarzą Polskę i Polaków zupełnie inaczej: z polską pracowitością (Polacy są największą mniejszością narodową na wyspie, wielu z nich świetnie się tam odnalazło) i przysmakiem, który towarzyszył im w najmilszych chwilach: podczas rodzinnych spotkań, w podróżach, na biwakach. Jednak da się!

Od 13 lutego Gunnar jest w Polsce, chce nas poznać. Pomachajcie do niego, porozmawiajcie, jeśli będziecie mieć okazję, to fajny chłopak (i nas lubi!). Ja idę po Prince Polo.

p.s. Jeśli naprawdę macie ochotę się spotkać z Gunnarem, zajrzyjcie tutaj: www.tocosie.pl albo tutaj: www.facebook.pl/princepolopolska