W XVI wieku na Kanonii czy cmentarzyku przy Brzozowej pogrzeb był rzadkością. Chyba że miasto nawiedziło akurat "morowe powietrze", zmarłych chowano wówczas z częstotliwością równą pogrzebom na współczesnej Wólce Węglowej.
W roku koronacji Poniatowskiego (1764) na cmentarzach w obrębie staromiejskich murów brakowało już miejsca na groby. Poza tym w środku tętniącej życiem stolicy stały się uciążliwe. Biskup Antoni Onufry Okęcki nakazał więc w 1782 r. ich likwidację.
Pierwszym pozamiejskim cmentarzem był Świętokrzyski, ale istniał tylko do 1836 r. Jego nazwa wzięła się od tego, że znajdował się na gruntach parafii św. Krzyża.
Lepsza okazała się lokalizacja innej, obecnie najstarszej w stolicy nekropolii. Jej opiekun Jerzy Waldorff zalicza ją do cmentarzy narodowych. Wyjaśnia, że "spoczywają na niej ludzie, którzy kształtowali i wpływali na losy narodu". A Powązki, bo o nich mowa, to zdaniem Waldorffa warszawski Wawel.
Gdy w 1790 r. kasztelan klonowski Melchior Korwin Szymanowski przekazał część swojej jurydyki pod cmentarz, a król Poniatowski wspomógł jego budowę finansowo, Powązki były niewielką osadą.
Znajdowało się tam niespełna 20 gospodarstw i opuszczony przez Czartoryskich angielski park krajobrazowy, ze sztucznymi ruinami, łukiem triumfalnym i drewnianymi chatkami.
Jego miejsce zajął cmentarz. Grzebano tu zmarłych z otoczenia dworskiego, rodów magnackich i zasłużonych dla kraju. Biedniejszych chowano na Bródnie. Choć tamtejsza nekropolia jest prawie o sto lat młodsza od Powązkowskiej, powstała w jednej z najstarszych dzielnic Warszawy.
Najpierw na Bródnie chowano mieszkańców Pragi oraz bezdomnych. Potem ściągały tu orszaki żałobne z całej Warszawy. Na Bródnie pozwalano też grzebać innowierców.
Bramy cmentarne okupowali nędzarze i żebracy z Warszawy i okolic. Nie sposób było ich ominąć w drodze na popogrzebowe stypy, zwane tutaj syrkami. Najchętniej urządzano je w położonej naprzeciw głównej bramy knajpie "Krańcowej". Popularnie mówiono na nią "Ostatni Grosz" albo "Pod Trupkiem".