Kto się nami zajmuje na wakacjach? Jak wygląda biznes turystyczny od kuchni? Przez całe wakacje rozmawiamy z tymi, którzy siedzą w nim nie od dziś. W tym odcinku opowieść Bartka, byłego barmana w Polsce i Irlandii, który niejedno w tym zawodzie wycierpiał.
Bartek : Zacząłem pracę jako barman trochę przypadkiem - kelnerowałem całe lato w jednej z restauracji, której właściciel miał też dwa kluby. Sprawdzałem się - lubię ludzi, nie mam problemu z nawiązywaniem kontaktów, więc mój szef zaproponował mi, żebym spróbował nauczyć się miksowania drinków. Nie było to trudne - bo umówmy się, nauczenie się, jak się robi kilkanaście drinków to żadna nauka, a kolejne przychodzą już same. Poza tym, Polacy nie są szczególnie wybredni, jak chodzi o drinki. Nie będę tu opowiadał dowcipów o zamawianiu modżajto, chociaż słyszałem to nie raz, ale jeśli jakiś drink jest w danym sezonie modny, to w zasadzie wszyscy go piją. A zimą zamawiają whisky z colą.
Fot. shutterstock
Najgorsi klienci? Ci, którzy chcą coś udowodnić. Na pewno niejednemu z nas, ludzi pracujących w gastronomii, zdarzyło się pracować przy okazji imprez dla różnych firm, które świętowały wyrobienie swoich 200% normy. I wtedy te korpo szczury, które zarabiają może 4000 brutto, czyli naprawdę kilka razy mniej niż znający swoją pracę barman, mają swój wieczór. Kiedyś jeden z takich dyrektorów w garniturze dał mi w twarz, bo skończył się Jack Daniels. I co możesz wtedy zrobić? Nic. Wyszedłem na chwilę na zewnątrz, zapaliłem papierosa, ochłonąłem. Gdybym mu oddał, tak jak mu się należało, nie zapłaciliby nam. No, ale karma go dopadła - pomagałem potem kelnerkom wygarnąć go spod stolika. Nie wyglądał najlepiej, a ten garnitur chyba już nie nadawał się do prania.
Te historie o barmanie, któremu się zwierzasz? Prawdziwe, o ile jesteś dziewczyną, a barman nie jest gejem. Ale większość dziewczyn - czy może powinienem powiedzieć "kobiet" - chce się przespać z barmanem i to tyle. Znajomy miał taką sytuację - on młody, świeżo przyjechał do Warszawy robić karierę. Ona starsza - nie w wieku mamy, ale z drugiej strony trzydziestki, samotna, bardzo miła. Zawsze proponowała, że odwiezie - ale nie, chłopak chciał być honorowy i zawsze odpowiadał, że on woli metrem do domu. Ale koledzy trochę się podśmiewali, no i sam stwierdził, że w zasadzie dlaczego nie. Ona przyszła, odwiozła go do domu... swojego. Okazało się, że sama też dobrze zna się na drinkach a w domu ma nie tylko napoczętą butelkę wódki od Świąt. Tyle tylko, że po paru drinkach młody barman miał pewne problemy w alkowie. Zasadnicze. Wstyd był straszny, chłopak chciał się wynosić ze stolicy, ale okazało się, że starsza przyjaciółka jest bardzo wyrozumiała i w zasadzie rozmowy jej wystarczają. Z tego, co wiem, do tej pory wysyłają sobie życzenia na święta!
Barman przygotowuje drink. Najlepsi potrafią zrobić z tego prawdziwe show. Fot. Aaron Crowe / CC BY ND Flickr.com
Swoją drogą Polki potrafią jeszcze się zachować. Gdy pracowałem kiedyś w Irlandii, widziałem naprawdę gorszące sceny. Irlandki lubią wypić, a głowy mają słabe. Gdy z kasą było wąsko, dziewczyny zamawiały mocne piwo, do którego pod stołem dolewały sobie tanią whiskey. To, co działo się po kilku takich wzmocnionych piwkach, to zwyczajna zgroza. Potrafiły wymiotować do pustych kufli i ustawiać je pod stołem. Sprzątanie po imprezkach kończyło się u niktórych z nas torsjami, bo takiego syfu w życiu wcześniej nie widziałem. W Polsce nie miałem takich sytuacji, może jeszcze wszystko przede mną. Dużo gorsze było jednak to, że niektóre laski były tak pijane, że nie miały siły wstać i iść do ubikacji. Słyszałem kiedyś opowieści, że na niemieckim Oktoberfest są takie specjalne rynienki pod stołami, żeby można było ulżyć pęcherzowi, nie wstając z miejsca. Nie wiem ile w tym prawdy, ale szkoda że nie było ich i w irlandzkich knajpach.
Ale co do seksu - zawsze będę pamiętać cykl imprez, na których byłem barmanem. Spora rzecz, około 900 osób każdorazowo, średnia wieku 18-19 lat. Bramkarze pilnowali dowodów, sprawdzali podejrzane osoby, żeby na terenie klubu nie pojawiły się narkotyki, ale jeśli przez cały wieczór największy obrót masz na butelkowanej wodzie niegazowanej, to co masz pomyśleć? Nikt bez wspomagania nie wytrzyma kilkunastu godzin technoparty. Z drugiej strony, dla nas, barmanów i reszty obsługi to nie był problem - pieniądze były dobre, grafik zawsze można było dostosować do potrzeb. Jednak na takich imprezach widywałem rzeczy, na myśl o których teraz się wzdrygam. Widziałem na przykład scenę tuż przy toaletach - bardzo pijany, pewnie naćpany facet, klęcząca przed nim dziewczyna z takim wyrazem cierpienia na twarzy, że do dziś ją widzę. Nie wiem, czy chciała, żeby jej pomóc i jakoś uratować z tej sytuacji, czy żeby jej kolega już skończył, ale mogę Ci powiedzieć: kiedy będę miał dziecko i będzie to córka, to z całą pewnością nie dam jej chodzić na takie imprezy. Bo wiem, co tam się dzieje.
Nie chcę przez to powiedzieć, że jestem święty. Nikt w tej branży nie jest - i nie dajcie sobie wmówić inaczej. Klub, w którym pracowałem, jest raczej uczęszczany; to miejsce, gdzie ludzie przychodzą się pokazać. Wypięknione dziewczyny, eleganccy panowie chcący zaimponować im pieniędzmi. Jak się takich oszukuje? To proste. Wyobraź sobie, że do baru, za którym stoisz, podchodzi pijany, i to dobrze pijany koleś z jakąś ślicznotką na ramieniu. On wyciąga plik stówek, na które pewnie pracował przy układaniu kostki brukowej parę dni, i krzyczy, że chce szampana. Szampan kosztuje 280 zł, ale widzisz, że facet jest już pijany, no i nie będzie się kłócił o cenę przy dziewczynie, bo pewnie chciałby zrobić na niej wrażenie. Mówisz mi wtedy 400 zł albo nawet 500 zł. Mało jest takich, co nie kupią, bo to kończy ich szanse na udaną resztę wieczoru.
Inny sposób? Zamawiasz np. czarne bacardi. Pilnujesz, co barman nalewa i jeszcze widzisz, ile to 40 ml, a ile 50 ml. Świetnie. Ale i tak zapłacisz za jakieś badziewie z dyskontu, bo razem z kolegami przygotowaliśmy się do wieczoru i zawczasu uzupełniliśmy butelki naszym alkoholem. Rachunek też da się dopracować - dlatego barmani tak długo zostają po zamknięciu, bo trzeba rozpisać remanent tak, żeby się zgadzało. A do tego dochodzą jeszcze tipy, czyli napiwki. Wiadomo, w klubach jest najlepiej - niech każdy rzuci 2 zł czy 5 zł i po całej nocy jesteś naprawdę dobrze do przodu. Część ludzi przychodzi do klubu i pomiata obsługą, bo myśli, że ten koleś za barem to jakiś ciemniak, ale ten ciemniak często studiuje na całkiem dobrym kierunku, może jeszcze odkłada na coś własnego.
Za co lubiłem tę pracę? Jasne, zarobki są obłędne. Zresztą, kilkoro moich znajomych źle na tym wyszło - za dużo wydawali, nie umieli oszczędzać, robili się nieostrożni, a kiedy praca się nagle kończyła, nie umieli się odnaleźć w normalnym świecie. Ale zarobki to tylko jedna rzecz. Druga to cierpliwość, której się uczysz. Po kilku latach, nie ma już teraz sytuacji, w której straciłbym zimną krew. Widziałem chyba wszystko i wiem, jak rozładować trudną sytuację, kiedy kogoś wysłuchać, kiedy wyrzucić za drzwi. W przyszłym roku chcę się dostać na aplikację - myślę, że dzięki naukom pobranym za barem będę bardzo dobrym prawnikiem. Kto wie, może spotkam któregoś z moich byłych klientów z klubu?
Czy Wy też macie jakieś ciekawe doświadczenia z barmanami albo w tym zawodzie? Czekamy na Wasze opinie w komentarzach.