Na początku marca w mieście czuło się już nadchodzącą wiosnę. Ale ośrodki narciarskie - a jest ich w pobliżu Innsbrucka aż dziewięć (Nordkette, Glungezer, Patscherkofel, Stubaier Gletscher, Schlick 2000, Muttereralm, Axamer Lizum, Kuhtai, Rangger Kopfl) pozostawały we władaniu zimy. Nie odwiedziliśmy wszystkich, bo nie pozwolił na to czas, ale tam, gdzie szusowaliśmy, warunki narciarskie były znakomite. Nic dziwnego, że w Innsbrucku aż dwukrotnie (w 1964 i 1976 r.) organizowano olimpiadę zimową.
Ten leżący na wysokości 2020 m n.p.m. kurort jest najwyżej położonym w Austrii terenem narciarskim. Śniegu nie brakuje tu do późnej wiosny. Niegdyś Kuhtai był pasterską wioską, w okolicach której Habsburgowie zapuszczali się na łowy. Dziś dawne hale zmieniły się w nartostrady. Z Innsbrucka wspinamy się tu (a raczej wtaczamy) pnącą się 35 kilometrów pod górę drogą (taksówką z lotniska jedzie się tu 30 min; kosztuje to 50 euro).
Kühtai to prawdziwy raj dla średniozaawansowanych narciarzy. Najwięcej tu tras czerwonych - ponad 28 km. Na niebieskich sporo jest narciarzy z małymi dziećmi - ten ośrodek jest wprost wymarzony dla rodzinnego narciarstwa. Wszędzie - jak to w Austrii - trasy są świetnie przygotowane, wyratrakowane. Zero lodu, ale też, ku żalowi niektórych - zero puchu. Tym razem nie przydadzą się specjalne, szerokie narty, na których świetnie się jeździ po świeżym śniegu. W Kühtai więcej jest wprawdzie narciarzy, ale i snowboardziści znajdą tu coś dla siebie - przygotowano tu dla nich specjalny Funpark. A komu uciech za mało (wyciągi są czynne do 16.30), po zmroku może pojeździć na sankach. Oświetlona trasa biegnie spod schroniska Graf Ferdinand Huette.
Ponieważ Kühtai leży wysoko i długo panują tu świetne warunki narciarskie, późno zaczyna się tzw. niski sezon, kiedy to skipassy są tańsze. 5-dniowy można wtedy kupić za 110 Euro, ale jest to aktualne dopiero po 7 kwietnia. Warto wiedzieć, że ten sam skipass obejmuje również sąsiedni ośrodek Hochoetz.
Do tego ośrodka jedziemy z Innsbrucka około 20 minut. Dzień wydaje się chmurny, jednak Austriacy zapewniają nas, że na miejscu słońca nie zabraknie,. I rzeczywiście - świeci cudownie. Jesteśmy tu nad chmurami przykrywającymi znajdującą się w dolinie wioskę. Na marginesie - Polacy żywią przekonanie, że słońce świeci jedynie narciarzom, którzy przekroczą leżącą na granicy Austrii i Włoch przełęcz Brenner. Chyba nie miałam szczęścia - przeważnie w Dolomitach trafiałam na chmury i śnieg. Można tu oczywiście mówić o przypadku, ale meteorolodzy nie są chyba stronniczy - nie potwierdzają oni teorii, jakoby Włochy były bardziej słoneczne niż Austria. Zresztą w samym Innsbrucku osłoniętym od północy górami klimat jest wyjątkowo łagodny.
Axamer Lizum było jednym z miejsc olimpijskich zmagań, zarówno podczas Olimpiady w 1964 jak i w 1976 r. Tu również śnieg jest gwarantowany i to do kwietnia. Po 26 marca skipass jest nieco tańszy - pięciodniowy kosztuje 137 Euro.
Na miejscu wsiadamy do szynowej kolejki linowej (miejscami wspina się na górę po dość wysokiej metalowej konstrukcji) - narciarzy czeka tłum, ale środek transportu jest niezwykle pakowny (przewozi 1400 osób w godzinę !) i po kilkunastu minutach jesteśmy na szczycie. Możemy wybierać wśród wielu niezbyt trudnych tras czerwonych i niebieskich (łącznie 41 km zjazdów).
Godna uwagi jest dawna trasa biegu zjazdowego kobiet (nr 1).
Gdy stoimy na szczycie, po przeciwnej stronie drogi widzimy strome, pełne muld zbocze. To trasa dla wielbicieli narciarstwa ekstremalnego. Większość narciarzy pokonuje ją niewielkimi etapami, zastanawiając się, gdzie by tu zrobić kolejny skręt. Tylko bardzo zaawansowani zjeżdżają bez zatrzymywania się.
Innsbruck (czyli w tłumaczeniu most nad rzeką Inn) leży na przecięciu ważnych - już w czasach rzymskich - szlaków komunikacyjnych. Miasto, choć niezbyt wielkie (dziś liczy ok. 120 tys. mieszkańców) już w XV w., kiedy to Maksymilian I Habsburg przeniósł tu dwór cesarski, stało się stolicą Tyrolu. Cesarzowi Innsbruck zawdzięcza rozbudowę zamku Hofburg (dziś mieści się tu muzeum warte zwiedzenia) i ufundowanie słynnego złotego daszku na wykuszu jednej z kamienic Starego Miasta. Daszek wprawdzie jest nie tyle złoty, co pozłacany (gonty są miedziane), ale wrażenie robi!
Hofburg był także ulubioną rezydencją arcyksiężnej Marii Teresy (zm. 1780). Przypomnijmy, że to właśnie dzięki jej reformom administracji, sądownictwa, oświaty, armii i finansów, Austria stała się europejskim mocarstwem. Do Innsbrucka lubiła też przyjeżdżać Sissi (zm. 1898), żona cesarza Franciszka Józefa.
Monumentalny grobowiec Maksymiliana I znajduje się w kościele Hofkirche. To niezwykle ciekawy zabytek epoki renesansu. Sam nagrobek otacza ponad 28 brązowych posągów ponadnaturalnej wielkości wyobrażających słynnych przodków i krewnych cesarza a także będących dla niego wzorem bohaterów. Wyrzeźbione z dbałością o detal stanowią fantastyczne studium dla badaczy XV- i XVI-wiecznych strojów i zbroi.
Aby zwiedzić wszystkie liczące się zabytki warto w centrum informacji turystycznej nabyć kartę Innsbruck Card (ok. 30 Euro). Tak jest i taniej i wygodniej. Karta umożliwia m.in. wstęp do zamku Hofburg, Hofkirche, Glockenmuseum, zamku Ambras, do muzeum przy zakładach produkcji kryształów Swarovski w pobliskim Wattens, na skocznię Bergisel; dzięki niej można też przemieszczać się środkami komunikacji miejskiej.
Ale żeby poznać atmosferę miasta, najlepiej po prostu powłóczyć się po staromiejskich uliczkach, pozaglądać do licznych piwiarni, kafejek i sklepików. Mnóstwo tam młodzieży, bo Innsbruck jest miastem uniwersyteckim. Na kilku uczelniach studiuje tu 30 tys. młodych ludzi.
Innsbruck to nie tylko miasto uliczek pamiętających średniowiecze, oraz renesansowych i barokowych zabytków. To także miasto nowoczesnej architektury, z dziełami znanej brytyjskiej architektki irackiego pochodzenia Zahy Hadid na czele. Jest ona autorką projektu wspomnianej już nowej skoczni Bergisel (2002 r.) a także stacji nowoczesnej kolejki, która wiedzie do stóp Nordkette, ośrodka narciarskiego, do którego z centrum miasta można dotrzeć w 20 minut (z wagoników jadących po szynach przesiadamy się później do tradycyjnej kolei linowej). Wysiadamy na wysokości prawie 2 tys. m n.p.m. na stacji Seegrube, skąd podziwiać możemy nie tylko panoramę Innsbrucka, ale całą dolinę rzeki Inn.
Być w Innsbrucku i nie odwiedzić ekspozycji przy fabryce kryształów Swarvskiego w Wattens, to jak być w Rzymie i nie widzieć papieża (z zachowaniem należnych proporcji). To muzeum plasuje się na drugim miejscu pod względem najchętniej odwiedzanych austriackich atrakcji (po pałacu Schönbrunn).
Miejsce to zaiste niezwykłe. Obok dzieł takich artystów jak Salvador Dali czy Niki de Saiont Phalle znajdują się tu rozmaite osobliwości, jak skonstruowana z 595 luster kryształowa katedra, kalejdoskopy rozszczepiające światło czy przedziwny mechaniczny teatr. Wszystko to balansuje moim zdaniem na granicy kiczu, ale jestem przekonana, że gdybym zwiedzała to miejsce z dziećmi, byłyby zachwycone.
Z ostatniej, czternastej sali trafiamy go gigantycznego sklepu - prawdziwego raju dla miłośników biżuterii z kryształami Swarovskiego. Niestety nie jest tu tanio - niewielkie kolczyki kosztują od 70 do ponad 100 Euro. Na wykonanego z setek kryształów słonia mogą sobie pozwolić tylko najzamożniejsi - kosztuje kilkanaście tysięcy Euro. W sklepie kupić można też lunety i inne narzędzia precyzyjne. Ponoć źródło potęgi firmy tkwi właśnie w sprzedaży najwyższej klasy sprzętu optycznego na potrzeby wojska. Z Innsbrucka do Świata Kryształów kursuje cztery razy w ciągu dnia wahadłowy autobus.
Tych, którzy odwiedzą Innsbruck między 15 a 31 marca tego roku czeka nie lada atrakcja: Tyrolski Festiwal Wielkanocny. Będzie odbywał się także w pobliskim Hall.
Rozbrzmiewać będzie muzyka religijna - przede wszystkim Jana Sebastiana Bacha, ale także kompozytorów z innych epok i z różnych stron świata (m.in. z Kambodży). Prezentowane będą sztuki teatralne, taneczne, filmy. Przewidziane są też dysputy filozoficzne.