Powody, dla których turyści wybierają się do newralgicznych punktów na mapie, są bardzo indywidualne. Ale chyba najczęściej chodzi zwyczajnie o adrenalinę, dreszczyk przygody, przełamanie rutyny i zaspokojenie ciekawości, którą rozpalają media. Niebezpieczeństwa? - Jestem optymistką - mówi o wyprawie do Iraku 77-letnia Bridget, archeolog z Londynu - Myślę, że mnie TO się nigdy nie przydarzy. Oczywiście nikt rozsądny nie jedzie specjalnie w sam środek wojny, natomiast organizator wycieczki do Iraku nikomu nie gwarantuje wybuchów bomb.
Są przynajmniej dwie grupy turystów, którzy jeżdżą na wycieczki do krajów ogarniętych wojną. Jedni jadą, żeby oglądać ją przez dziurę w płocie z bezpieczniejszego sąsiedniego kraju, natomiast inni wolą w tym czasie zwiedzać zabytki np. starożytnej Mezopotamii. W tym drugim przypadku wśród turystów nie brakuje Polaków, a w naszym kraju działa już jedno biuro podróży, które specjalizuje się w wyjazdach do niebezpiecznych miejsc. Jak twierdzi Marek Śliwka, dyrektor Logos Travel z Poznania, chodzi o to, by pokazać turystom drugie, łagodniejsze oblicze krajów, które zaniżają światowe statystyki pod względem poziomu bezpieczeństwa. A są to m.in. Irak, Pakistan, Somalia, Iran. (Odkąd wojenne piekło w 2012 roku rozpętało się na Bliskim Wschodzie, do miejsc, dokąd zapuszczają się samotne wilki, dołączyła wykrwawiająca się Syria. Liczba ofiar wynosi ok. 93 tysięcy osób).
Z tej czwórki poznański touroperator zabiera turystów do Iraku i Iranu. - Nie ma bezpieczniejszego kraju niż Iran. Irańczycy są mili, uśmiechnięci, gościnni. Wołają za nami: "powiedzie tam w Polsce, że my nie gryziemy" - mówi Marek Śliwka. Nietrudno mi w to uwierzyć, bo nie po raz pierwszy spotykam się z taką opinią. Moja koleżanka, która niedawno samotnie przejechała Iran, ma identyczne zdanie. - Ten kraj jest fałszywie interpretowany - dodaje Śliwka - my mamy prawdziwy boom na Iran. Oferty sprzedają się jak przysłowiowe świeże bułeczki. W 2009 roku biuro miało też ofertę wyprawy do Afganistanu, która wzbudziła sporo kontrowersji w mediach. Mimo zamieszania, którego narobili dziennikarze, doszła do skutku i jak twierdzi organizator: - W Afganistanie czuliśmy się bezpieczniej niż na polskich drogach podczas długiego weekendu, który akurat nadchodził.
Na miejscu nie byli sami. Spotkali turystów z Chin i z Japonii.
Kabul na mapie Afganistanu / fot. shutterstock
W propozycjach ekstremalnych wycieczek jeszcze ambitniejsi są Brytyjczycy. Działający w środkowej Anglii touroperator Hinterland Travel od razu zabiera turystów do strefy wojennej ("War Zones Tours"), gdzie znajduje się całe mnóstwo punktów archeologicznych. - To miejsce, gdzie zaczęła się nasza cywilizacja. Od wieków przyprowadzam tu wycieczki - tłumaczy właściciel biura, Geoff Hann, Brytyjczyk z 35-letnim stażem podróży na Bliski Wschód. W jego ofercie są do wyboru m.in. Afganistan, dawna Mezopotamia, Kaszmir, Pakistan i Kurdystan. Koszty dwutygodniowej wycieczki do Afganistanu zaczynają się od 10 tysięcy złotych. Ale na luksusy nie ma co liczyć. Po Afganistanie lat siedemdziesiątych, kiedy jeszcze odwiedzali go turyści, nie ma dzisiaj śladu. Kraj ma słabą bazę turystyczną i drogi w złym stanie. Jest biedny i niebezpieczny: "Za przejazd przy pierwszej blokadzie Talibowie skasowali nas tylko na dolara, przy drugiej wzięli dwa" - wspomina uczestnik wyprawy z Hinterland Travel.
O ile pragnienie, by nawet za wysoką cenę zobaczyć starożytne zabytki, w miarę łatwo można zrozumieć, o tyle gapienie się na wojnę wydaje się niemoralne. Ale turyści, którzy jadą na pogranicza, również mają w tym cel: chcą być świadkami historycznych wydarzeń. Albo są po prostu, po ludzku ciekawi: - To ten sam mechanizm, który działa przy wypadku samochodowym. Ludzie zwalniają i przypatrują się, mimo że policja każe im jechać - tłumaczy Marek Śliwka, który sam trzyma się z dala od podobnych form spędzania wolnego czasu.
A o tym, że taka moda rzeczywiście istnieje, przynajmniej od pół roku można się przekonać na Wzgórzach Golan w Izraelu. Nadciągające tu fale turystów przez lornetki podglądają eksplozje rakiet w Syrii. To za duża odległość, by w ruinach dostrzec ciała ofiar, ale na tyle mała (i wciąż bezpieczna), żeby zobaczyć unoszące się na horyzoncie kłęby dymu po wybuchach bomb i usłyszeć odgłosy karabinów. Już wcześniej zdarzało się, że izraelscy turyści przyglądali się bombardowaniom w Strefie Gazy, traktując to jako formę rozrywki. Tym razem na granicę przyciągnęły ciekawskich opublikowane w mediach zdjęcia z wizyty w tym miejscu Ministra Obrony, Ehuda Baraka, który miał ocenić konsekwencje wojny domowej w Syrii dla Izraela.
Mianem turystyki wojennej często określa się nie tylko miejsca, gdzie wojna nadal trwa albo gdzie ryzyko ataków terrorystycznych na tle politycznym jest szalenie wysokie. Łącząc te dwa pojęcia nie powinno się zapominać o miejscach, gdzie wojna pozostawiła trwałe ślady w postaci zrujnowanych miast czy obozów koncentracyjnych. W tym ujęciu ranking "topowych" wojennych kierunków przedstawia się nieco inaczej, a na przód wysuwają się m.in. Polska, Bośnia i Hercegowina, Niemcy czy Kambodża.
Mazar-i-Sharif w Afganistanie w obiektywie lornetki / fot. Flickr.com/CC/Peretz Partensky
Polscy korespondenci zagraniczni, którzy szykują się na wyjazd do bazy wojskowej w afgańskim Ghazni, muszą przejść specjalne szkolenie. Uczą się na nim m.in. tego, jakich zachowań unikać w niebezpiecznych sytuacjach, np. w czasie ostrzału konwoju lub porwania. Mimo że dziennikarze podróżujący do Afganistanu indywidualnie (czyli bez asysty wojska) nie muszą przechodzić żadnego kursu, niejednemu z nich takie szkolenie uratowało tyłek. Korespondenci ubezpieczają się i szkolą, a na miejscu noszą kamizelki kuloodporne, kiedy wymaga tego sytuacja, i korzystają z usług fikserów - lokalnych przewodników i tłumaczy.
Wyjeżdżający do Afganistanu na wycieczkę turyści nie noszą kamizelek kuloodpornych i nie biorą udziału w szkoleniach. Są za to na bieżąco informowani o sytuacji w kraju, do którego się udają, i uczą się reguł odpowiedniego zachowania się w nim. "Znajomość obcej kultury jest podstawową zasadą przetrwania" - pisała na temat pracy korespondentów wojennych antropolog kultury Magdalena Hodalska. Przed wyjazdem na wycieczkę trzeba wykupić ubezpieczenie, a potem zaufać przewodnikowi. - Doświadczenie jest drugą mądrością - mawia Marek Śliwka, który na swoje wyprawy "w poszukiwaniu przygody i guza" regularnie zabiera te same osoby. Przewodnik uruchamia sprawdzoną sieć kontaktów i dociera do tubylców, którzy najlepiej wiedzą, z kim trzymać, a z kim nie. - Trzeba zbudować zaplecze i zagwarantować ludziom bezpieczeństwo - dodaje Śliwka.
Geoff Hinn otwarcie przyznaje, że ludzie, którzy jadą z nim do Iraku, muszą ważyć ryzyko i wiedzieć, co może ich spotkać. Kiedy rząd iracki zaproponował mu "obstawę", odmówił. - To śmieszne. Podróżowanie tak dużą grupą tylko nas wyróżnia i zwiększa niebezpieczeństwo - wytłumaczył się. Jego zdaniem w takich wyprawach największym problemem jest przekonanie turystów do bezwzględnego przestrzegania reguł właściwego zachowania się.
***
Wraz z Afganistanem, Pakistanem i Somalią Irak stale utrzymuje pozycję lidera w rankingu najbardziej niebezpiecznych krajów na świecie według Forbesa. Z turystycznego punktu widzenia wszystkie cztery kraje dyskwalifikuje niebezpieczeństwo zamachów terrorystycznych, porwań dla okupu lub jako gry politycznej, wejścia na pole minowe czy napadów rabunkowych. - Potrafimy ocenić ryzyko i się wycofać - mówi Śliwka. Ale po świecie chodzi mnóstwo osób, które takiej umiejętności nie mają.
Dlatego z każdą informacją o brytyjskich wczasach w Syrii kiwam głową z niedowierzaniem. A turystyka wojenna wzbudza coraz więcej kontrowersji.