W czasie prawie dwugodzinnego spaceru legły mity o Pałacu. Nie ma tajnych korytarzy prowadzących do podziemnej stacji kolejowej. Nie zbudowano go z ruin zabytków. Prawdziwe jest natomiast kocie królestwo w podziemiach i to, że pewien czarny kot wystąpił z Juliette Greco na scenie Sali Kongresowej. Jerzy S. Majewski sypał anegdotami. - Ta niepozorna winda za czasów swojej świetności woziła VIP-ów do sal konferencyjnych. Miejsca starczało w niej zaledwie dla jednego VIP-a i osoby obsługującej mechanizm - opowiadał. - Kiedyś premier Cyrankiewicz miał pecha i utknął z windziarką.
- Jak długo premier był w windzie z tą panią? - dociekali spacerowicze. Padły też pytania o liczbę miejsc w Sali Kongresowej (blisko 3 tys.) czy o to, jak wymienia się żarówki w ogromnych żyrandolach. Błyskały flesze. Pojawiły się nowe interpretacje alegorycznych płaskorzeźb na jednej z klatek schodowych: - Pan z tablicami to Mojżesz, a pani z płonącym zniczem to socrealistyczna statua wolności niosąca kaganek oświaty. Największe wrażenie zrobiły gabinety, w których pierwsi sekretarze przygotowywali się do wystąpień na zjazdach partii, oraz scena z Kongresowej, na której zasiadało zarówno prezydium PZPR, jak i grali najwięksi - Marlena Dietrich czy The Rolling Stones. - Czułem się trochę jak Alicja po drugiej stronie lustra - dzielił się wrażeniami Kuba, który na zwiedzanie przyszedł z kolegą. - Byłem na widowni wielokrotnie, ale wejść na scenę od strony gabinetu Breżniewa to niezły czad!
Zobacz także: Sala Kongresowa
Czytaj więcej w Spacerownikach Warszawskich - część I i II