Airbnb to alternatywa dla tych, którzy podczas podróży niekoniecznie chcą spać w hotelach czy hostelach. Nie dość, że niejednokrotnie jest tańszą opcją zakwaterowania (i w wielu przypadkach do dyspozycji ma się całe mieszkanie), to jeszcze daje możliwość poznania kultury i stylu życia danego kraju "od kuchni" - bo czy jest na to lepszy sposób niż zamieszkanie u kogoś, kto mieszka tam na stałe, i stykanie się z nim na co dzień?
Nic więc dziwnego, że obecnie sieć krótkoterminowego wynajmu poprzez ten portal obejmuje ponad pięć milionów miejsc noclegowych w 191 krajach. Ale tam, gdzie jest sukces, wkrótce zaczynają pojawiać się też problemy. Nie inaczej dzieje się w przypadku Airbnb, z którym zaczyna walczyć coraz więcej miast - nie tylko w Europie, lecz także w Stanach Zjednoczonych czy Japonii.
"Najświeższym" uczestnikiem batalii jest Praga. O planowanych działaniach nowych władz stolicy Czech poinformowały m.in. serwisy Bloomberg i Prague.tv. Z ich doniesień dowiadujemy się, że powód jest taki sam, jak w przypadku innych miast - skargi ze strony sąsiadów na hałas, który dobiega z wynajmowanych lokali oraz drastyczny wzrost czynszów i cen mieszkań. Dodatkowym argumentem przeciw, który podnoszony był w innych miastach, jest ograniczona dostępność lokali mieszkalnych, które chętniej wynajmuje się turystom niż stałym lokatorom. Zdarzają się też inwestorzy, którzy kupowali całe budynki, aby następnie oferować tamtejsze mieszkania przyjezdnym.
Nowe regulacje krótkoterminowego wynajmu były jedną z ważniejszych kwestii podnoszonych podczas październikowych wyborów lokalnych w Czechach. Zwycięzcy zapowiedzieli, że wzorem wielu innych miast chcą wprowadzić maksymalną liczbę dni, podczas których właściciele mieszkań będą mogli wynajmować je turystom. Jeszcze przed wyborami czeska Partia Piratów, która jest teraz członkiem koalicji rządzącej, proponowała, aby było to 60 dni w roku. Nie wiadomo jednak, czy ten limit zostanie wprowadzony, ponieważ nie zostało to uzgodnione z resztą koalicjantów.
Obecnie trwa dyskusja w Izbie Deputowanych, która jest izbą niższą czeskiego parlamentu. Wśród propozycji obostrzeń wymienia się między innymi podwyższenie opłat dla właścicieli lokali za turystę, który spędza noc w Pradze. "Musimy sprawić, aby ten biznes był mniej opłacalny dla właścicieli mieszkań, którzy wynajmują je za pośrednictwem Airbnb. Chcemy, żeby właściciele nieruchomości częściej mogli wynajmować je stałym lokatorom, dlatego planujemy podnieść opłaty, które każdy obsługujący mieszkanie na Airbnb musi zapłacić miastu" - powiedziała Hana Marvanova z ugrupowania Zjednoczona Siła dla Pragi dziennikowi "Hospodarske noviny".
Serwis Prague.tv podaje, że Czeskie Biuro Finansów posiada dane na temat właścicieli mieszkań i stara się, aby ci, którzy wynajmują je poprzez Airbnb, płacili podatki. Według szacunków w ubiegłym roku nie zapłacili oni państwu 460 milionów koron czeskich (niemal 76 milionów złotych).
Może zainteresuje cię też: To państwo w całości wystawiło się na Airbnb. Obowiązuje tylko jedna zasada [WIDEO]
W Barcelonie władze walczą nie tylko z Airbnb, lecz także z serwisem HomeAway, który działa na podobnych zasadach. W stolicy Katalonii zaczęto nakładać kary na serwisy rezerwacyjne, na których pojawiają się oferty mieszkań do wynajęcia działających bez zezwolenia. Początkowo grzywna wynosiła 30 tysięcy euro (niecałe 129 tysięcy złotych), ale podniesiono ją do aż 600 tysięcy (2,5 miliona złotych). Poza uzyskaniem stosownej licencji, każdy wynajmujący może wynająć tylko jedno mieszkanie.
Z kolei władze stolicy Hiszpanii w maju tego roku ogłosiły, że prywatne mieszkania będzie można wynajmować turystom jedynie przez 90 dni w roku. Ograniczenia mają także zahamować proceder przekształcania całych budynków mieszkalnych w miejsca zakwaterowania dla turystów. Właściciele, którzy będą chcieli to zrobić, będą musieli uzyskać licencję hotelarską. Nie będzie to jednak proste, bo ich wydawanie ma zostać zawieszone co najmniej na rok. Hiszpański serwis The Local podawał, że dotkną one aż 95 procent wynajmowanych w ten sposób lokali. Nowe regulacje mają w różnym stopniu dotyczyć czterech stref miasta. Najostrzejsze zostaną wprowadzone w ścisłym centrum w dzielnicach: Malasana, Chueca, Sol, La Latina i Lavapiés.
Czytaj więcej: To może skomplikować wakacje. Madryt ogranicza liczbę noclegów. Skąd taka niechęć władz?
Ostro z Airbnb walczą również władze Palmy na Majorce. W kwietniu tego roku całkowicie został tam zakazany krótkoterminowy wynajem w budynkach mieszkalnych. Można wynajmować jedynie domy wolnostojące, o ile nie znajdują się na terenie chronionym, w pobliżu lotniska lub o ile nie są to budynki nieprzeznaczone do użytku mieszkaniowego.
Już w 2016 roku pewne ograniczenia wprowadzili włodarze Berlina. Zaproponowane wówczas przepisy zakazywały turystom wynajmu całych mieszkań, można było wynajmować jedynie pokoje, a jeśli ktoś złamał zakaz, płacił grzywnę w wysokości do 100 tysięcy euro (430 tysięcy złotych). Obostrzenia zostały jednak złagodzone. Władze zdecydowały, że główne mieszkania lub domy będzie można wynajmować bez limitu, a dopiero drugą nieruchomość najwyżej przez 90 dni w roku.
W Amsterdamie obecnie właściciele mogą wynajmować swoje mieszkania przez 60 dni w roku i jednocześnie w lokalu nie mogą spać więcej niż cztery osoby. Od stycznia 2019 roku restrykcje jednak się zwiększą - limit zostanie zmniejszony do 30 dni w roku. Dodatkowo, jak podaje serwis Dutch News, władze zastanawiają się nad całkowitym zakazem wynajmu w najbardziej zatłoczonych częściach miasta.
Reykjavik też nie pozostaje obojętny na wynajem za pośrednictwem serwisów rezerwacyjnych. W stolicy Islandii właściciel może udostępniać swoje mieszkanie jedynie przez 90 dni w roku (tak samo jak w San Francisco), a ponadto nie może zarobić brutto więcej niż milion koron islandzkich (około trzy miliony złotych). Zdarzało się, że z powodu niedoboru mieszkań, które chętniej były wynajmowane turystom niż regularnym lokatorom (i zwykle działały nielegalnie), Islandczycy musieli spać w namiotach lub samochodach.
Pod koniec sierpnia tego roku głośno było również o paryskiej batalii z Airbnb. Nowe prawo, które dotyczy wynajmu mieszkań, zostało wprowadzone już w zeszłym roku. Wówczas przepisy mówiły, że lokale można wynajmować turystom przez nie więcej niż 120 dni w roku. Ponadto trzeba było zarejestrować się na platformie i uzyskać licencję, której numer miał być wyświetlany w ogłoszeniach. Miało to pomóc władzom Paryża w kontrolowaniu, czy właściciele nieruchomości stosują się do przepisów i płacą podatki.
Okazało się jednak, że system nie do końca się sprawdza. Francuski dziennik "Le Figaro" wyliczył, że na początku stycznia 2018 roku takich licencji nie miało 80 procent wynajmujących. Wiązało się to z karami pieniężnymi dla właścicieli, które łącznie opiewały na sumę 1,38 mln euro (niemal sześć milionów złotych). I to tylko do połowy sierpnia.
W lutym Airbnb zaproponowało, że przekaże 13,5 mln euro (ponad 50 milionów złotych) francuskim miastom, w tym siedem milionów Paryżowi. Ale władze stolicy Francji nie są zadowolone z tego układu, podobnie jak z nakładania kar finansowych. Wyborcza.pl cytuje jednego z polityków, Iana Brossata, który mówi, że "uderza się we właścicieli mieszkań, ale w ogóle nie dotyka się Airbnb, które zarabia na nielegalnym wynajmie".
Airbnb oficjalnie popiera 120-dniowy limit wynajmu, ale jednocześnie przedstawiciele serwisu podkreślają, że kary finansowe to nieproporcjonalna reakcja do tego, jak może się to odbić na przypadkowych najemcach. Firma uważa, że system rejestracji, który zastosowano w Paryżu, "chroni interesy lobby hotelowego, a nie rozwiązuje problemów mieszkaniowych".
We francuskim parlamencie trwają prace nad ustawą, która zakłada kary finansowe dla takich serwisów jak Airbnb, jeśli nie dostosują się do zapisów, które zostały w niej zawarte, czyli m.in. wcześniej wspomnianego limitu 120 dni. Airbnb zapowiada, że zamierza się do niej dostosować i usuwać oferty tych, którzy przekroczyli tę granicę.
Ale dla Iana Brossata to wciąż za mało. Serwis ABC przywołuje słowa polityka z wywiadu z gazetą "Le Parisien", w którym zaproponował, aby całkowicie zakazać wynajmu całych mieszkań turystom w centralnych dzielnicach Paryża. Podróżni mogliby wynająć jedynie pokój.
Latem tego roku zbuntowały się też polskie miasta - Kraków i Sopot. Władze lokalne chcą, aby kwestie krótkoterminowego wynajmu zostały uregulowane. Powodem jest wspomniany już wcześniej wzrost cen, ale także wyludnianie się centrów miast - ludzie nie chcą mieszkać w miejscach, w których wciąż zmieniają się lokatorzy i trwa wieczna impreza. Zaś ci mieszkańcy, którzy nie zamierzają się wyprowadzać, zmagają się z hałasem i innymi uciążliwymi zachowaniami okazyjnych lokatorów.
Dlatego, jak informowało radio TOK FM, mieszkańcy kilku krakowskich wspólnot mieszkaniowych złożyli projekt rezolucji, w której apelują do Sejmu, aby zajął się wprowadzeniem odgórnych przepisów, które rozwiążą ich problemy. Rezolucja została przegłosowana w lipcu.
Nad uregulowaniem kwestii krótkoterminowego wynajmu pracuje Ministerstwo Sportu i Turystyki. Resort przygotowuje tzw. białą księgę. Jak podaje wyborcza.biz, jedną z propozycji jest wprowadzenie limitu wynajmu na wzór innych miast - w przypadku Polski miałoby to być 30 dni w roku. Nie wiadomo, co byłoby, gdyby ktoś przekroczył podany limit - pojawił się m.in. pomysł, aby musiał prowadzić działalność gospodarczą, która obejmuje świadczenie usług hotelowych i płacił podatki.
Zobacz też: Na co zwracać uwagę, czytając ogłoszenia na Airbnb? Za zasłoniętym oknem może kryć się niemiła niespodzianka
Kwestią krótkoterminowego wynajmu i platformą Airbnb zainteresowała się też Komisja Europejska. Unia chciała, aby serwis zastosował się do norm europejskich.
Airbnb zobowiązało się więc wprowadzić szereg zmian od 18 października. Jednym z postulatów UE było, aby przy wyliczaniu kosztów pobytu serwis brał od razu pod uwagę wszystkie dodatkowe opłaty. Do tej pory było tak, że niejednokrotnie przy cenie wynajmu nie pojawiała się ostateczna kwota, która obejmowałaby też np. opłatę za sprzątanie.
Jak podaje Business Insider, użytkownicy będą więc od razu widzieli ostateczną cenę, a jeśli taka cena z jakichś powodów nie będzie mogła zostać wyliczona, ma pojawić się odpowiednia informacja.
Kolejną zmianą będzie informowanie o tym, czy oferta, którą ktoś jest zainteresowany, to oferta prywatnej osoby czy podmiotu, który zajmuje się wynajmem profesjonalnie. Podyktowana jest ona tym, że w zależności od tego, z kim mamy do czynienia, przysługują nam inne prawa.
Airbnb ma też obowiązek informować klientów, jeśli podejmie decyzję o rozwiązaniu umowy lub usunięciu treści. Takie osoby będą miały jednocześnie prawo do odwołania się lub ubiegania o odszkodowanie.
Osoby, które korzystają z usług platformy, będą mogły skorzystać też z prawa do wszczęcia postępowania przeciwko serwisowi przed sądem w ich państwie zamieszkania i Airbnb ma o tym wyraźnie informować.
Zobacz też: Teraz możesz wynająć całą wyspę na Karaibach tylko dla siebie. Tak wygląda raj