Maho Beach - raj planespotterów w piekle plażowiczów

Turyści stawiają zwykle na czystą wodę, złoty piasek, ciszę i spokój. Jest jednak taka plaża, która pomimo nieustannego hałasu, ryzyka wypadków i piaskowych burz stała się obiektem kultu podróżników. To Maho Beach na Antylach Holenderskich.

Maho Beach to fenomen: w zasadzie jedyne takie miejsce na świecie, gdzie możesz jednocześnie moczyć nogi w przejrzystym, lazurowym Morzu Karaibskim, sączyć drinka z palemką i niemal dotykać czubkami palców podbrzuszy lądujących na miejscowym lotnisku samolotów. Internet pełen jest spektakularnych zdjęć, na których przemykają one raptem kilkanaście metrów nad głowami beztroskich gapiów. Co najlepsze, zwykle nie są to wcale małe czarterowe maszyny, a prawdziwe giganty pokroju Boeinga 747 czy Airbusa 340. Czyli to tak, jakby tuż nad waszymi głowami przelatywał długaśny niczym boisko i wysoki na sześć pięter potwór. Jakie to uczucie? Cóż, dla wielu planespotterów, czyli tropicieli samolotów, uwielbiających godzinami gapić się na ich starty, lądowania i przeloty - emocje nie do zastąpienia.

embed

Fot. fot. CC BY 2.0 Takashi Ota/Flickr.com

Fenomen pewnej plaży

Zazwyczaj cywilom nie wolno przebywać tak blisko lotniska, ale tutaj mają do tego pełne prawo. Dlaczego? Maho Beach, malutka plaża w holenderskiej części wyspy St. Maarten, jest położona tuż przy pasie miejscowego lotniska imienia Księżniczki Juliany. Lotniska, które musiano wcisnąć między mały złoty paseczek w zatoce a lagunę. Piloci nie mają łatwego zadania: ostatnie fazy manewru podchodzenia do lądowania muszą zaczynać daleko poza ogrodzeniem samego obiektu. A dużych pasażerskich samolotów przylatuje tu codziennie około dwudziestu.

Czy to nie absurdalne, że tak mały i wymagający od personelu tak dużej wprawy port lotniczy stał się jedną z największych baz przesiadkowych, celem setek turystów przybywających w rejon Morza Karabskiego? Być może, ale w grę wchodzi też tradycja. Princess Juliana International Airport jest bowiem jedną z najstarszych tego typu placówek w regionie. Działa od 1942 roku, z tym, że początkowo było to lotnisko wojskowe. Szybko jednak przerobiono je na potrzeby cywilów, a kolejne dziesiątki lat przynosiły modernizacje, ulepszenia i rozbudowy terminala. Na szczęście dla obrońców natury, nikt nie wpadł na pomysł rodem z wysp japońskich, by na potrzeby wydłużania pasa zasypywać lagunę.

embed

Fot. CC Aldo Bidini/Wikimedia Commons

Miłośników fotografowania i filmowania samolotów ucieszyło także to, że nikomu nawet przez myśl nie przeszło, by zamykać plażę czy zmniejszać natężenie ruchu na lotnisku. - Jest najcudowniejszą spośród tych, na których kiedykolwiek byliśmy. Razem z żoną poznaliśmy się tropiąc samoloty, nie wyobrażaliśmy sobie więc tego, by spędzić miesiąc miodowy w jakimkolwiek innym miejscu - pisał na jednym z blogów planespotterskich Peter. Użytkownicy tripadvisora i innych portali zbierających rekomendacje turystyczne uważają, że Maho Beach jest jedną z najciekawszych atrakcji w okolicy. Choć St. Maarten ma barwną przeszłość, bogate życie nocne, szeroką ofertę dla fanów shoppingu w egzotycznych miejscach i jeszcze jeden walor: bliskość St. Barth, czyli mekki hollywoodzkich celebrytów, to powszechnie wiadomo, co tak naprawdę jest symbolem wyspy.

Jak się bawić na Maho

- Uwielbiam tu wracać, zwłaszcza do Sunset Bar and Grill. Czy wiecie, że dla miłośników obserwowania samolotów mają mnóstwo atrakcji? - pyta rozentuzjazmowany internauta George. Cóż, właściciele ulokowanego przy samej plaży baru doskonale wiedzą, jak zadbać o klientów. Zaczęli od rzeczy najprostszych, jak choćby wypisania na tablicy utworzonej z deski surfingowej, dokładnych godzin przylotów i odlotów. Mało tego! Samolotowym podglądaczom udostępniono też listę przewoźników. Kto jest w temacie, ten doskonale wie, że biało-niebieskie samoloty KLM i dwupoziomowe cudeńka z Corsair są szczególnie imponujące przez to, jak komponują się z otoczeniem. Co jeszcze oferują właściciele Sunset Baru? Możliwość nasłuchiwania rozmów prowadzonych między lądującymi pilotami a wieżą kontroli lotów, a także specjalne drinki serwowane wyłącznie w czasie lądowania konkretnych maszyn.

embed

Fot. Shutterstock

Co zaś z niespokojnymi duszami, niezdolnymi do tego, by usiedzieć na miejscu, gdy nad ich głowami huczą silniki największych pasażerskich odrzutowców świata? Ci także mają kilka możliwości, by rozładować nadmiar energii. Maho Beach jest znana wśród surferów. Olbrzymie zamieszanie w powietrzu gwarantuje bowiem regularną obecność dobrych fal. Ale i tak jedną z najbardziej nietypowych aktywności jest zupełnie inny rodzaj surfingu: unoszenie się na fali gorącego powietrza, wyrzucanej z ogromną siłą przez silniki startujących jumbo jetów. Obowiązkowo mocno trzymając się ogrodzenia lotniska.

 

Wyjazd nie dla każdego

Maho Beach ma też swoje ciemne strony. Przychodząc tu, nie warto brać ze sobą koca i kapelusza. To samo uderzenie powietrza, które przyprawia o dreszcz ekscytacji planespotterów, a "ogrodzeniowym" surferom pozwala przez chwilę unosić się nad ziemią, wznieca tumany piasku i śmieci. Przy okazji zwiewa do morza wszystko, co jest zbyt lekkie, by stoczyć walkę z lotniczym żywiołem. Ludzi goniących swoje klapki, koce, małe koszyki, torby i kapelusze jest równie wielu, co tych wpatrujących się z podziwem w skrzydlate monstra.

embed

Fot. CC Fyodor Borisov/Wikimedia Commons

Fotograf Thomas Prior przygotował fotoreportaż zatytułowany "Maho Mayhem" i pokazujący wszystko to, o czym najzagorzalsi zwolennicy plaży przy lotnisku uparcie milczą. Są więc spektakularne ujęcia piaskowej burzy, portrety ludzi kulących się pod naporem wdzierających się w najmniejsze szczeliny kamyczków, malownicze cienie samolotów przesłaniające słońce tym, którzy chcą się przy okazji poopalać.

Będąc na wielu listach najciekawszych atrakcji turystycznych regionu, Maho Beach jest zarazem zaliczana do najgorszych plaż świata. Oczywiście nie jest w stanie przebić pogrążonych w oceanie śmieci i dymie z oponowych ognisk plaż Indii czy Dominikany. Za to tutejsza woda, w odróżnieniu od brytyjskiego Blackpool czy Kowloon w Hongkongu, wciąż jest krystalicznie czysta.

To jednak nie pomogło i CNN w swoim rankingu siedmiu plaż, których powinno się unikać, umieszcza antylską atrakcję na miejscu szóstym. Przede wszystkim z powodu hałasu, który może wynosić nawet ponad 100 decybeli, często zbliżając się do progu bólu. To nie wszystko. - Zwiedzeni zachętami naszych przyjaciół wybraliśmy się obejrzeć samoloty na Maho Beach. Było super, dopóki nad naszymi głowami nie przeleciał gigantyczny Airbus. Potężny huk i piasek boleśnie uderzający w nasze odsłonięte ramiona to jeszcze nic, przy okazji niemal udusiliśmy się od spalin. Serio! Nikt nam wcześniej nie wspominał, że to jest tak bolesne i nieprzyjemne przeżycie. Nigdy więcej! - pisała Sally.

embed

Fot. fot. CC BY-SA 2.0 Chris Favero/Flickr.com

Takich głosów jest sporo. Wielu turystów nie jest przygotowanych na pełen zestaw przeżyć, które niesie za sobą przebywanie w tak bliskim sąsiedztwie aktywnie eksploatowanego lotniska. Nie pomagają znaki ostrzegawcze - dziś większość ludzi i tak je ignoruje albo nie dowierza, dopóki sama trochę nie pocierpi. Niektórzy piszą wprost: jeden raz wystarczy. Oglądanie startu i lądowania można zaliczyć w chwilę, ale, żeby relaksować się w takim rumorze? No, chyba, że zamiast na plaży siedzimy w klimatyzowanym pokoju.

embed

Fot. fot. CC BY-SA 2.0 Richie Diesterheft /Flickr.com

Maho de lux i stres +100

Bo musicie wiedzieć, że małe plażowe bary to nie jedyna propozycja dla licznie przybywających w te okolice ciekawskich. Tuż obok plaży powstała luksusowa turystyczna oaza. Specjalnością są oczywiście pokoje o wysokim standardzie i wielkich oknach, przez które można podziwiać panoramę plaży i pas startowy numer 10. Ci, którzy zdecydują się na pobyt w jednym z takich hoteli, mogą liczyć na wiele więcej niż przeciętny turysta. Po tym, gdy ostatni, lądujący już zazwyczaj po zachodzie słońca wehikuł zniknie z pola widzenia, czeka chociażby pełne przyjemności SPA.

Niektórych bliskość lotniska napawa strachem. Powiedzmy to sobie szczerze, w takim miejscu jak Maho obawy przed lataniem i spadaniem mogą tylko wzrosnąć. Nie brak głosów, że gdyby ktoś chciał znaleźć idealne miejsce do tego, by czekać na jakiś spektakularny wypadek, to po prostu usiadłby na skraju szosy oddzielającej pas lotniska od Maho Beach i czekał. Statystki z całą stanowczością przeczą takim sądom. Na Princess Juliana International Airport latają tylko najlepsi piloci, a maszyny zawsze przechodzą solidną kontrolę, toteż w ciągu 70 lat ani jeden samolot na plażę nie spadł. Owszem, zdarzyły się dwie katastrofy nieopodal samej wyspy, lecz wciąż zbyt daleko, by zagrozić obserwatorom-fatalistom. W tej sytuacji nie pozostaje nic innego, jak korzystać z tego, co ta okolica ma najlepszego do zaoferowania. Obowiązkowo z zatyczkami do uszu, za to bez plażowego ręczniczka, parawanu i parasola. Maho Beach nie da wam spokoju, co nie znaczy, że nie dostarczy niezapomnianych emocji.