Mołdawia jest "wciśnięta" między Ukrainę a Rumunię. Klimatem jednak dużo bliżej jej do krajów Bałkańskich czy Gruzji. Wyczuwa się tu południowe usposobienie. Ludzie są życzliwi i bardzo gościnni - karmią pysznym jedzeniem i dbają o to, by nasz kieliszek z winem nigdy nie był pusty. Dla mołdawskich gospodarzy to punkt honoru, żeby częstować przybyłych ich narodowym trunkiem.
Do tej południowej aury brakuje tak naprawdę tylko morza. Chociaż jest ono oddalone o zaledwie 10 km od granicy, sama Mołdawia nie ma dostępu do linii brzegowej. I to jest największa wada i zaleta jednocześnie. Ogromną zaletą jest to, że kraj przyciąga takich podróżników, którzy faktycznie chcą go zobaczyć i poczuć jego klimat. Wadą, że wiele osób w ogóle tu nie trafia, szukając miejsc, w których można połączyć zwiedzanie z "plażowaniem". Na tę drugą opcję można się jednak spokojnie zdecydować, jeśli podzielimy nasz urlop na dwa kraje. I tak właśnie robią turyści, którzy odwiedzają Mołdawię przy okazji wizyt na Ukrainie lub w Rumunii. Tutaj znajdą trochę spokoju od tłumów, natłoku bodźców i tandetnych pamiątek.
Mołdawia nie jest bardzo rozwinięta pod kątem turystyki, dzięki czemu nie jest też zepsuta przez tę gałąź przemysłu. Dopiero od kilku lat działa tu jedyna organizacja turystyczna. Moldova Competitiveness Project, prężenie przyczynia się do promocji regionu. A promocja ta jest bardzo konsekwentna i spójna. Skupia się na tym, by pokazać kraj z najlepszej strony - czyli wina, sielskich wiosek, lokalnej sztuki i oczywiście gościnności. Tej ostatniej możemy doświadczyć, zwłaszcza jeśli zdecydujemy się na nocleg w jednej z licznych agroturystyk.
fot. Małgorzata Kubalska
Sieci hoteli nie są tu tak rozwinięte, jak na przykład na zachodzie Europy, natomiast w mniejszych miejscowościach lokalna społeczność przyjmuje turystów u siebie. Początkowo Mołdawianom trudno było brać opłaty za nocleg i jedzenie, ale obecnie obszar ten rozwija się prężnie. Zachodni turyści z przyjemnością płacą za to, by móc przespać się klimatycznych wiejskich zabudowaniach z widokiem na dojrzewające winogrona, rzekę, zamiast płacić za bezduszny hotelowy pokój, który nie oddaje klimatu tego kraju. W agroturystykach często jest też możliwość wykupienia posiłków, które są właśnie takie, jakie być powinny. Proste i z lokalnych produktów. Dania, które tutejsza ludność jada na co dzień. A co jada się w Mołdawii?
Kuchnia opiera się na lokalnych składnikach i wyrobach. Podobnie jak w innych wschodnich krajach, tak i w Mołdawii jest wiele zup. Popularne są: barszcz, zupa jarzynowa czy rosół. W gospodarstwach możemy też spróbować różnych wariacji zupy rybnej z ryb słodkowodnych czy specyficznego, ale doskonałego rosołu zeama, do którego dodaje się zakwas. W smaku nieco przypomina naszą zupę ogórkową i będąc w Mołdawii, koniecznie trzeba jej spróbować.
fot. Małgorzata Kubalska
Praktycznie w każdym miejscu można spróbować przysmaku, jakim jest placinta. To rodzaj wytrawnego ciasta z nadzieniem. Najczęściej jest nim masa zrobiona z ichniejszej bryndzy nieco przypominającej fetę lub koryciński, są też wersje z kapustą i mielonym mięsem. Placintę podaje się tu jako przystawkę, dodatek do dania głównego czy przekąskę do wina. Można ją kupić w zwykłej piekarni, ale też zjeść w dobrej restauracji. Kolejną klasyczną pozycją mołdawskiej kuchni jest mamałyga - czyli ugotowana kasza kukurydziana. Najczęściej jest serwowana w formie stałej, tak by można było sobie oderwać kawałek. Mołdawianie podają ją na przykład w towarzystwie śmietany, startej na tarce bryndzy i skwarek, czasem też z dodatkiem gotowanego mięsa.
fot. Małgorzata Kubalska
Jak przekazała nam lokalna przewodniczka, wielu Mołdawian je tę potrawę dłońmi nakładając sobie po trochu wszystkich składników. Kiedyś żywili się nią głównie rolnicy, którzy musieli dostarczyć organizmowi dużo kalorii. Podobno do dziś dzieci zachęca się do jedzenia mamałygi z dodatkami, nazywając ją czule pluszowym misiem. Chociaż to proste danie, zdecydowanie warto go spróbować.
W Mołdawii spróbujemy wielu dań, w których odnajdziemy wpływy innych kuchni. Zjemy tu gołąbki, dolmy, golonkę, pielmieni, warieniki i najróżniejsze mięsa z grilla. Ten kraj ze względu na doskonałą pod uprawy ziemię i dużą ilość słońca, rodzi przepyszne owoce i warzywa. Dlatego, będąc w Mołdawii, warto spróbować sałatek i past, np. tocana z papryki i pomidorów czy pasty z bakłażanów.
Mołdawianie mają też kilka tradycyjnych deserów. Najbardziej polecanym jest Clatite cu visine. To rodzaj ruloników z ciasta z farszem z wiśniami, układanych jedno na drugim, podanych z dodatkiem bitej śmietany i czekolady. Popularne są też minipączki z bryndzą i pierożki z serem. Jest tu też kilka deserów, które przypominają te dostępne są w Polsce np. chrust, bajaderki (kartoshki), czy ciasto a'la piszinger kajmakowy.
fot. Małgorzata Kubalska
Wizyty w Mołdawii najczęściej rozpoczynają się w stolicy. Jak na standardy europejskie, jest niewielka. Mieszka tu zaledwie 670 tys. ludzi. Kiszyniów ciężko porównać do jakiegokolwiek innego miasta. Najbardziej wybija się socjalistyczna architektura, ale na próżno szukać tu monumentalnych budynków w stylu Pałacu Kultury lub Muzeum Narodowego w Warszawie, których pełno w Rosji czy na Ukrainie. Z powodzeniem znajdziemy natomiast blokowiska i budynki użyteczności publicznej z minionej epoki, które są nieco mroczne i, jak dla mnie, fascynujące.
Wiele z nich zostało zaprojektowanych w nurcie brutalizmu. Jego nazwa wywodzi się z francuskiego określenia brut, czyli surowy. I ten właśnie przymiotnik doskonale określa klimat zabudowań. Jedne z nich witają przyjezdnych na drodze z lotniska. To dwa bloki nazywane Wrotami Miejskimi, które tworzą w rodzaj bramy na drodze. W najwyższym punkcie mają aż 24 piętra i można się udać na najwyższe z nich, żeby podziwiać panoramę miasta.
Warto zobaczyć również: budynek Romanita i Cyrk. Do pierwszego z nich dojedziecie marszrutką (autobusem), a drugi znajduje się w centrum. Kiedy wasz wzrok nasyci się betonowym światem, warto zmienić kolorystykę przenosząc się na targ miejski. Dla ludzi, którzy lubią poczuć klimat danego miasta, to punkt obowiązkowy.
fot. Małgorzata Kubalska
Z Kiszyniowa łatwo dojechać do kompleksu historyczno-archeologicznego Orchej Stary - Orheiul Vechi. To miejsce słynie z wykutego w skale, prawosławnego klasztoru. Po przejściu wzdłuż ołtarza wychodzi się na zewnątrz na coś w rodzaju naturalnego tarasu. Nie ma wzdłuż niego barierki, więc kolana uginają się nie tylko od pięknego widoku, lecz także przez lęk wysokości. Ale stanie tam jest niesamowitym przeżyciem, wokół rozpościera się tylko widok na rzekę i stepy.
fot. Małgorzata Kubalska
Po drodze do świątyni mija się natomiast urokliwe wiejskie miasteczko, które zostało częściowo odrestaurowane z poszanowaniem lokalnych tradycji i ówczesnych rozwiązań architektonicznych. Chociaż do wielu z nich dorobiono łazienki (których pierwotnie nie było), w piwnicach, tak jak kiedyś, przechowuje się jedzenie. Domy składają się w dwóch izb - w jednej z nich tradycyjnie mieszkała cała rodzina, a druga była przeznaczona na wyjątkowe okoliczności. W praktyce oznaczało to, że kilka osób spędzało czas na powierzchni kilkunastu metrów.
fot. Małgorzata Kubalska
Mołdawia nie może pochwalić się dużą ilością zabytków, natomiast jest tu sporo winnic (około 200). Pola winogron zajmują tu 132 tys. hektarów. 85 proc. z nich stanowią odmiany popularne w pozostałych krajach Europy (np. Chardonnay, Merlot, Sauvignon blanc), 10 proc. te charakterystyczne dla basenu Morza Czarnego, a 5 proc. to lokalne odmiany. Wśród tych ostatnich można wyróżnić m.in Feteasca Alba i Feteasca Neagra. Nazwy tych winorośli odnoszą się do kobiet i oznaczają Biała Panna i Czarna Panna. Oprócz tego możemy tu spróbować Fetesca Regala, Rara Neagra oraz Saperavi, czyli odmianę popularną w Gruzji.
fot. Małgorzata Kubalska
W tak małym kraju znajdują się dwie największe winnice na świecie. Na podium stoi Milestii Mici, która ma 200 km podziemnych dróg. W 2005 roku pobiła też rekord Guinessa jako miejsce z największą (1,5 miliona butelek) kolekcją wina na świecie. Na drugim miejscu plasuje się Cricova, która - choć trochę mniejsza (ma 80 km dróg) - zdecydowanie warta jest odwiedzenia. Cricovą zwiedza się "po amerykańsku" - turystycznym pojazdem. Wsiada się pod bramą i po chwili trafia się do prawdziwego podziemnego miasta. Wszystkie przecznice mają swoje nazwy odnoszące się do wina. Możesz przejechać się przez Cabernet, Dionisis, Chardonnay. Ważne tylko, by nie odłączyć się od wycieczki...
"Zwiedzenie" na własną rękę "zaliczył" tu ponoć Jurij Gagarin. Po kilku butelkach wspaniałego trunku nie był w stanie wrócić z powrotem do sali degustacyjnej, przez co zmuszony był spędzić noc w zimnych podziemiach. Poza nim korytarze Cricovej odwiedzało wiele prominentnych postaci. Na jednej ze ścian umieszczono zdjęcia wielu z nich. O międzynarodowym charakterze winnicy świadczą też prywatne kolekcje, które posiadają znane osobistości głównie ze świata polityki. Nie brakuje tu również polskiego akcentu, bo jedna z nich należy do Donalda Tuska.
Odwiedzającym Cricovę polecam kupienie jednego z musujących win, robionych tradycyjną szampańską metodą. Wino najpierw leżakuje w tankach, a potem, po drugiej fermentacji, przelewane jest do butelek, gdzie leżakuje przynajmniej 9 miesięcy (maksymalnie do 5 lat). Przez ten czas nie ma odpoczynku, bo co dwa dni jest przekręcane o 45 stopni, dzięki czemu martwe drożdże trafiają do szyjki, a potem usuwa się je z butelki.
W Crivowej proces przekręcania wykonuje się ręcznie i odpowiada za niego pięć kobiet, które profesjonalnie nazywa się remueur. W ciągu dnia są w stanie zmienić położenie 35-45 tys. butelek. Obecnie coraz częściej butelki z szampanem przekręcane są ręcznie i szacuje się, że tylko 1000 osób na świecie wykonuje zawód remueur'a.
fot. Małgorzata Kubalska
Mołdawia to jednak nie tylko miejsca z wielkimi winnicami pamiętającymi czasy związku radzieckiego. Warto odwiedzić również te mniejsze, które również dostarczą nam ciekawych atrakacji. Jedną z nich jest Atu Winery z siedzibą w samym Kiszyniowie. Budynek Atu Winery to przerobiony garaż, którego cała fasada pokryta jest graffiti malowanymi przez artystów z różnych części świata. Butelki pochodzące z tej winnicy również są bardzo efektowne. Z Atu Winery możecie spróbować wina na bazie bardzo mało popularnego szczepu Codrinschii, z którego rzadko robi się trunki.
fot. Małgorzata Kubalska
Mołdawia to dość dziewicze miejsce jeśli chodzi o turystykę. Wybierając ten kierunek podróży, możecie być pewni, że nie przytłoczy was tłum ludzi, czy masa bibelotów do kupienia na każdym kroku. Tutaj można obcować z autentyczną lokalną kulturą, bardzo gościnną społecznością i doskonałymi wyrobami.