W 2018 roku w rankingu "Worldwide Costs of Living" autorstwa The Economist Intelligence Unit zwyciężył Singapur. Nie jest to jednak nic zaskakującego. To azjatyckie państwo-miasto zostało okrzyknięte najdroższym miastem świata już po raz piąty. I po raz kolejny wyprzedziło m.in. Zurych, Oslo, Sydney i Tel Awiw.
Singapur zwycięża także w wielu innych zestawieniach. To m.in. rankingi najbezpieczniejszych, a także najczystszych miejsc na świecie. Na początku 2019 roku został ogłoszony najlepszym miejscem dla osób podróżujących w pojedynkę przez portal podróżniczy WeGoPlaces. Więcej na ten temat przeczytasz TUTAJ >>
Mimo to wśród turystów Singapur nie jest tak popularny, jak na przykład położone w tym samym rejonie świata Tajlandia, Kambodża czy Wietnam. Podróżujących odstraszają przede wszystkim ceny, które często są wysokie nawet dla osób z Europy Zachodniej.
Jednak Singapur to nie jedyne miasto, które odstrasza wysokimi cenami. Zapytaliśmy kilku turystów o ich wrażenia dotyczące kosztów życia w najdroższych miejscach na świecie. Co warto wiedzieć przed taką wyprawą? Jakich błędów powinniśmy unikać?
Jedno z najbogatszych i zarazem najdroższych miast na świecie. Jak wygląda Singapur?
Oslo bardzo często pojawia się w czołówce rankingów najdroższych miast świata. Jednak także w pozostałych częściach Norwegii nie jest tanio. Przekonał się o tym Tomek, który wraz ze znajomym wybrał się do położonego nad malowniczym fiordem Lysefjorden miasta Stavanger.
- W ciągu tygodniowej wyprawy dzięki licznym sztuczkom wydałem około 800 złotych - zdradza nasz bohater. Jak mu się to udało?
- Najlepszym terminem wyjazdu okazał się lipiec, ze względu na temperaturę powietrza i - o dziwo - ceny biletów - wspomina. - W naszym przypadku kosztowały one 40 złotych za osobę w dwie strony. Zdecydowaliśmy się też na opcję z bagażem rejestrowanym (zarezerwowaliśmy dwa bilety lotnicze i jeden bagaż dodatkowy), co pozwoliło nam na ograniczenie licznych wydatków na miejscu.
W bagażu rejestrowanym zmieścił się między innymi zapas jedzenia na tydzień.
- Zabraliśmy ze sobą zupki chińskie, konserwy, mielonki, kasze gryczane, orzechy, batony musli, suszone owoce i wiele innych rzeczy, których już nie pamiętam. Na miejscu dokupowaliśmy jedynie pieczywo i wodę - zdradza Tomek. - W Norwegii kupiliśmy także przenośny palnik i turystyczną butlę gazową, gdyż tego typu rzeczy nie można przewozić w samolocie. Kosztowało nas to niestety dużo, bo około 300 złotych, ale dzięki temu sporo zaoszczędziliśmy.
Kolejnym sposobem na zaoszczędzenie pieniędzy było nocowanie w namiocie.
- Norweskie prawo umożliwia rozbijanie namiotu w dowolnym miejscu oddalonym minimum 150 metrów od najbliższego zabudowania - wyjaśnia turysta. - To była bardzo kusząca opcja. Zwłaszcza, że ceny noclegów w hostelach i mieszkaniach były poza zasięgiem naszych portfeli.
Nocowanie w namiocie okazało się jednak trudne do zrealizowania.
- Łąki i zabudowania wewnątrz fiordu położone są na skałach przykrytych cieńszą lub grubszą warstwą gleby - wspomina Tomek. - Z powodu wód, które spływają z otaczających gór, niemal wszystkie łąki są podmokłe i nie nadają się do biwakowania. Byliśmy przez to skazani na obozowiska i kempingi. Na nasze szczęście ich oferta jest w Norwegii bardzo bogata, co nie utrudniało nam podróżowania i nie przywiązywało nas do konkretnych lokalizacji. Ceny noclegu to, w zależności od miejsca, 50-300 koron (22-133 złote).
Wyświetl ten post na Instagramie.
Kolejnym sposobem na zaoszczędzenie w trakcie pobytu w Norwegii było korzystanie z autostopów.
- Przed wyjazdem dowiedzieliśmy się, że Norwegowie bardzo chętnie podwożą turystów - mówi Tomek. - Okazało się, że jest to prawda. Pierwszego stopa złapaliśmy po niecałych pięciu minutach czekania.
Ostatni dzień wyprawy Tomek wraz ze znajomym spędzili w Stavanger.
- Skończyły się nam zapasy jedzenia, postanowiliśmy więc zjeść coś na mieście - wyjaśnia nasz bohater. - Dzięki temu doświadczaniu zrozumiałem fenomen sieci McDonald's. Podczas gdy ceny w Subwayu czy Burger Kingu oscylowały w okolicach 70-80 złotych za kanapkę, to w McDonaldzie można było kupić posiłek za około siedem złotych.
Tomek żałuje jedynie tego, że w trakcie wyjazdu nie spróbował nic z tradycyjnej kuchni norweskiej. Ceny w tamtejszych restauracjach były poza jego zasięgiem. Jednak, jak przyznaje, ta wyprawa wymagała pewnych kompromisów.
Główne rady Tomka dla podróżujących do Norwegii:
Karolina jeszcze jako studentka wyjechała wraz z dwiema koleżankami do Sydney. Razem zamieszkały w domu jej wujka, który mieszka i pracuje tam już od kilkunastu lat.
- W Sydney spędziłyśmy miesiąc - opowiada. - W ciągu tego pobytu oszczędzałyśmy na czym się tylko dało. Prawie cały czas poruszałyśmy się pieszo. Z komunikacji miejskiej korzystałyśmy sporadycznie. To było w sumie spory plus, bo chodząc pieszo najlepiej poznaje się miasto.
Jak przyznaje Karolina, pierwsze zderzenie z australijskimi cenami było dla niej bardzo frustrujące.
- Wcześniej sporo podróżowałam po Europie Zachodniej - zdradza nasza rozmówczyni. - I mimo że w Sydney żyłam znacznie oszczędniej niż na pozostałych wyjazdach, to i tak rzadko chodziłyśmy do knajp, a zakupy robiłyśmy zawsze w dyskontach. Chciałyśmy zobaczyć jak najwięcej, ale to nie było możliwe. Wielu atrakcji nie zobaczyłyśmy z powodów finansowych.
Sporym problemem był także wyjazd do innych części kraju.
- Byłyśmy tam na miesiąc, więc jeszcze przed podróżą stwierdziłyśmy, że dobrze byłoby wyjechać poza Sydney i poznać inne części kraju - wyznaje turystka. - To jednak okazało się sporym problemem. Wcześniej czytałyśmy artykuły, w których przykładowe ceny były bardzo optymistycznie zaniżone. Na miejscu okazało się, że bilety do innych rejonów kraju kosztowały majątek. Myślę, że wzięłyśmy się za szukanie tego zbyt późno.
Ostatecznie Karolina wraz z przyjaciółkami wybrały się na wycieczkę na południowy-zachód, którą zorganizowało studenckie biuro podróży.
- Mimo że nie było to tanie, i tak była to jedyna opcja, na którą mogłyśmy sobie pozwolić.
Jak przyznaje Karolina, największą oszczędnością było to, że pojechała tam w odwiedziny do wujka.
- Teraz często radzę innym, by bez zastanowienia jechali w ciekawe zakątki świata, jeśli mają tam rodzinę lub znajomych - wyznaje. - Biorąc pod uwagę ceny hosteli i mieszkań w Sydney za czas naszego pobytu musiałybyśmy zapłacić naprawdę sporo.
Główne rady Karoliny dla turystów wyjeżdżających do Sydney:
Zobacz także: Turyści opowiedzieli nam o swoich największych rozczarowaniach. 'Dawno nie widziałam tak smutnego miasta'
Nawet krótkie odwiedziny w Tokio wymagają stosunkowo pokaźnego budżetu. Na dłuższy pobyt będziemy musieli przeznaczyć już naprawdę duże oszczędności.
- Znając miejscowe realia, jesteśmy jednak w stanie ograniczyć niepotrzebne wydatki - mówi Kamil, absolwent japonistyki, który już kilka razy odwiedził stolicę Japonii.
W trakcie pierwszego pobytu w Tokio Kamil popełnił błąd, na który szczególnie narażeni są turyści.
- Powinniśmy przede wszystkim uważać na sklepy typu "konbini" - tłumaczy turysta. - To bardzo wygodne i eleganckie lokale, w których dostaniemy większość podstawowych produktów spożywczych. W centrum miasta możemy trafić na nie dosłownie na każdym kroku. Warto jednak wiedzieć, że jest w nich wyjątkowo drogo, nawet jak na standardy tokijskie. Wielu nieświadomych tego faktu turystów robi w nich duże zakupy. Ja za drobne zakupy zapłaciłem tam blisko pięć tysięcy jenów (to mniej więcej 170 złotych).
Jak przyznaje nasz rozmówca także stołowanie się w Tokio może stanowić nie lada wyzwanie dla portfela.
- Warto wziąć pod uwagę lokalne fast foody, w których możemy zjeść w rozsądnej cenie - radzi Kamil. - To m.in. sushi w knajpach w stylu kaitenzushi. Przy wieczornych imprezowych wypadach ze znajomymi warto poszukiwać miejsc oferujących kilkugodzinne pakiety typu "all you can drink" lub "all you can eat", które są w Japonii bardzo popularne i pozwolą nam sporo zaoszczędzić.
Zobacz także: Barcelona jest droga i nic na to nie poradzimy? Mieszkanka i lokalna przewodniczka podpowiada, jak zwiedzać taniej >>
Wyświetl ten post na Instagramie.
Innym wyzwaniem, które stoi przed podróżującymi do Tokio, jest zapoznanie się z tamtejszą komunikacją miejską. Miasto to słynie z niezwykle rozbudowanej sieci metra i kolei naziemnej. Jednak wysoka jakość komunikacji miejskiej niesie ze sobą także proporcjonalnie wysokie ceny biletów.
- Brak popularnej u nas opcji kupna biletu tygodniowego lub kilkudniowego generuje dodatkowe koszty - wyjaśnia Kamil. - Warto wiedzieć, że w japońskim systemie komunikacji cena uzależniona jest od liczby stacji, które przejeżdżamy. Bilet pozwalający na przejazd na najbliższą stację kosztować może 140 yenów, na kolejną 160, na dwie następne 180 i tak dalej. Wraz z odległością zwiększa się więc suma, którą musimy przeznaczyć na bilet. Z tego względu przy wyborze miejsca zakwaterowania dobrze jest zadbać o to, by w zasięgu naszych nóg znajdowały się lokalizacje, które będziemy często odwiedzać.
Trudne może być także znalezienie zakwaterowania w przystępnej cenie. Poza tym sporą przeszkodą jest to, że system Airbnb i hosteli nie jest tam jeszcze tak rozwinięty, jak w większości państw europejskich.
- Pewnym wyjątkiem mogą tu być słynne hotele kapsułowe, które jednak nie są wygodnym rozwiązaniem dla turystów podróżujących z dużym bagażem - wyjaśnia turysta. - O ile więc nie mamy w Tokio znajomych skłonnych nas przenocować, zmuszeni będziemy do szukania okazji na porównywarkach cen noclegów. Wśród osób wyjeżdżających do Tokio na dłuższy czas popularne są sieci share-house dedykowane obcokrajowcom, takie jak Sakura House. Rozwiązanie to nie należy do tanich, ale pozwala na spore oszczędności w porównaniu z wynajmem apartamentu czy zakwaterowaniem w hotelu.
Główna rada Kamila dla osób podróżujących do Tokio:
Według danych zgromadzonych przez Eurostat ceny różnych dóbr konsumpcyjnych w Zurychu są aż o 45 procent wyższe w porównaniu do innych największych miast Europy Zachodniej. Nie dziwi więc fakt, że dla turystów z innych państw nawet krótki pobyt w tym miejscu może okazać się bardzo stresujący.
- Zurych to moim zdaniem jedno z najpiękniejszych miast w Europie. Problemem są jednak tamtejsze ceny - opowiada Magda, która w lipcu ubiegłego roku po raz pierwszy odwiedziła to szwajcarskie miasto. - Na dwa dni przeznaczyłam 400 złotych. Jednak ta kwota nie pozwoliła mi na pełną swobodę. Osobom, które będą wybierały się do tego miasta radzę więc zachować realizm. Tam jest kosmicznie drogo, dlatego nie warto zakładać, że "zamkniemy się" w jakiejś małej sumie pieniędzy.
Magdzie udało się zarezerwować pokój w hostelu na jedną noc za 160 złotych. Dzieliła go z siedmioma osobami.
- Niby to nie jest dużo - wyjaśnia. - Ale rezerwowałam go trzy miesiące przed wyjazdem. Gdybym zostawiła to na ostatnią chwilę, koszt byłby znacznie wyższy. Dlatego radzę innym podróżującym, by z tym długo nie czekali. Bo na koniec nawet ceny w podrzędnych hostelach mogą się okazać zawrotne.
Kolejnym sposobem na oszczędzenie pieniędzy w Zurychu była rezygnacja z korzystania z komunikacji miejskiej.
- Jednorazowy bilet na szybki przejazd kosztuje około 11 złotych - wspomina Magda. - Kupiłam go tylko dwa razy. Przez większość pobytu w Zurychu poruszałam się pieszo, bo mój dworzec autobusowy, na który przyjechałam z Mediolanu, oraz hostel znajdowały się całkiem blisko centrum i najważniejszych atrakcji.
Nasza rozmówczyni wspomina także, że na dwudniowy pobyt w Zurychu zaopatrzyła się w drobne przekąski oraz opakowanie kawy.
- Sporo dzięki temu zaoszczędziłam - mówi Magda. - Kawę wypiłam na mieście raz w jednej z popularnej sieciówek podczas zwiedzania. Cena, którą usłyszałam przy kasie, zwaliła mnie z nóg. W Polsce za taką kawę w tej samej restauracji zapłaciłabym 11-12 złotych. W Zurychu jej koszt wynosił 12 franków, czyli mniej więcej 45 złotych. W ciągu tych dwóch dni wypiłam sześć kaw. Gdybym wszystkie zamawiała na mieście, byłoby to bardzo drogie. Dzięki temu, że przyrządzałam ją w hostelu, zaoszczędziłam około 230 złotych.
W trakcie pobytu w Zurychu nasza rozmówczyni musiała także drastycznie zmienić swoje nawyki żywieniowe.
- O ile w Polsce nie chodzę do fast foodów, przez dwa dni w Zurychu stałam się ich klientką - zdradza Magda. - Uwielbiam poznawanie różnych miejsc od strony kulinarnej, ale w tym miejscu było to dla mnie niemożliwe. Nie zadziałała nawet zasada "stołuj się tam, gdzie miejscowi". Bo 200 złotych za lunch to dla mnie zdecydowanie za dużo.
Główna rada Magdy dla podróżujących do Zurychu:
Jak widać, wysokie ceny w wielu miejscach na świecie mogą okazać się sporym ograniczeniem. Macie za sobą podobne doświadczenia? Jesteśmy ciekawi waszych historii i porad dla innych podróżujących. Piszcie do nas na adres podroze@agora.pl. Najciekawsze listy opublikujemy.