Malownicza jest bieda! [MAGAZYN KONTYNENTY]

Wyobraźmy sobie, że mamy dom z ogrodem w takiej, dajmy na to, Bukowinie. I że nagle, kiedy myjemy się właśnie pod pompą, do naszego ogrodu wtacza się grupa przebranych za krakowiaków i górali turystów z Nepalu.

[...] Wyobraźmy sobie Campo de' Fiori w Rzymie, a na nim radosne tłumy turystów z Bangladeszu, Zambii, Haiti i Erytrei albo gondole na weneckim Canale Grande, a w nich rozmarzone pary nowożeńców z Birmy i Sudanu. Wyobraźmy sobie plażę w Jelitkowie, a na niej okopane w grajdołach rodziny z Albanii i Turkmenistanu albo alpejskie zbocza w Chamonix zimą i śmigających po nich narciarzy z Timoru Wschodniego i z Burkina Faso. Wyobraźmy sobie kafejki Sewilli pełne gości z Nepalu i Sierra Leone, Tate Gallery obleganą przez miłośników sztuki z Etiopii i Wybrzeża Kości Słoniowej, grupy backpackersów z Senegalu i Ghany, którzy na rowerach przemierzają Szwajcarię. Wyobraźmy sobie szkolne wycieczki z Afganistanu i Kambodży, tłumnie walące na występ Cecilii Bartoli w Arena di Verona.

Dziwne, prawda? Bieda przecież nie interesuje się muzyką i sztuką i nie podróżuje, i jest to tak oczywiste, że powyższy obraz ociera się o groteskę.

Liczby, w których opisuje się biedę, są zwodnicze i zmienne, nie będę ich więc przytaczać, poza jednym może wyjątkiem - ponad 80 procent populacji naszego świata, jeśli w ogóle zarabia, to tyle, że dniówka nie starczyłaby na przejazd taksówką z Okęcia do podwarszawskiego Konstancina, a dniówka połowy tejże populacji ledwie starczyłaby na przejazd miejskim autobusem.

Żeby wejść na występ Cecilii Bartoli, rolnik z Nepalu przez dwa miesiące musiałby pracować, nic przy tym nie jedząc, a żeby spędzić dwa tygodnie w Jelitkowie, pracować musiałby najpewniej kilka lat.

Turystów z krajów Trzeciego Świata jest mniej więcej tylu, ile w krajach Świata Pierwszego jest lepianek. Kraje biedne jednak - jeśli mają szczęście być malownicze i jeśli nie znajdują się akurat w stanie którejś z wojen - z turystów często żyją.

embed

Fot. CC BY 2.0 Laxman Thapa/Flickr.com

Bieda

Taki, na przykład, Nepal. Do niedawna himalajskie królestwo, dziś już republika, ale Himalaje nadal te same, po królewsku dostojne, więc i kraj wciąż piękny. A do tego wszystkiego natura wdziękiem i urodą obdarzyła także samych Nepalczyków, co nie jest bez znaczenia, bo wiadomo, że ludzie ładni lubiani są bardziej.

Turyści lubią więc ładnych Nepalczyków wraz z całą ich biedą, która też zresztą urzeka swym osobliwym pięknem. Nepalska bieda nie jest ponura jak tacy, dajmy na to, "Zjadacze ziemniaków" Van Gogha, ale kolorowa jest jak okładka "Vogue'a": zielenie, purpury, magenty i fiolety - już sama wielobarwność żebraczych łachmanów zdaje się spełnieniem najśmielszych snów Vivienne Westwood, a łachmanów tych kroje w swej dziurawej nonszalancji przebijają dress code z pamiętnego festiwalu w Woodstock. A do tego jeszcze dodatki: kapelusze z misek i hipsterskie czapy z jaczej wełny, zawadiacko zmechacone szaliki, imponujące naszyjniki z kamyków, które spokojnie mogłyby zdobić dekolt Fridy Kahlo.

embed

Takiego stroju nie powstydziłby się niejeden zachodnioeuropejski hipster Fot. CC BY 2.0 emifaulk /Flickr.com

Ową malowniczość Nepalczyków potęgują wspomniane powyżej i niezwykle popularne tam lepianki w szlachetnym kolorze sepii, cudnie asymetryczne i nierzadko owalne, niczym prymitywne miniaturki Casa Mila Gaudiego w Barcelonie. A pod drzwiami tych lepianek rozkoszne kózki i dzieci, kobiety obnażające w uśmiechu swą okazałą bezzębność oraz starcy - tak nieskończenie smukli, jakby ich wyrzeźbił sam Alberto Giacometti. A dwa metry dalej hibiskusy i rododendrony, czasami tamaryszek. A w tle tego wszystkiego, oczywiście, Himalaje.

embed

Bieda jest malownicza. Zwłaszcza na tle Himalajów. Fot. CC BY 2.0 ilkerender /Flickr.com

Turystyka

W Nepalu turyści czują się jak w domu albo jeszcze swobodniej. Czasami tak swobodnie, że można odnieść wrażenie, że ewolucja zawróciła swój bieg, a homo oddzieliło się od sapiens i spadło po ewolucyjnej drabinie do poziomu australopiteka albo jeszcze niżej. Turyści wykazują się bowiem empatią na poziomie borneańskich orangutanów, z tą może różnicą, że człowiekowate nie włażą na cudze drzewa, w nocy nie zakłócają innym snu, a jak coś je zdenerwuje, to nie zawodzą na całą okolicę niczym duch Brunhildy, ale złość swą wyrażają bezgłośnie, wciągając powietrze przez półprzymknięte usta.

Turysta w Nepalu, niczym klient w Tesco, jest panem. Jego zachowanie pokrewne jest niesławnym popisom turystów z Wielkiej Brytanii czy Szwecji, którzy pokochawszy taniość polskiego piwa, stali się kiedyś postrachem Krakowa; popisy turystów w Nepalu nie kończą się jednak na knajpianych zadymach i demolkach hoteli, na demontażu zabytków czy na patologicznym wręcz obsikiwaniu trawników i klombów, bo te akurat zachowania stanowią standard zachowań turystów na całym świecie.

Specyfiką Nepalu jest to, że aktywizuje on w turystach skłonność do nadczłowieczeństwa i sprawia, że turyści traktują tubylców z bezwzględnością mrocznych imperatorów. Osobliwa tresura kelnerów czy obsługi hoteli jest tu na porządku dziennym, podobnie zresztą jak traktowanie z buta rikszarzy, taksówkarzy, właścicieli ulicznych kramików czy żebraków.

embed

Fot. CC BY 2.0 Nicola Romagna /Flickr.com

Spisek

Turysta najpewniej podejrzewa, że wszyscy ci ludzie się zmówili, żeby go oszukać, więc od chwili przekroczenia granicy wzmaga swą czujność i na wszelki wypadek nie ufa nawet meblom.

Tak się składa, że obywatele Trzeciego Świata nie należą do bogatych; każdy kombinuje więc, jak może, i wcale nie twierdzę, że nie czynią tego też Nepalczycy. Nepalczycy obdarzeni są cudownie abstrakcyjną odmianą poczucia humoru, co najwyraźniej przejawia się w ich stosunku do liczb. Dobrze o tym pamiętać, bo jeśli, dajmy na to, taksówkarz niezbyt długą trasę z promiennym uśmiechem wyceni na 100 euro, to wcale nie znaczy, że jest on oszustem - taksówkarz ów bada w ten sposób granice rozumu turysty i nie należy wtedy się na niego obrażać ani wrzeszczeć, ale - z równie promiennym uśmiechem - zaproponować mu po prostu kwotę stukrotnie niższą. Taksówkarz uda wtedy oburzenie i bardzo długo będzie drapać się za uchem, jeśli jednak turysta z wyrozumiałą czułością obstaje przy swoim, to w większości przypadków taksówkarz dowiezie go do celu za kompromisowe 3 euro i wszyscy będą zadowoleni.

embed

Fot. CC BY 2.0 Wonderlane /Flickr.com

Targowanie się należy w Nepalu do tradycji, jest grą, w której - jak dobrze pójdzie - wygrywają obie strony, tyle że dla Nepalczyka gra ta toczy się nieraz o przeżycie.

Targowanie się jest czasochłonne, jednak w Himalajach czas płynie po swojemu i kto się z tym faktem nie pogodzi, ten naraża się na ciąg cierpień. W targowaniu się obowiązuje jednak pewien niepisany kodeks przyzwoitości i dlatego nie ogarniam logiki ludzi, którzy - stargowawszy na żałosne 5 euro misternie rzeźbione arcydzieło z drewna - spędzają w sklepie kilka następnych godzin, żeby stargować jeszcze dziesięć centów.

Odrębną grupę społeczną spiskującą w celu oszukania turystów stanowią żebracy. W Nepalu żebraków niestety przybywa - ich szeregi w ostatnich latach zasilili himalajscy chłopi, których maoiści przegnali z górskich wiosek, a także coraz liczniejsze rzesze przybyszów z sąsiadującej z Nepalem, nieludzko wręcz biednej indyjskiej prowincji Bihar. Wszyscy ci ludzie najczęściej nie posiadają nic i mieszkają głównie pod gwieździstym himalajskim niebem, na stołecznych ulicach: w bramach, pod dachami świątyń, w gościnnych kartonach po lodówkach i telewizorach. Ci, którzy mają choć rodzinę, zamieszkują siedliska kryte azbestem i papą, czyli slumsy. Ze względów praktycznych slumsy w Katmandu spontanicznie powstają nad rzeką, przy brzegach będących zarazem wysypiskiem śmieci, co ich mieszkańcom gwarantuje dostęp zarówno do wody, jak i do pożywienia.

embed

Fot. CC BY 2.0 Wonderlane /Flickr.com

Nepalczycy, niezależnie od wyznawanej religii, żebraków bardzo szanują, a dzieje się tak, bo w ogóle szanują oni ludzi; myślę, że właśnie dlatego, mimo całej biedy, w Nepalu nikt nie umiera z głodu. Żebracy dostarczają poza tym Nepalczykom okazji do praktykowania szczodrobliwości i nie wyobrażam sobie restauracji czy knajpki, która nie nakarmiłaby stojącego w progu żebraka. Lokale bardziej eleganckie, czyli te, w których stołują się turyści, przez wzgląd na swych gości karmienie żebraków przenoszą za kulisy i talerze z jedzeniem wynoszą im kuchennymi drzwiami.

Wyjątkowo smutną kategorię żebrzących osób stanowią dzieci, które uzależniły się od wąchania kleju. Dzieci te, niczym skołtuniony wyrzut sumienia, przysypiają na schodach księgarń i marketów i jeśli nie budzą się same, to budzi je policja; przenoszą się wtedy na ruchliwe skrzyżowania i wkładając wyciągnięte ręce do stojących w korkach taksówek, skłaniają siedzących w nich turystów do głębokich rozważań nad brakami w lokalnym systemie edukacyjnym. Nie odmawiam tu turystom racji - mimo iż chodzenie do szkoły jest obowiązkowe, połowa Nepalczyków nadal nie umie pisać ani czytać; zgadzam się też, że dawanie dzieciom pieniędzy nie ma sensu. Wielki, nieoceniony sens ma jednak - na pewno, zawsze i bez żadnej dyskusji o tym, że prawdziwa pomoc to zbudowanie szkoły - proste podarowanie dzieciom tym kanapki z serem.

embed

Fot. CC BY 2.0 Imad HADDAD /Flickr.com

Godzinny przelot samolotem nad Himalajami kosztuje tyle, ile kosztowałoby tysiąc kanapek z serem, fakt ten nie przeszkadza jednak większości turystów traktować żebraków tak, jak traktuje się natrętne i brzydkie muchy. W dbałości o samopoczucie turystów władze Katmandu, biorąc przykład z metropolii takich jak Monachium czy Zurych, usunęły więc żebraków z centrum miasta. Nie jestem jednak pewna, czy w przypadku Nepalu posunięcie to nie było strzałem w stopę, bo brak żebraków sprawia, że pozbawiony głównego obiektu swej pogardy turysta wyższość swą może zacząć demonstrować, i to ze zwielokrotnioną siłą, na urzędnikach państwowych.

Być może wszystkie te i tym podobne zachowania turystów uwarunkowane są genetycznie i kieruje nimi ta sama okcydentalna buta, z którą kolonizatorzy, wypisawszy sobie na żaglach, że prawda zawsze zwycięża, podbijali kiedyś Indie. Jeśli tak jest, to prawda ta nie jest radosna.

***

[...] Wyobraźmy sobie, że mamy dom z ogrodem w takiej, dajmy na to, Bukowinie. I że nagle, kiedy myjemy się właśnie pod pompą, do naszego ogrodu wtacza się grupa przebranych za krakowiaków i górali turystów z Nepalu. Turyści ci, zachwyceni naszym rustykalnym wdziękiem, wyjmują telefony i zaczynają robić zdjęcia: nam, jak myjemy właśnie pachę, naszej małej córce, jak na golasa ugania się za motylkiem, naszej matce, która przysłania suknią kolano, bo na kolanie kończy się jej noga.

embed

Fot. CC BY 2.0 DFID - UK Department for International Development 2,25/Flickr.com

Po chwili, zanim cokolwiek zdołamy powiedzieć, turyści ci - nie bacząc na swe nowiutkie kierpce i pawie pióra w czapkach - rozbiegają się niczym stado lajkoników po grządkach sałaty, piszczą na widok bocianiego gniazda, zatykają sobie za uszy pączki naszych róż i zachwyceni rzucają się na krzew porzeczki; objadłszy porzeczkę z owoców, wdrapują się następnie na dach naszego domu i pośród suszących się tam naszych spódnic i staników urządzają sobie radosny piknik. A potem, zmęczeni słońcem, przenoszą się do naszej sypialni: wskakują do naszego łóżka, zdejmują ze ściany drewniany krzyżyk i wzajemnie sobie pozują do zdjęć: z krzyżem przy piersi, z krzyżem w uchu. Na pożegnanie robią sobie jeszcze zdjęcie z naszym bezzębnym, niekojarzącym o co chodzi dziadkiem, odłamują kawałek klamki, żeby mieć pamiątkę z pobytu w Polsce, i wręczywszy nam długopis i pięć złotych, wychodzą, zostawiając na podłodze ślady z błota.

Możemy też oczywiście wyobrazić sobie, że jesteśmy kelnerką w restauracji na Nowym Świecie i że oto grupka gości z Nepalu, ubranych w kurpiowskie stroje, każe nam pokazać dłonie, żeby sprawdzić, czy mamy czyste paznokcie; możemy sobie wyobrazić wiele.

Ale o tym, co jeszcze możemy i czego nie możemy sobie wyobrazić, opowiem innym razem.

Cały tekst przeczytasz w najnowszym numerze magazynu "Kontynenty"

KUPISZ TUTAJ >>

embed

***

Natasza Goerke - prozaiczka i poetka; specjalizuje się w krótkich groteskowo-surrealistycznych utworach. Napisała m.in. "Fractale. Sklepy prześcieradłowe", "Pożegnanie plazmy" i "47 na odlew", pracuje nad "Tam". Mieszka w Hamburgu i Nepalu.