Chcesz lecieć na Marsa i założyć tam pierwszą kolonię? Po bilet w jedną stronę zgłosiło się... 200 tys. chętnych

Pokonanie dziesiątek tysięcy kandydatów, ośmioletnie szkolenie, a potem lot na Czerwoną Planetę bez... możliwości powrotu. Cel: utworzenie pierwszej stałej kolonii na Marsie. Do prywatnego projektu ?Mars One?, ścigającego się z innymi agencjami kosmicznymi, rządowymi i naukowymi, mógł wystartować każdy, kto uznał, że pomysł nie jest szalony i postanowił porzucić (dosłownie) swoje ziemskie życie. Jeśli projekt się powiedzie, pierwsza czwórka z przewidzianej dwudziestki poleci na Marsa w 2025 roku.

Czy leci z nami noblista?

"Mars One" to prywatny projekt prowadzony przez holenderskiego przedsiębiorcę Basa Lansdorpa. Cel projektu: skolonizowanie Marsa. Ale inaczej niż w przypadku rządowych czy naukowych agencji kosmicznych, których plany związane z Marsem są zwykle objęte klauzulą "top secret", a pracują nad nimi wyłącznie specjaliści, w niecodziennym projekcie "Mars One" z założenia udział mógł wziąć każdy, kto ma od 18 do 82 lat i spełnia agencyjne kryteria (o nich dalej). Tzn. w jego kluczowej fazie, która ma objąć faktyczny lot na Marsa i pozostanie na nim do końca życia jako członek lub członkini marsjańskiej załogi.

Brzmi jak mrzonka, futurystyczny sen? Trochę. Ale do promocji "Mars One" Lansdorpowi udało się zaprosić m.in. profesora Gerardusa 't Hoofta, holenderskiego fizyka, laureata Nagrody Nobla, który w filmie promocyjnym dla potencjalnych darczyńców (póki co projekt jest finansowany ze środków prywatnych sponsorów) z pasją opowiada o tym, że ten trwający setki lat sen ludzkości właśnie ma szansę się ziścić. Ambasadorką "Mars One" została też pisarka Mary Roach (autorka bestsellerowej również w Polsce książki "Ale kosmos! Jak jeść, kochać się i korzystać z WC w stanie nieważkości") oraz siedmiolatka Alyssa Carson, która w wieku trzech lat postanowaiła zostać astronautką i dziś w USA jest już swego rodzaju "kosmiczną" celebrytką, a sama mówi o sobie: "Ja jestem generacją Marsa".

Chcesz lecieć na Marsa i założyć tam pierwszą kolonię? To możliwe

Kosmiczny Big Brother

Plan "Mars One" jest prosty: najpierw na pokładzie statku kosmicznego Dragon (firmy SpaceX) poleci na Czerwoną Planetę misja zaopatrzeniowa z 2,5 tony żywności i innych niezbędnych elementów. Dwa lata później zostanie wysłany łazik, którego celem będzie znalezienie najlepszego miejsca do założenia kolonii. Trzy lata później na Marsa zostanie wysłanych sześć kolejnych Dragonów i jeszcze jeden łazik - to transport m.in. dwóch kapsuł mieszkalnych, dwóch kapsuł zaopatrzenia oraz dwóch kapsuł podtrzymujących życie.

Start rakiety Falcon Heavy (SpaceX), która na pokładzie ma zabrać pionierską czwórkę astronautów, zaplanowano pierwotnie na 2022 rok, ale już wiadomo, że projekt opóźni się o dwa lata.

Lot na Marsa ma potrwać 7 do 8 miesięcy, zatem pierwsza ekipa dotrze tam w 2025 roku. Potem co dwa lata na Marsa będzie wylatywać kolejna czwórka, tak by w 2035 roku marsjańska kolonia ludzi liczyła 20 osób. To będzie odtąd ich dom i zgodnie z założeniami (o ile nic się nie zmieni) - ostatni przystanek w kosmosie.

Oczywiście nietrudno zgadnąć, że "Mars One" kosztuje. I to niemało. Rachunek za wysłanie pierwszej czwórki astronautów oszacowano na 6 miliardów dolarów amerykańskich. Skąd agencja zamierza wziąć te pieniądze?

I tu tkwi haczyk, ale też przejawia się znak naszych czasów: cały projekt, od momentu wyboru czterdziestki kandydatów, przez trwający minimum 7 miesięcy lot na Marsa w ciasnej kapsule i zakładanie kolonii po wylądowaniu, ma być transmitowany jako telewizyjne reality show. Najdłuższe reality show w dziejach telewizji. "To będzie spektakl mediów. Przy nim Big Brother wypadnie blado" - powiedział Gerardus 't Hooft.

Komunikatywni wegetarianie - koniecznie. Odwaga - nie najważniejsza

Aplikacje od uczestników zbierane były do końca 2013 roku. Z ponad 200 000 wypełnionych elektronicznie formularzy rekruterzy wybrali 1058. Kandydatów można zobaczyć na stronie https://applicants.mars-one.com/ (większość z nich ma od 18 do 30 lat, przeważają Amerykanie, ale sporo jest zgłoszeń z Europy). Pierwsi wybrańcy z krótkiej listy zdążyli też już udzielić telewizyjnych wywiadów:

 

Jacy są? Zwyczajni. A jacy mieli być? To określały szczegółowe kryteria: inteligentni i w dobrym zdrowiu psychicznym i fizycznym, umiejący się dogadać z kolegami i wegetarianie (ale nie weganie). Umiejętności personalne były ważniejsze niż odwaga. Od kandydatów nie wymagano ukończonych studiów ani wykonywania określonych zawodów. Niezłomny duch i poczucie humoru - obowiązkowe. Absolutna konieczność - zaangażowanie w projekt. W końcu z Marsa nie da się wrócić (nie istnieje technologia powrotu, co dodatkowo znacznie obniża koszty projektu).

Co czeka pierwszych "Marsjan"?

Skąd autorzy projektu wiedzą, że pierwsi ludzie wysłani na Marsa na pewno będą tymi właściwymi i zdołają założyć ludzką osadę w kosmosie? Po to, by maksymalnie ograniczyć ryzyko pomyłki, potrzebne jest właśnie trwające osiem lat szkolenie. Podczas niego przyszli astronauci zostaną poddani różnym testom (np. odseparowani na kilka miesięcy od ludzi i zmuszeni do życia w stresujących warunkach tylko z trzema przyszłymi członkami swojej załogi) i nauczą się nowych, za chwilę niezbędnych im umiejętności (od naprawy maszyn, przez uprawę roślin w warunkach zamkniętych, a na leczeniu zębów skończywszy).

Bo już sam lot na Marsa do łatwych przeżyć nie należy: trwa od 7 do 8 miesięcy (w zależności od aktualnego położenia Ziemi względem Marsa), kapsuła jest ciasna (a w razie burzy słonecznej trzeba się przenieść do jeszcze mniejszej, zapewniającej bezpieczeństwo przez kilka dni), na pokładzie statku nie można się umyć wodą, a do jedzenia będzie tylko suszona żywność i konserwy. Do tego stały hałas komputerów i wentylatorów. Oraz obowiązkowe trzy godziny ćwiczeń dziennie w celu utrzymania masy mięśniowej.

embed

Wnętrze kapsuły SpaceX Falcon 9 / Fot. NASA/JPL-Caltech/Wikimedia Commons

Trochę większe luksusy czekają na astronautów po wylądowaniu: ponad 200 m2 powierzchni do życia (czyli ponad 50 m2 na osobę, potem baza ma być rozbudowywania o kolejne komponenty dosyłane na Marsa Dragonami w miarę przybywania kolejnych członków ekipy), na którą złożą się jednostki sypialne, do pracy, pokój dzienny i miejsce uprawy zieleni (wszystkie połączone korytarzami). Większość składników osady zostanie wysłana na Marsa z Ziemi, ale projekt przewiduje też stopniowe wykorzystywanie lokalnych materiałów (np. sprężonej marsjańskiej gleby), tak by astronauci mogli tworzyć konstrukcje, w których zmieszczą się nawet wysoko rosnące drzewa.

Czy lubisz zachody słońca na Marsie?

W promocyjnych filmach Bas Lansdorp podkreśla, że decyzja o przeprowadzce na Marsa nie jest rzecz jasna marzeniem powszechnym, nie brakuje jednak ludzi, którzy nie marzą o niczym innym. Projekt "Mars One" daje zwykłym ludziom szansę uczestniczenia w niecodziennym wydarzeniu, ale jego głównym celem są badania. Jakie? Astronauci mają badać przede wszystkim to, jak ich organizmy reagują i zmieniają się w trudnym środowisku (marsjańskie pole grawitacyjne ma natężenie 38%, ziemskie - nieco ponad 9%) i jaki jest potencjał dla rozwoju innych form życia na Czerwonej Planecie (np. uprawy roślin w jednostkach hydroponicznych). Ale autorzy projektu chcą także, by astronauci znajdowali w codziennym życiu na Marsie przyjemność, a ich raporty dotyczyły zwykłych (sic!) czynności: spacerów po planecie, ulubionych potraw, sympatii do kolegów czy podziwiania zachodów słońca. Eksperymenty mogą być naukowe, ale Lansdorp nie ukrywa, że interesuje go marsjański "fun".

Czy "Mars One" ma szansę realizacji?

W wypowiedziach udzielonych CNN w grudniu 2013 roku Bas Lansdorp poinformował, że zakontraktowani zostali już dostawcy rozwiązań technicznych: Lockheed Martin odpowiedzialny za lądownik i Surrey Satellite Technology Ltd., który ma opracować koncepcję satelity. To właśnie misja bezzałogowa jest najważniejszą fazą projektu - od opracowanych technologii zależy bowiem to, czy ludzie w ogóle będą w stanie założyć osadę na Marsie.

Kolejny problem to pieniądze. Lansdorp przyznał, że nie spodziewa się napływu środków publicznych, a większość kosztów miałyby pokryć wpływy z bloków reklamowych towarzyszących planowanemu reality show (dotychczas od prywatnych sponsorów udało się zebrać "zaledwie" ok. 200 tys. dolarów). Jeśli to się powiedzie, "Mars One" będzie nie tylko pierwszą tego typu misją, ale też pierwszym projektem kosmicznym finansowanym ze środków prywatnych. Czy to się uda? Zobaczymy. Bez wątpienia już teraz "Mars One" ma wystarczający potencjał, by pobudzić wyobraźnię nawet tych, którzy nie lubią ruszać się zbyt daleko od swojej kanapy, a co dopiero na odległą planetę.

embed

Źródło: Głosy w mojej głowie/Facebook