Jedna z amerykańskich firm badawczych oceniła, że największy dotychczas wyczyn Nika Wallendy zobaczył (a co najmniej usłyszał o nim) miliard ludzi na świecie. Optymistyczne prognozy zakładały, że wieść, iż 16 czerwca 2012 roku po raz pierwszy w historii pewien śmiałek z powodzeniem przeszedł po linie zawieszonej nad krawędzią Wodospadu Niagara, dotrze do 410 tys. osób. Na żywo wydarzenie z zapartym tchem oglądało ok. 130 tys. osób - 4 tysiące po stronie amerykańskiej i blisko 125 tysięcy po kanadyjskiej, gdzie spacer się kończył. Oficjalne bilety miały nakład 4 tys. sztuk i - jak łatwo było się domyślić - rozeszły się jak ciepłe bułeczki w kilka minut po uruchomieniu sprzedaży.
Tłumy zaczęły zbierać się już wczesnym rankiem. W hotelach w rejonie wodospadu ceny pokoi osiągnęły horrendalne ceny, a na granicy między USA a Kanadą tablice ostrzegały przed korkami. Każdy krok Nika śledziło 600 kamer, to armia operatorów porównywalna z obsługą igrzysk olimpijskich. Oszacowano, że ostatnie pół godziny z dwugodzinnego programu (sam spacer trwał zaledwie 20 minut, o 5 minut krócej, niż planowano), który nadała amerykańska stacja ABC, obejrzało 13 milionów widzów, a wartość całej widowni obliczono na 16 milionów euro. To był najlepszy program ABC od 5 lat. Nie gorzej było w Kanadzie - w Toronto połowa wszystkich odbiorników telewizyjnych była ustawiona na kanał z Nikiem. Nie oglądała tylko babcia bohatera - choć sama spędziła życie w cyrku, zdenerwowana czekała w domu na telefon od wnuczka. Zadzwonił chwilę po zejściu z drutu. Mokry, wysmagany wiatrem i szczęśliwy.
O tym, że kiedyś przejdzie po linie nad jednym z najpiękniejszych wodospadów świata, Nik zdecydował mając 6 lat. Rodzice zabrali go na wycieczkę nad Niagarę. Już wtedy wiedzieli, że Nik może kiedyś zostać cyrkową gwiazdą. I to niebywałego formatu. Był siódmym pokoleniem w słynnym klanie Wallendów. Gdy miał dwa lata, a ojciec rozwieszał linę na podwórku, dwuletni Nik wszedł na nią i po prostu zrobił salto. Perfekcyjnie.
Może, jeśli zechce, bo podobno presji na kontynuowanie rodzinnej tradycji nie było nigdy, choć grupa "Latających Wallendów" zadziwiała świat swymi akrobacjami już od bez mała 200 lat. I choć mały Nik spędził dzieciństwo na linie, jeszcze jako nastolatek planował, że będzie nie cyrkowcem, a lekarzem. Jako profesjonalny linoskoczek zadebiutował w wieku lat 13 - został wtedy pełnoprawnym członkiem balansującej na linie siedmioosobowej piramidy. Nie był to pierwszy tego typu pokaz w dorobku Wallendów - ustawiona na linie trzypoziomowa piramida wprowadzała w osłupienie widzów przez długie lata i dała początek cyrkowej sławie trupy w Ameryce.
Nic nie stało się nagle. Na brawa i zachwyty Wallendowie pracowali od 1780 roku. Zamieszkujący jeszcze wówczas Cesarstwo Austro-Węgierskie ród przenosił się z miejsca na miejsce razem z trupą cyrkowych akrobatów, żonglerów, klaunów i treserów zwierząt. Ale prawdziwym architektem sukcesu był pradziadek Nika, Karl. To on dzięki swoim imponującym akrobacjom na linie został zaproszony na występy w USA przez cyrk Ringling Bros. and Barnum & Bailey. I tak to się zaczęło.
Dobra passa skończyła się 30 stycznia 1962 roku. Feralnego dnia zdarzył się wypadek - podczas występu w State Fair Coliseum w Detroit jeden z performerów stracił równowagę, powodując zawalenie się piramidy. W wypadku zginęło trzech mężczyzn. Od tego czasu Karl kontynuował chodzenie po linie w pojedynkę. Zginął w wieku 73 lat, podczas występu w San Juan, w Puerto Rico. Nie zawiodła ani forma, ani warunki pogodowe, a źle zamocowana lina. Nik zawsze powtarza, że to właśnie pradziadek Karl jest jego największą inspiracją i życiowym bohaterem (choć szybko dodaje, że w zawodzie pozostał zbyt długo). 4 czerwca 2011 roku Nik przeszedł między dwiema wieżami Condado Plaza Hotel w San Juan w Puerto Rico. Występ był odtworzeniem pokazu, w którym w 1978 roku zginął jego pradziadek, Karl Wallenda.
Uzyskanie pozwolenia na przejście nad Wodospadem Niagara zajęło Nikowi dwa lata. Musiał przekonać dwie administracje - kanadyjską i amerykańską. Plan przygotowany przez Nika nie pozostawiał wątpliwości, że determinacja akrobaty jest ogromna, a cała operacja przemyślana w najdrobniejszych szczegółach. Ale większe znaczenie miał zapewne fakt, że potencjalne zyski z turystyki wygenerowane przez to wydarzenie miały sięgnąć milionów dolarów (Nik sam zlecił te szacunki i tak faktycznie się stało). Miał to być pierwszy raz w historii, gdy człowiek przejdzie nad Niagarą w najszerszym miejscu wodospadu. W 1896 roku inny linoskoczek, znany jako Wielki Blondyn, przeszedł wprawdzie po linie nad rzeką Niagarą w pobliżu wodospadu, ale nie nad samą jego krawędzią. Po tamtym przejściu wprowadzono zakaz podobnych wyczynów.
Podczas występu Nik miał na sobie nieprzemakalny dres (w kieszeni niósł paszport, by okazać go po zejściu z liny po kanadyjskiej stronie) i specjalne buty do chodzenia po mokrej linie - połączenie baletek i mokasynów (zaprojektowała i wykonała je jego mama). A także - po raz pierwszy w życiu - specjalną uprząż zabezpieczającą przed nieszczęśliwym wypadkiem. Nalegała na to telewizja ABC, które transmitowała całe wydarzenie z 5-sekundowym opóźnieniem. Po początkowych protestach ("To takie niesprawiedliwe, chciałem zrobić to bez niczego" - mówił rozżalony Nik) akrobata uległ, ale i tak na wszelki wypadek stacja zagroziła, że przerwie transmisję jego wyczynu, jeśli w którymś momencie Wallenda spróbuje ją zdjąć (w wywiadach po pokazie przyznał, że wiele razy chciał to zrobić). Nad bezpieczeństwem linoskoczka czuwała ponadto ekipa śmigłowca ratowniczego. Koszt jego użycia oraz całej akcji pokryła ABC. Ale bardziej niż uprzężom Nik ufa trzem rzeczom: swojej koncentracji i umiejętnościom ("chodzenie po linie to nic trudnego, ważne jest skupienie"), swojej rodzinie ("moje występy zabezpiecza mój ojciec i wuj, tylko im - a także polisie ubezpieczeniowej na 20 mln. dolarów (przyp. red.) - bez wahania powierzam swoje życie") i boskiej opatrzności ("wiara jest najważniejszą częścią mojego życia"). A co zrobił, gdy zszedł z liny, zadzwonił do babci i udzielił setek wywiadów? Wziął łopatę, zakopał doły po dźwigach trzymających linę i pozbierał niedopałki i śmieci po turystach. "Bo przecież należało to zrobić".
Nik ma na swoim koncie m.in. przejazd rowerem po linie rozpiętej na wysokości 20. piętra, wisiał też pod lecącym helikopterem trzymając się go wyłącznie... szczęką. W sumie 7 rekordów Guinessa. W planach - przejście na linie między Europą i Azją oraz nad ruinami Machu Picchu. Na spacer po linie nad Wielkim Kanionem dostał już pozwolenie - ma do niego dojść przed latem 2013 roku. Właśnie pisze autobiografię.
Ale za największy życiowy sukces uważa swoją rodzinę - żonę Erendirę (której oświadczył się podczas pokazu, na oczach kilkudziesięciutysięcznej widowni) i troje dzieci (dwóch synów i córkę Evitę, która póki co jako jedyna chce pójść w ślady taty). Sześć dni rozłąki, gdy Nik pojechał wykonać swój numer nad Niagarą, było najdłuższym rozstaniem w ciągu 9-letniego małżeństwa Nika. "Nie chcę pracować tak długo, jak pradziadek Karl, na emeryturę przejdę w wieku 55 lat. Najpóźniej" - zapewnia. "Ale on się stale gdzieś rozgląda, patrzy i mówi: zobacz, rozwiesiłbym linę tu i tu i przeszedł po niej..." - dodaje Erendira. "Wiem, że odniosłem sukces, ale nadal chciałbym, żeby ludzie lubili mnie po prostu za to, jaki jestem".
"Życie na linie" - zapowiedź programu
Nik Wallenda: Rzeczywiście, akrobaci, którzy starali się o to pozwolenie przede mną, napotykali na duże trudności. Tym bardziej, że teren ten podlega prawu Kanady i USA, i teoretycznie żadne z nich nie daje na to pozwolenia. Myślę jednak, że głównym powodem dla którego nie dokonano tego wcześniej był brak technologii umożliwiającej rozpostarcie liny przy samej krawędzi wodospadu. Przy staraniu się o pozwolenie niewątpliwie bardzo pomogło też moje nazwisko. W Kanadzie i USA bardziej niż gdziekolwiek indziej ma ono dużą siłę przebicia. Fakt, że dostarczaliśmy wszelkich dodatkowych informacji, zanim jeszcze nas o nas poproszono, ułatwił tylko zadanie. Naszego zdeterminowania nie dało się nie zauważyć.
Właściwie to nie. To pewnie dlatego, że chodzę po linie, odkąd miałem 2 lata, moja rodzina robi to od ponad 200 lat, jestem siódmym pokoleniem, które praktykuje tego typu akrobacje, moje dzieci to już ósme. Sam robię to od tak dawna, że nie ma we mnie lęku. Potrafię być spokojny w sytuacjach, w których przeciętny człowiek nie umiałby zapanować nad nerwami i strachem. W wieku 4 lat samodzielnie chodziłem po linie, 9 lat później miałem swój pierwszy profesjonalny występ bez asekuracji, na wysokości 9-10 m nad ziemią. Więc to doświadczenie sprawia, że jestem opanowany.
Zawsze koncentruję się na linie. Jakiegokolwiek projektu się nie podejmę, lina jest jej stałym elementem. Czy przechodzę ponad wodospadem Niagara, jestem na wysokości 300 czy 150 metrów, lina jest wciąż ta sama. Najważniejsze jest jej mocowanie, dlatego - zobaczycie zresztą w serialu "Życie na linie" - zajmują się tym osoby, którym ufam - mój ojciec i wuj. Wiem, że mogę powierzyć im swoje życie i że to co robią zrobią lepiej niż ktokolwiek inny. Dlatego właśnie nie muszę się koncentrować i martwić o nic innego jak tylko o idealne ustawianie się na linie, którą mam pod stopami.
To zdecydowanie było coś co chciałem robić od zawsze. Fakt, że zacząłem ćwiczyć odkąd miałem 2 lata sprawia, że był to zawsze bardzo naturalny wybór. Oprócz chodzenia po linie biję rekordy na wiele innych sposobów. Oglądając serię, zobaczycie między innymi numer, w którym jestem uwieszony helikoptera tylko i wyłącznie uściskiem swojej szczęki - pęd ku takim wyzwaniom zdecydowanie odziedziczyłem po przodkach. Moja babcia wykonywała bardzo podobny numer, ze starej szkoły czerpię bardzo dużo inspiracji, moje występy są więc w pewnym sensie hołdem, jaki składam moim przodkom i podtrzymywaniem rodzinnej tradycji. Mamy 200 lat doświadczenia, był czas, że mieliśmy na swoim koncie 14 światowych rekordów, sam mam w chwili obecnej 7, ale moja rodzina zawsze próbowała robić swoje show inaczej niż wszyscy. Ja też inspiruję się tym, co robili od setek lat, ale przerabiam to tak, by było bardziej moje własne. To mnie nakręca do działania. W tej chwili pracuję nad uzyskaniem pozwoleń na przejście między kontynentami na wysokości Turcji. Sprawę przejścia nad Wielkim Kanionem mam już prawie dopiętą, więc to powinno się zadziać przed latem 2013. To są kolejne wyzwania, których nie podjął się nikt do tej pory.
Myślę, że każdy ma w swoim życiu taki moment, w którym czuje się jak na linie, nie ważne jakie są to wyzwania - walka ze śmiertelną chorobą, czy nałogami - kluczem do sukcesu jest koncentrowanie się na przejściu tego etapu i patrzenie przed siebie. Ja nigdy nie patrzę w dół, tylko na drugi koniec liny, na tym się skupiam, nie na problemach i trudnościach. Myślę, że to dotyczy każdego, kto ma przed sobą cel, skupienie się na osiągnięciu go popycha nas do przodu.
Moja córka ma 9 lat. Mamy takie show, w którym występujemy razem, nazywa się Wallenda Family Experience (Rodzinne Show Wallendów) lub Beyond Niagara (Poza Niagarą). Numer polega na tym, że ja jeżdżę rowerem po rozpiętej linie z córką na moich ramionach. Jeździmy tak w jedną i drugą stronę, zatrzymujemy się w połowie i robimy ukłon.
Nie. Właściwie przejście nad Niagarą było pierwszym występem w mojej karierze podczas którego używałem asekuracji, ale tylko dlatego, że takie były wymagania. Bez zgody na użycie sprzętu zabezpieczającego nie dostałbym zezwolenia na przeprowadzenie tego projektu.
Są dwie odpowiedzi na to pytanie. Z jednej strony wierzę, że mam to we krwi, urodziłem się z jakimś darem, moje dzieci od małego mają frajdę z występowania publicznie, nie paraliżuje ich trema, więc jest w tym jakaś część prawdy. Z drugiej strony myślę, że każdy jest w stanie osiągnąć postawiony przed sobą cel. Jeśli postanowisz, że chcesz chodzić po linie, myślę że jestem w stanie cię tego nauczyć, o ile tylko rzeczywiście poświęcisz temu swój czas i energię.