Nie tak miał wyglądać początek kilkudniowych wakacji w formie all inclusive. Choć godzina lotu do Warny w Bułgarii była okrutna (dokładnie 3:00 w nocy), pocieszałam się, że zrobię poranną drzemkę, zjem świetne śniadanie, a później odpocznę nad hotelowym basenem. Nic z tego.
Bjała, w której znajduje się mój hotel, jest małym miasteczkiem nad Morzem Czarnym. Kiedy docieram tu około 7 rano, po locie i krótkiej przeprawie autobusem, nie marzę o niczym innym, niż wygodne łóżko i klimatyzacja. Właściwie, o tak wczesnej porze, niewiele jest tu innych opcji do wyboru. Miasteczko jest senne, ulice puste, można odnieść wręcz wrażenie, że nikogo tu nie ma.
Po nieprzespanej nocy, ostatkiem sił drepczę do recepcji, ciągnąc pod górę walizkę. – Ale doba hotelowa zaczyna się u nas od 14 – słyszę zamiast "dzień dobry" na powitanie.
Nieco oszołomiona tłumaczę, że moją rezerwacją zajmowało się biuro podroży, że nocny lot, zmęczenie, bagaż, brak śniadania i bardzo liczyłam na to, że będę mogła odpocząć. – To pani sobie coś porobi i przyjdzie później – dodaje pani z recepcji. Kiedy dopytałam, czy można gdzieś w pobliżu zjeść śniadanie, dowiedziałam się, że restauracje w miasteczku serwują jedzenie od 12:00.
Zdziwieni byli też pozostali klienci. Starsza para i rodzina z dwójką dzieci postanawia poczekać siedem godzin przed hotelem.
Kiedy okazuje się, że na miejscu nie ma żadnego przedstawiciela biura, w którym kupiłam wycieczkę, postanawiam, że spróbuję dowiedzieć się czegoś telefonicznie. Tym samym chcę wykorzystać obietnicę, o której wspominała mi tuż przed wyjazdem przedstawicielka firmy – "nasi konsultanci są dla pani dostępni 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu".
Dowiaduję się, że taka sytuacja nie powinna mieć miejsca, że pani po drugiej stronie słuchawki bardzo przykro, że przeprasza i lada moment oddzwoni i rozwiąże sytuację. Biorąc pod uwagę stanowczość obsługi hotelu, stwierdzam, że nie chce mi się wierzyć w pozytywne rozwiązanie mojej sprawy. Na wszelki wypadek nie wyciszam jednak telefonu i czekam na wiadomość. Ach, ta naiwność!
Na informację zwrotną czekałam prawie sześć godzin. Sześć godzin mojego drogocennego urlopu all inclusive, które mogłam spędzić w basenie, na masażu lub na plaży. Zamiast tego włóczyłam się z plecakiem po sennym miasteczku, zastanawiając się, czy nie uciąć sobie drzemki na ławce. Wiwat biura podróży!
cdn.