Madryt nie leży na brzegach rzeki, jak choćby Warszawa; nie rozlokował się wokół portu, jak Sydney; nie ma kanałów Amsterdamu ani wysp Sztokholmu, ale sa tacy, którzy dostrzegają wyjątkowość hiszpańskiej stolicy i uważają ją za jedno z najwspanialszych miast świata.
Madryckie niebo zawdzięcza swój zmienny, szarawobłekitny kolor - który stał się obsesją i powodem do rozpaczy niejednego malarza - przejrzystości suchego kastylijskiego powietrza. Za dnia odnosi się czasem wrażenie, że ten odcień błękitu igra nieco z turkusem, a nocą gwiazdy lśnią na firmamencie tak jasno, jak na wsi. Ale największej urody, uchwyconej na obrazach Diega Velázqueza, madryckie niebo nabiera miedzy dniem a nocą, zwłaszcza podczas krótkiej wiosny i jesieni, kiedy w promieniach zachodzącego słońca chmury lśnią na różowo - miedzy innymi z tego powodu aticos, czyli mieszkania na najwyższych piętrach, sa przez madrilenos cenione równie wysoko, jak mieszkania nad rzeką w Londynie czy apartamenty na brzegu morza w Rio de Janeiro.
Madrytczycy rodzą się z uwielbieniem dla nieba. Najbardziej luksusowe aticos maja na dachach ogrody, a patrząc na szczyty niektórych biurowców czy domów przy Paseo de la Castellana, można dostrzec całe zagajniki cyprysów. W najbardziej madryckim że wszystkich filmów, Kobietach na skraju załamania nerwowego Pedra Almodóvara, miejska panorama odgrywa ważną rolę: film w większości kręcono na tarasie, z którego rozpościera się widok na dachy stolicy.
Tylko jakiś rodzaj pierwotnego dążenia ku niebu pozwala wyjaśnić, dlaczego miasto pośrodku olbrzymiej, płaskiej równiny aż do lat 70. XX w. rozrastało się raczej do góry niż na boki. Dzisiaj madryccy architekci, jeżeli tylko maja na to fundusze, nadal próbują sięgnąć nieba, ale w przeszłości udawało im się to nawet bez wielkiego budżetu: 37-pietrowa Torre de Madrid wybudowano w 1957 r., kilka lat wcześniej od stawianych w czasach prosperity stalowo-szklanych wież przy Paseo de la Castellana. Kult nieba jest pogański i hedonistyczny: jego propagatorzy stawiają najczęściej posagi mitycznych bohaterów i bestii na bankach i teatrach przy Calle Alcalá oraz przy basenach na dachach hoteli, a nagroda za największy ekscentryzm należy się dziwnej turkusowej ozdobie na dachu budynku Heron, przezwanej enchufe, czyli "wtyczka".
Jeżeli można powiedzieć, że Madryt jest miastem górskim (w pogodny zimowy dzień z okolic Palacio Real widać szczyty Sierra de Guadarrama), to jest także miastem pustynnym, gdyż poza granicami przedmieść ustępuje olbrzymim równinom centralnej Hiszpanii. Jest zarówno oaza, jak i orlim gniazdem: może się poszczycić większą liczba drzew rosnących przy eleganckich ulicach i rozleglejszymi obszarami zielonymi niż jakakolwiek inna europejska stolica, a to po części dlatego, że w jego granicach rozciąga się olbrzymi park - Casa de Campo.
Odległość od morza sprawia, że w Madrycie panuje klimat kontynentalny: lata sa niezmiernie upalne, zimy od czasu do czasu surowe, a pogoda często gwałtownie przechodzi z jednej skrajności w drugą. Letnimi upałami przez wiele lat wyjaśniano niezwykłe godziny pracy madrilenos i ich niechęć do zasypiania przed północą, chociaż to wytłumaczenie nigdy nie wydawało się dość przekonujące. Letnie upały rzeczywiście bywają nie do zniesienia, ale
miejscowi nawet w samym środku zimy chętnie robią sobie przerwę na sjestę. W czasach, kiedy klimatyzacja stała się czymś powszechnym i gdy większość mieszkańców stolicy może sobie pozwolić na przeczekanie największych upałów w górach lub nad morzem, nie ma się już czym zasłaniać: madrilenos nie śpią do późna, bo po prostu tak lubią.
Popularne powiedzenie: Madrid entrar y salir, w wolnym tłumaczeniu znaczy "Madryt nieustannie w centrum wydarzeń". Hiszpanie z całego kraju przyjeżdżają do stolicy, żeby pracować, grać według twardych reguł, a później wracać do siebie, stad miedzy innymi bierze się szalone madryckie tempo życia i brak poczucia dumy z bycia mieszkańcem tego miasta, maskowany przez naturalną dla Hiszpanów butę i pewność siebie. Często na samochodach można zobaczyć naklejki z napisem: "Być Hiszpanem to zaszczyt, być madrileno to zaledwie tytuł". "Madryt - jak napisała jedna z dziennikarek - nie szanuje samego siebie". Jej zdaniem stanowi to jednak źródło jego atrakcyjności, ponieważ tak jak Paryż, nie traktuje siebie zbyt serio. Dziś to nastawienie powoli się zmienia. Miliony imigrantów chcą czuć, że mieszkają w miejscu, z którego mogliby być tak samo dumni, jak ze swoich małych ojczyzn.
Od powrotu demokracji madrilenos wybierają burmistrzów, którzy starają się obudzić w mieście poczucie wartości. Oczyszczono rzekę Manzanares, posadzono drzewa, założono parki. Stolica zaczęła się rozwijać, podążając we właściwą stronę. Około 1986 r. ruch La Movida Madrilena - eksplozja kreatywności młodych mieszkańców - pozwolił Madrytowi poczuć się na nowo jednym z najmodniejszych europejskich ośrodków. Tamte czasy już minęły, ale Madryt nadal ma słuszne prawo zaliczać się do najwspanialszych europejskich stolic. Chociaż nie ma tu szczególnie imponujących zabytków, to jednak miasto jest pod tym względem niedoceniane, jak zresztą pod wieloma innymi względami. A tym, co naprawdę ma do zaoferowania, jest także łatwo dostępną i wciąż niezbyt kosztowną rozrywką. Czasy, kiedy jedynym powodem przyjazdu do Madrytu mogło być wspaniałe Museo del Prado, już dawno minęły: teraz każdy znajdzie tu cos dla siebie.
źródło: Okazje.info