Bilet kupiony, noclegi zarezerwowane. Wydawałoby się, że nic już nie pokrzyżuje naszych planów. Czasami jednak na lotnisku może czekać na nas niemiłe zaskoczenie. Jakiś czas temu przekonał się o tym pan Jan, który w czasie odprawy dowiedział się, że z powodu braku wolnych miejsc on, jego żona i syn nie mogą wsiąść do samolotu, na który mieli kupione bilety.
Przez to jego podróż do Dubrownika nie zajęła dwóch godzin, a prawie dwie doby. Rodzina musiała najpierw dolecieć do Wrocławia, a potem do Frankfurtu. Dopiero z Niemiec, po całym dniu czekania, Polacy polecieli do Chorwacji.
Więcej na temat podróży pana Jana i jego rodziny przeczytasz TUTAJ >>
Przypadek, który za pośrednictwem mediów społecznościowych nagłośnił pan Jan, wzbudził spore zainteresowanie. Wielu komentujących było oburzonych faktem, że linie lotnicze dopuszczają do tego typu kuriozalnych sytuacji.
Zastanawia cię, dlaczego niektóre bilety lotnicze są takie tanie? Wyjaśnienie znajdziesz w poniższym filmie:
Historia podróży pana Jana to przykład overbookingu, czyli sytuacji, gdy na lot została sprzedana zbyt duża liczba biletów. Jak to możliwe? Na podstawie opracowanych algorytmów przewoźnicy przewidują, ilu pasażerów może nie dotrzeć na lotnisko. Przez to dochodzi do nadsprzedaży.
W sytuacji, gdy rzeczywiście pewna liczba osób nie dociera na lotnisko, takie praktyki nie wychodzą na jaw. Problem pojawia się, gdy wszystkie osoby, które kupiły bilety, stawiają się na miejscu. W takich przypadkach linie mają problem: co zrobić z osobami, które nie mogą wsiąść na pokład? Często proponowane są im loty zastępcze, które mogą znacząco skrócić czas wyjazdu lub pokrzyżować nasze plany.
Okazuje się jednak, że przed tego typu sytuacjami możemy się uchronić.
Nasze plany mogą pokrzyżować także protesty pracowników lotnisk. W takich sytuacjach loty odbywają się z opóźnieniem lub są odwoływane. I, co najgorsze, linie lotnicze w takich sytuacjach nie muszą wypłacać nam odszkodowań. To dlatego, że protesty są uznawane za okoliczności nadzwyczajne, niezależne od przewoźników.
Z taką sytuacją miała do czynienia kilka lat temu Justyna. - Kiedyś dorwałam tanie bilety do Bari z Wrocławia. Mieszkam w Warszawie, ale stwierdziłam, że to nie jest jakiś wielki problem. Niestety pomyliłam się. Przez to spędziłam pół dnia na włoskim lotnisku i całą noc na wrocławskim dworcu kolejowym. Od tego czasu latam tylko z Warszawy - opowiada.
Lot powrotny miał odbyć się o godzinie 13. Jednak gdy Justyna pojawiła się na lotnisku, dowiedziała się o strajku pracowników. Godzina startu została przesunięta na... 21.
- I tak się ucieszyłam, bo połowa lotów była po prostu odwołana. A ja następnego dnia chciałam iść do pracy - opisuje turystka.
Dzień spędzony na lotnisku okazał się jednak trudnym doświadczeniem. - Moja wściekłość była jeszcze większa, gdy dowiedziałam się w samolocie, że połowa podróżujących dostała wiadomość od przewoźnika o opóźnieniu. Ja niczego nie wiedziałam. Zdecydowanie wolałabym spędzić ten dzień w pięknym Bari, a nie na zatłoczonym lotnisku pełnym zdenerwowanych ludzi - zdradza.
Lot ostatecznie odbył się o godzinie 22. Przez to Justyna nie tylko straciła kupiony wcześniej bilet autobusowy do Warszawy, lecz także spóźniła się na ostatni pociąg. Noc spędziła więc na wrocławskim dworcu, a następnego dnia nie poszła do pracy. - I oczywiście za tą koszmarną podróż nie dostałam odszkodowania - dodaje.
Przewoźnicy mogą także odwoływać loty z innych powodów. Na przykład, gdy obłożenie samolotu jest zbyt małe i realizacja kursu się nie opłaca. Ale nie jest to reguła. Czasami pasażerowie nie dowiadują się nawet, dlaczego tak się stało.
- Nikomu tego nie życzę. Takie zdarzenia są bardzo stresujące. Za każdym razem, gdy mi się to przydarzało, miałam poczucie, że jestem z tym zupełnie sama - opowiada Monika, której w ciągu ostatniego roku przewoźnik odwołał loty aż dwa razy.
Pierwszy raz doszło do tego, gdy wracała z Chorwacji. - Najpierw opóźniał się boarding (chyba o około pół godziny), a potem z głośników usłyszeliśmy informację, że lot został odwołany. Kazali nam zabrać bagaże, które już zostały nadane i pójść do informacji, żeby się dowiedzieć, co i jak. Ustawiła się długa kolejka, każdy chciał lecieć następnego dnia - opowiada.
- Linie lotnicze nie zaoferowały też nic od siebie. Żadnego jedzenia, napojów, voucherów czy hotelu. Zero zainteresowania. Mnie się udało załatwić hotel na tę jedną noc, ale wiem, że były osoby, które spały na lotnisku - dodaje nasza rozmówczyni.
Z kolei po raz drugi jej lot odwołano, gdy wracała z Niemiec. - Wówczas informację dostałam SMS-em kilka godzin przed zaplanowaną podróżą. Wpadłam w panikę, bo następnego dnia wcześnie rano musiałam być w Polsce. Zaczęłam więc sprawdzać różne opcje dojazdu. Okazało się, że najbardziej opłaca mi się podróż pociągiem - wspomina Monika.
- Gdy byłam już w drodze do Polski, dostałam telefon od linii lotniczej z ofertą lotu z przesiadką. Podziękowałam, bo to byłaby bardzo długa podróż. Poinformowałam też, że będę starała się o odszkodowanie. Telefon był jednak miłym zaskoczeniem, nie spodziewałam się, że zadzwonią i coś mi zaoferują - dodaje.
Warto wspomnieć, że odszkodowania przysługują pasażerom, gdy linia poinformuje o odwołaniu lotu później niż 14 dni przed planowaną podróżą. Jednak przewoźnik nie musi wypłacać odszkodowań, gdy sytuacja jest spowodowana różnymi okolicznościami nadzwyczajnymi. To m.in. wspominane protesty pracowników lotnisk, zamieszki polityczne i ekstremalne warunki pogodowe.
Więcej na temat odszkodowań przeczytasz na stronie AirHelp >>
Kolejny problem, który może zepsuć wyjazd już na samym początku, to zaginięcie bagażu. To dosyć powszechne utrudnienie. Ale większość bagaży w końcu się odnajduje. Czasami jednak czekanie na przesyłkę może trwać aż miesiąc.
W historii pana Jana i jego rodziny, która została opisana na początku tekstu, także pojawia się ten problem. Gdy Polacy lecieli do Niemiec, dowiedzieli się, że ich bagaż jest już w Chorwacji. Jednak w Dubrowniku okazało się, że była to pomyłka i walizka znajduje się we Wrocławiu. Dotarła do nich dopiero tuż przed powrotem do Polski. To znacząco utrudniło wyjazd. W walizce znajdowały się m.in. leki pana Jana oraz ładowarki do telefonów.
Podróżującym zaleca się więc, by nie wkładali potrzebnych na co dzień oraz wartościowych przedmiotów do bagażu rejestrowanego. Poza tym, gdy tak się stanie, musimy szybko udać się do punktu zaginionych rzeczy, który znajduje się na każdym lotnisku ("Lost luggage office"). Tam wypełniamy formularz, w którym musimy podać m.in. adres, na który przewoźnik prześle nam bagaż. Większość linii oferuje także zapomogę na zakup niezbędnych rzeczy. Zwykle jest to kwota około 100 euro.
Zdarza się, że podróżujący muszą zapłacić za odprawę na lotnisku. Problem dotyczy głównie tanich przewoźników. Większość z nich wprowadziła zasadę darmowej odprawy online do trzech-czterech godzin przed lotem. Jeśli odprawiamy się później, musimy liczyć się z dodatkowymi kosztami, które często przewyższają cenę biletów.
Tak było w przypadku Martyny, która kilka lat temu dopłaciła na lotnisku 160 złotych. - To była moja pierwsza podróż tanimi liniami. Przyznaję, że tego nie dopilnowałam. Ale wcześniej nie przyszłoby mi nawet do głowy, że ktoś może pobierać opłatę za tak banalną czynność, jaką jest odprawa! Przecież w tym nie ma nic skomplikowanego. Ale wtedy byłam młoda i naiwna. Teraz widzę, że przewoźnicy chcą zarobić na każdym naszym niedopatrzeniu, więc jestem ostrożniejsza i wszystko dokładnie sprawdzam - mówi.
- Gdy opowiadam ludziom o tym zdarzeniu, to część z nich wie o tej regule. Ale sporo osób jest zaskoczonych. Warto więc o tym przypominać - podsumowuje nasza rozmówczyni.